A teraz od dwóch miesięcy jeździmy z żoną po Polsce, promując naszą książkę o Gruzji. I śmiejemy się, że dzięki kaukaskiej krainie odkrywamy piękniejszą twarz naszej ojczyzny.
Od razu odeprę zarzuty, że co my wiemy o miasteczku A czy mieście B – posiedzielibyśmy dłużej, to zobaczylibyśmy, jaka bieda, draństwo i korupcja. OK, przyznaję, jesteśmy trochę jak turyści we własnym kraju. Choć może nie turyści, raczej podróżnicy. Turysta tylko się przygląda, w podróży się rozmawia, poznaje ludzi, chłonie. Jak to kiedyś powiedział niespecjalnie przeze mnie wielbiony Paulo Coelho, „knajpy są lepsze od muzeów". I rozmawiamy, gdzie się da, zaczepiamy ludzi i jesteśmy zaczepiani, wędrujemy przez knajpy i bary, sklepy i sklepiki, targowiska, hotele i pensjonaty, urzędy i – niech będzie – nawet muzea, przez centra handlowe, księgarnie, biblioteki i domy kultury. Jak – nie przymierzając – kandydaci na posłów w kampanii wyborczej. Nie wiem, co oni dostrzegają, ale ja widzę całkiem fajny kraj, pełen ludzi, którym się chce i którzy coś tworzą. Który pięknieje i – wybaczą państwo neologizm – chludnieje w oczach.
Mam specyficzną perspektywę. Od początku lat 90. przez ponad dekadę włóczyłem się po Polsce jako reporter, by ostatnie osiem lat spędzić głównie w Warszawie i za granicą. I zmiana, którą widzę, jest uderzająca. Przeproszę grzecznie z góry przedstawicieli władz ogólnokrajowych w Warszawie, ale mam wrażenie, że im bardziej centrala nie daje sobie rady, tym sprawniej poczynają sobie władze samorządowe, tym skuteczniej dbają o siebie i swoje otoczenie ludzie, obywatele, rodziny, Polacy – jak zwał, tak zwał.
I nie rozróżniam politycznie. Byłem pod wrażeniem miasteczek zarządzanych przez włodarzy z lewicy, centrum i prawicy. Nikt mi nie powie, że czyste placyki, kolorowe klomby, uliczne instalacje nie wpływają pozytywnie na samopoczucie. Te nowe baseny, boiska, deptaki, ale i wsie bardziej zadbane, i nawet te krasnale ogrodowe wywoływały na mym licu uśmiech, który zamieniał się w osłupienie, gdym oglądał dopiero co otwartą nowoczesną bibliotekę publiczną w Oświęcimiu. A już zupełnie rozłożył mnie wstawiony do zajmującego całe piętro działu dziecięcego maluch kabriolet, by smyki, siedząc w nim, miały dodatkową frajdę z lektury.
Ale pasja ludzi pracujących w bibliotece w Pleszewie, mimo że usytuowanej w tradycyjnym pawilonie, nieprzypominającym oświęcimskiego high-techu, była tak samo ujmująca. Jak rozmach działań Centrum Kultury „Dwór Artusa" w Toruniu. Jak pomysły władz Darłowa, by miasteczko kojarzyło się z ambitną kulturą.
O wysypie świetnych wielkomiejskich festiwali pisano już wiele. Tak jak o pięknych inwestycjach w kulturę i tkankę społeczną władz Katowic czy Lublina, które choć przegrały rywalizację z Wrocławiem o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, to ich działania pięknie rokują na przyszłość.
I tak się zastanawiałem, czy to te ścieżki, którymi kroczę, wypaczają obraz kraju, który miał być smutny, pełen osowiałych i nieszczęsnych ludzi? Ale, jak pokazały ogłoszone wyniki Diagnozy Społecznej 2011, coś w Polsce się zmieniło i to, co widziałem, to nie tylko myślenie życzeniowe. „Nigdy w historii tych badań Polacy nie byli tak szczęśliwi, tak zadowoleni z życia" – komentował ich autor prof. Janusz Czapiński.
Wiem, wiem, tak łatwo wytknąć wszystkie nieszczęścia Polski i tych, którzy nie dają rady osiągnąć tej naszej małej stabilizacji. I nie wątpię, że przeczytam pod tekstem parę sympatycznych komentarzy, że chyba pisałem ten felieton, nie ruszając się z siedziby TVN lub „Wprost", w dodatku złożony gorączką i potraktowany przez Lisa Tomasza gazem rozweselającym. Trudno.
Choć, szczerze mówiąc, w przemianę uwierzę, gdy wsiądę do warszawskiej taksówki, spytam kierowcę, jak leci, a ten odpowie: „Super!".
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.