Oba przypadki są dla polskich polityków hańbiące. Pokazali polskiej kulturze wała, dowodząc, że wedle nich ani jeden utwór z polskiego repertuaru tysięcy pieśni nie nadaje się do towarzyszenia Polakom w ważnych chwilach. Powiedzieli twórcom: „nie nadajecie się, koledzy", powiedzieli: „polska kultura nas niewiele obchodzi, jest nic niewarta, nic w niej dla nas nie ma, narodu nie poderwie”. Powiedzieli „wprawdzie walczymy o poprawę bytu Polaków, ale niekoniecznie” – i tantiemy oraz licencje opłacili przelewami na konta banków amerykańskich. Eddie Van Halen kupił sobie 17. samochód, zaś amerykański fiskus ściągnął z jego honorariów podatki i wydał je na amerykańskich bezrobotnych. Polski budżet zobaczył figę. Tak ta procedura z grubsza wygląda, nawet jeśli pozornie wydaje się groteskowa.
Polscy mistrzowie propagandy z ramienia PiS sięgnęli po spoty reklamowe. Ukradli je (po raz drugi – spot z dywanem był pierwszy) co do zdania z amerykańskich reklamówek prezydenckich , demonstrując ponownie, że mają w d… jakiekolwiek zasady. Pokazali też polskim scenarzystom i copywriterom, że są nic niewarci, niezdolni do wymyślenia jakiejkolwiek kampanii na miarę umysłowości posła Hofmana. A ten głosi, że „amerykańskie znaczy dobre".
Kiedy piszę te słowa, amerykański prezydent Barack Obama nie wchodzi do Kongresu w rytm poloneza, lecz za pośrednictwem mediów po raz setny apeluje do swoich współobywateli, by nie kupowali chińskich produktów, bo to wzmacnia gospodarkę Pekinu i dekomponuje ekonomię USA. „Miliardy dolarów zarabiają Chińczycy, a nie nasi rodacy, ci ostatni tracą pracę, nie mając jej, nie płacą podatków, i to osłabia naszą ojczyznę, pamiętajcie o naszych produktach" – apeluje. Sądzę, że piosenka chińska byłaby tu na miejscu, jeśliby ktoś chciał zakończyć jego karierę.
W ostatnich dniach uczestniczyłem w przeglądach młodych polskich zespołów muzycznych. Na 24 aż 22 nazywały się po angielsku, w tym grupa o intrygującej nazwie Krwawiący Mojżesz, która zaprezentowała się jako nic nieznaczący Bleeding Moses. W kraju, w którym wedle badań zaledwie co ósmy człowiek wie, co znaczy słowo „SALE!" napisane na polskich wystawach sklepowych, to iście schizofreniczny wybór. Wychodzi na to, że wypieramy się polskości na każdym kroku i nie klękając przed księdzem, klękamy przed znaczkiem „Made in USA”.
Słówko o pozostałych szefach partii: pan Napieralski wsiada do wynajętej salonki i pędzi 130 km, bo kiedyś tak zrobili Truman, Kennedy czy Clinton – takie jest jego IQ, że postanowił zostać train-easyriderem. Pan Pawlak skacze ze spadochronem jak Bush, tyle że Bush skoczył naprawdę i wylądował, a Pawlak stchórzył i posłużył się montażem obrazu wideo – z ziemi nie podniósł nawet stopy.
Polscy politycy są jak polscy kibole: bez smaku, wyczucia i pomysłowości. Ordynarnie faulują i nie liczą się z zasadami ani dobrym obyczajem. Robią rzeczy dyskwalifikujące i naród im to wybacza. Chyba warto przypomnieć w takim razie, że hymnem kibiców polskiej reprezentacji nie jest piosenka polska – jest nim song manifest amerykańskich gejów „Go West"*, na którego melodię cały polski naród śpiewa „Polskaaaa Biało-Czerwoooni!”.
*Piosenka „Go West" zespołu Village People
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.