Cała Europa powinna nawrócić się na islam – oświadczył ostatnio. Pułkownik Kaddafi wciąż gra główną rolę w swoim nieco kiczowatym widowisku.
Cztery samoloty z tłumną delegacją na pokładzie, 30 rumaków czystej krwi arabskiej, do tego 500 urodziwych hostess, pokazy jeździeckie, kolacja pod wielkim namiotem. Scenerię jak z tysiąca i jednej nocy mogli w ostatnich dniach oglądać mieszkańcy Rzymu. Głównym bohaterem nie był jednak znany z rozlicznych ekscesów premier Włoch Silvio Berlusconi, lecz jego gość, przywódca Libii, „Rais" Muammar Kaddafi. Przybysz z Maghrebu, strojny w tradycyjną zieloną galabiję, nie zawiódł oczekiwań. Jego wizyta, czwarta we Włoszech w ciągu nieco ponad roku, była wielkim show. Wzbudziła także, co również było do przewidzenia, wielkie kontrowersje.
– Gdyby Jezus dożył nadejścia Mahometa, z pewnością przyjąłby jego religię. Matka Boska tak samo. A w ogóle to cała Europa powinna nawrócić się na islam – przekonywał Kaddafi piękne Włoszki w Wiecznym Mieście. Tylko trzy poszły za jego głosem. Ale Kaddafi nie ograniczał się do deklaracji ideowych. Składał też coś na kształt propozycji biznesowych. Tych z rodzaju „nie do odrzucenia". Mówił na przykład, że zalewana przez miliony imigrantów Europa nie stanie się Afryką, jeśli tylko przekaże Libii 5 mld euro rocznie. Włoskie media nie kryły oburzenia. Dość zgodnie uznały, że choć czasem względy ekonomiczne nakazują „zatkać sobie nos” i tolerować obrzydliwych tyranów, to jednak są granice, których nie powinno się przekraczać. Italia stała się Disneylandem Kaddafiego – komentowali politycy z partii przewodniczącego Izby Deputowanych Franco Finiego.
Zielony autorytaryzm
68-letniemu przywódcy libijskiemu, zwanemu też „lwem pustyni", podobne określenia pewnie nie przeszkadzają. Wychowany w wędrownej rodzinie beduińskiej, od 41 lat, odkąd w wyniku zamachu stanu stanął na czele państwa, przykuwa uwagę nie tylko arabskich i afrykańskich sąsiadów. Kontrowersje budzi nawet jego pochodzenie. Według niektórych źródeł jego biologicznym ojcem był francuski oficer lotnictwa. Według innych matką była Żydówka z Benghazi, która wbrew woli ojca poślubiła muzułmanina. Po obaleniu w 1969 r. monarchii, stojąc na czele grupy młodych oficerów, Kaddafi stworzył republikę. Awansował do stopnia pułkownika, by jako dowódca sił zbrojnych pozostać w tej randze do dziś. Twierdzi, że nie potrzebuje wyższych tytułów w kraju, który jest rządzony „przez lud”. W rzeczywistości jego reżim ma charakter autorytarny, jest mieszanką arabskiego nacjonalizmu z elementami państwa socjalnego, co Kaddafi nazywa „islamskim socjalizmem”. Założenia swej filozofii politycznej pułkownik wyłożył w „Zielonej książce” (od zielonej barwy flagi libijskiej i ulubionego koloru proroka Mahometa).
Dzięki sowitym dochodom z ropy Kaddafi mógł budować nowe drogi, szpitale, wodociągi, rozwijać nowe gałęzie przemysłu. „Ludową demokrację bezpośrednią" zaprowadził jednak twardą ręką i twardą ręką ją trzyma. Opozycję pacyfikował, gdy tylko podnosiła głowę. A jednocześnie miał ambicje, by dominować w całym świecie arabskim. Kolejne próby tworzenia federacji państw spod znaku półksiężyca (Libia, Egipt, Syria lub Libia i Tunezja) nie powiodły się, nie zniechęciły jednak pułkownika do panarabizmu i panafrykanizmu.
– Gdyby Jezus dożył nadejścia Mahometa, z pewnością przyjąłby jego religię. Matka Boska tak samo. A w ogóle to cała Europa powinna nawrócić się na islam – przekonywał Kaddafi piękne Włoszki w Wiecznym Mieście. Tylko trzy poszły za jego głosem. Ale Kaddafi nie ograniczał się do deklaracji ideowych. Składał też coś na kształt propozycji biznesowych. Tych z rodzaju „nie do odrzucenia". Mówił na przykład, że zalewana przez miliony imigrantów Europa nie stanie się Afryką, jeśli tylko przekaże Libii 5 mld euro rocznie. Włoskie media nie kryły oburzenia. Dość zgodnie uznały, że choć czasem względy ekonomiczne nakazują „zatkać sobie nos” i tolerować obrzydliwych tyranów, to jednak są granice, których nie powinno się przekraczać. Italia stała się Disneylandem Kaddafiego – komentowali politycy z partii przewodniczącego Izby Deputowanych Franco Finiego.
Zielony autorytaryzm
68-letniemu przywódcy libijskiemu, zwanemu też „lwem pustyni", podobne określenia pewnie nie przeszkadzają. Wychowany w wędrownej rodzinie beduińskiej, od 41 lat, odkąd w wyniku zamachu stanu stanął na czele państwa, przykuwa uwagę nie tylko arabskich i afrykańskich sąsiadów. Kontrowersje budzi nawet jego pochodzenie. Według niektórych źródeł jego biologicznym ojcem był francuski oficer lotnictwa. Według innych matką była Żydówka z Benghazi, która wbrew woli ojca poślubiła muzułmanina. Po obaleniu w 1969 r. monarchii, stojąc na czele grupy młodych oficerów, Kaddafi stworzył republikę. Awansował do stopnia pułkownika, by jako dowódca sił zbrojnych pozostać w tej randze do dziś. Twierdzi, że nie potrzebuje wyższych tytułów w kraju, który jest rządzony „przez lud”. W rzeczywistości jego reżim ma charakter autorytarny, jest mieszanką arabskiego nacjonalizmu z elementami państwa socjalnego, co Kaddafi nazywa „islamskim socjalizmem”. Założenia swej filozofii politycznej pułkownik wyłożył w „Zielonej książce” (od zielonej barwy flagi libijskiej i ulubionego koloru proroka Mahometa).
Dzięki sowitym dochodom z ropy Kaddafi mógł budować nowe drogi, szpitale, wodociągi, rozwijać nowe gałęzie przemysłu. „Ludową demokrację bezpośrednią" zaprowadził jednak twardą ręką i twardą ręką ją trzyma. Opozycję pacyfikował, gdy tylko podnosiła głowę. A jednocześnie miał ambicje, by dominować w całym świecie arabskim. Kolejne próby tworzenia federacji państw spod znaku półksiężyca (Libia, Egipt, Syria lub Libia i Tunezja) nie powiodły się, nie zniechęciły jednak pułkownika do panarabizmu i panafrykanizmu.
Więcej możesz przeczytać w 37/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.