Niemcy tworzą w Opolskiem replikę Heimatu z lat 30.
Żyjemy na własnej ziemi przy grobach naszych przodków. Dbamy o ojcowiznę, ład i porządek. Bronimy naszego prawa do własnej tożsamości i godności". Tak pisali przedstawiciele niemieckiej mniejszości na Opolszczyźnie przed wyborami w 1997 r. Cztery lata później apelowali: "Nadszedł czas największej próby dla Niemców w Polsce, dla naszej dojrzałości i rozsądku. W tych wyborach nie tylko wybieramy, ale i udowadniamy swoją przynależność do niemieckiej grupy narodowej, wierność swojej Ojczyźnie". W tej deklaracji wyraźnie widać, że pod pojęciem "ojczyzna" opolscy Niemcy wcale nie rozumieją Rzeczypospolitej Polskiej, lecz mityczny niemiecki Heimat. Polskie władze mają im tylko nie przeszkadzać w odtworzeniu tego Heimatu, czyli prawdziwych Niemiec (sprzed 1938 r.) na Opolszczyźnie. Polscy mieszkańcy tego regionu, owszem, są mile widziani, ale jako goście. Właśnie odbudowa Heimatu na Opolszczyźnie jest głównym źródłem konfliktów między Niemcami i Polakami.
Głosuj na swoich!
Niemiecka mniejszość na Opolszczyźnie, która - jak wynika z danych spisu powszechnego w 2002 r. - stanowi tam 20 proc. społeczeństwa, stara się narzucić swoją wizję tego regionu. Mniejszość samodzielnie rządzi w 5 z 12 powiatów i w 25 z 71 gmin województwa opolskiego. W kolejnych dwóch powiatach i trzynastu gminach współrządzi. W sejmiku województwa klub mniejszości wraz z SLD tworzy koalicję rządzącą. Z mniejszości wywodzi się dwóch wiceprzewodniczących sejmiku. Przedstawiciel mniejszości jest też wicewojewodą.
Nieliczenie się Niemców z ich polskimi współobywatelami sprawia, że co kilka miesięcy wybuchają konflikty. Przedmiotem sporu są pomniki, szkoły, dwujęzyczne napisy. Prawo pozwala na umieszczanie dwujęzycznych napisów, ale zabrania tłumaczenia nazw własnych miejscowości. Tablice muszą mieć inny kształt, kolor, czcionkę. Tak jest, ale tylko na papierze. Tablica na urzędzie powiatowym w Strzelcach Opolskich głosi, że jest to starostwo w Gross Strehlitz. Tak nazywało się to miasto przed wojną. - Niemcy nie biorą pod uwagę naszych historycznych lęków. Dla nich liczy się tylko skupienie mniejszości wokół hasła "głosuj na swoich". Temu służy wywoływanie napięć, bo gdyby nie było konfliktów, nie byłoby sensu mobilizowania mniejszości wokół swojej organizacji - mówi prof. Dorota Simonides, senator z Opola.
Heimat pod Opolem
Mobilizacja opolskich Niemców ma dalekosiężny cel: chcą oni zbudować replikę Heimatu z lat 30., z czasów III Rzeszy. Robią to w Polsce, bo w Niemczech takie próby są nielegalne. Współpracując z ziomkostwami i Związkiem Wypędzonych Eriki Steinbach, opolscy Niemcy chcą stworzyć Heimat dla wszystkich swoich współbraci. Heimat, który byłby matecznikiem niemieckości. "Heimat nie jest tylko tym odrębnym, niewielkim i dającym się wymierzyć skrawkiem ziemi, antytezą świata, oddalenia i życia. Heimat to strumienie i potoki, które tę ziemię przecinają, a jego częścią są rozpościerające się nad wsią chmury i gwiazdy" - pisał w 1903 r. pochodzący z Pragi niemiecki poeta Rainer Maria Rilke. Heimat, który ma się odrodzić na Opolszczyźnie, wychwalali pisarze Heinrich Böll, Hans Helmut Kirst i René Schickele. Pisał też o nim w "Blaszanym bębenku" Günter Grass. Okazuje się, że w starszych Niemcach tęsknota za Heimatem przetrwała do dziś, a ponieważ Niemcy jako państwo bezpowrotnie się po wojnie zmieniły, wielu z nich doszło do wniosku, że prawdziwy Heimat można odtworzyć tylko na dawnych terenach wschodnich Rzeszy. Taką koncepcję otwarcie forsują ziomkostwa, a początkiem tego procesu ma być zwrot utraconych majątków. Do sądów i urzędów na Opolszczyźnie trafiają setki pozwów i wniosków o ich zwrot.
Rudi Pawelka, przewodniczący Ziomkostwa Śląskiego, który został niedawno szefem Pruskiego Powiernictwa, domaga się zwrotu porzuconych przez Niemców majątków w Polsce. - Oddajecie majątki Żydom i Amerykanom, a Niemcom - nie. Według praw Unii Europejskiej to dyskryminacja. Nie zamierzamy nikomu niczego zabierać, ale mamy nadzieję, że polskie władze pozwolą tym wypędzonym, którzy tego chcą, bez przeszkód powrócić do swego Heimatu - mówi "Wprost" Rudi Pawelka. I tłumaczy, jakie to korzyści odniosłaby Polska. Przekonuje, że ci ludzie zainwestowaliby w Polsce swoje pieniądze. Mówi, że tylko w Kotlinie Kłodzkiej pięćdziesiąt dawnych niemieckich wiosek jest dziś wyludnionych. Takie miejsca mają być szansą na powrót wypędzonych bez odbierania komukolwiek jego własności.
Damian Spielvogel, dyrektor w Ziomkostwie Śląskim, twierdzi, że chce być ono tylko pomostem między Niemcami a Polską. Generacja tych, którzy opuścili swoje rodzinne strony po roku 1945, wymiera, dlatego musimy współpracować z mniejszością niemiecką w Polsce - mówi Spielvogel. I pyta: - Czy naprawdę tak trudno uwierzyć w to, że ludzie kierowani sentymentem i miłością do swych stron rodzinnych albo stron rodzinnych swych ojców i dziadków chcą, by te miejsca jaśniały pełnym blaskiem? W Heimacie nie ma nic złego".
Buforowa republika
Tworzenie Heimatu rozpoczęło się od wprowadzenia podwójnych nazw miejscowości. Przy tym nie nawiązywano do nazw sprzed III Rzeszy, lecz do tych, które ustanowiły hitlerowskie władze. Rzecznicy Heimatu zaczęli się potem domagać języka niemieckiego jako urzędowego, nauki religii po niemiecku i pomocy niemieckiego rządu. Na początku lat 90. opolscy Niemcy zaczęli odbudowywać pomniki poległych podczas I wojny światowej. Szybko obok nazwisk z pierwszej wojny pojawiły się nazwiska poległych w drugiej wojnie, a także żelazne krzyże i nazwy miejscowości nadane im po 1933 r. Mieszkańców Szczedrzyka nie można było przez kilka lat przekonać do usunięcia z miejscowego pomnika nazwy "Hitlersee", nadanej wsi w 1934 r.
Niemiecko-polski konflikt rozgorzał na dobre, gdy na Opolszczyznę zaczęli przybywać członkowie neofaszystowskiej Nationale Offensive. Już w 1991 r. założyli oni swój ośrodek w Dziewkowicach. Gdy we wsi pojawił się przywódca organizacji Günter Boschütz, młodzi neofaszyści przestali się ukrywać. Boschütz zaczął wydawać odezwy nawołujące do uwolnienia świata spod panowania żydowsko-amerykańskiego kapitału. Otwarcie nawoływał do utworzenia "na ziemiach niemieckich na wschód od Odry i Nysy" buforowej republiki, czyli swego rodzaju Rzeszy Opolskiej. Za takie słowa Boschütz byłby w Niemczech ścigany.
Dopiero gdy do Dziewkowic zjechali dziennikarze z ogólnopolskich gazet, wbito mu do paszportu wizę administracyjną z nakazem opuszczenia Polski. Wtedy w Opolskiem pojawili się polscy narodowcy, którzy oblewali niemieckie pomniki farbą. W rewanżu Niemcy ostentacyjnie wieszali na nich żelazne krzyże i dodawali nazwiska poległych podczas II wojny światowej. Konflikt o pomniki i nazwy miejscowości z czasów hitlerowskich tli się do dziś. Podobnie jak spór o naukę języka niemieckiego w szkołach. Niemcy domagali się, by niemiecki stał się językiem wykładowym, na co nie zgadzali się Polacy. Pięć lat temu wywodzące się z mniejszości władze Bierawy chciały nawet likwidować szkołę w Kotlarni, gdzie większość obywateli stanowią Polacy. Ta szkoła była jedyną w gminie, w której język niemiecki nie był wykładowym (sami Niemcy mówią o języku ojczystym). W końcu Polacy się ugięli.
Radni mniejszości niemieckiej z Bierawy żądali, by w statucie gminy zapisać podział mieszkańców wedle narodowości polskiej i niemieckiej. Mimo że nie zgadzał się na to wójt, radni wprowadzili taki zapis. Sprawa trafiła do sądu, który orzekł, że takie podziały są nielegalne.
Mała Jugosławia
- Musimy i chcemy żyć obok siebie i współpracować. Tak myśli zdecydowana większość tutejszych Niemców. Kłopot w tym, że nasi liderzy tego nie chcą dostrzegać - opowiada Hubert Beier, Niemiec z Bogacicy, usunięty z władz Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Opolszczyźnie. Beier tego nie mówi, ale liderzy mniejszości nie liczą się ze współziomkami na Opolszczyźnie, bo to nie oni ich finansują. Liczą się ze zdaniem Eriki Steinbach i liderów ziomkostw, którzy dają im pieniądze. Te pieniądze mają zatrzymać Niemców w Opolskiem, bo młodsi najchętniej wyjechaliby do Niemiec. Zresztą dla młodszych koncepcja Heimatu jest czymś, czego w ogóle nie rozumieją, starsi zaś wymierają. - Młodzi mają niemieckie paszporty, mówią po niemiecku, ale nie chcą niczego tu organizować, bo nie mają na to czasu ani ochoty - mówi Marek Heince, lider mniejszości w Komprachcicach. - Nie ma kto przekazywać niemieckich tradycji. Wielu rodziców zapewniło dzieciom niemiecki paszport, ale nie przekazało niemieckiej tożsamości. Niemieckie domy kultury na wsiach świecą pustkami - ubolewa Franz-Josef Kotulla, były lider mniejszości w Izbicku.
Im mniej zainteresowania młodych restauracją Heimatu, tym więcej prowokacji i sztucznie wywoływanych konfliktów. Na wypisywaniu antyniemieckich haseł przyłapano przedstawiciela mniejszości. Tłumaczył, że chciał, by coś się działo. Poseł Jerzy Czerwiński z Ruchu Katolicko-Narodowego twierdzi, że działacze mniejszości niemieckiej wszelkimi sposobami dążą do dezintegracji polskiej państwowości. Takie działania dostrzega też dr Danuta Berlińska, socjolog z Instytutu Śląskiego.
Osoby sprzeciwiające się podsycaniu polsko-niemieckich konfliktów, m.in. Hubert Beier, prof. Gerhard Bartodziej czy były starosta krapkowicki Joachim Czernek, są izolowane, a nawet nazywane zdrajcami narodu niemieckiego. A właśnie tacy jak oni zwracają uwagę, że tworzenie na Opolszczyźnie Heimatu w znaczeniu sprzed 1938 r. najbardziej szkodzi samym Niemcom. Po pierwsze, tracą oni wiarygodność jako partnerzy dialogu. Po drugie, są coraz częściej traktowani jako najemnicy Związku Wypędzonych. Mocodawcy osób podsycających konflikty wywodzący się ze Związku Wypędzonych oraz ziomkostw są zresztą oszukiwani co do liczebności i aktywności niemieckiej mniejszości. Na listach organizacji mniejszości prawie połowę stanowią martwe dusze, czyli osoby, które zmarły lub wyjechały na stałe do Niemiec.
Władze samorządowe na Opolszczyźnie obawiają się, że do tworzenia Heimatu w pewnym momencie może być potrzebna ofiara krwi, bo zjednoczy wszystkich zwolenników tej idei. Łatwo sobie wyobrazić, że bojówka którejś ze stron kogoś poturbuje, potem będzie rewanż, aż w końcu ktoś zginie. A wtedy wystarczy rzucić hasło "Na Niemca!" albo "Na Polaka!" i na Opolszczyźnie będziemy mieli małą Jugosławię.
Głosuj na swoich!
Niemiecka mniejszość na Opolszczyźnie, która - jak wynika z danych spisu powszechnego w 2002 r. - stanowi tam 20 proc. społeczeństwa, stara się narzucić swoją wizję tego regionu. Mniejszość samodzielnie rządzi w 5 z 12 powiatów i w 25 z 71 gmin województwa opolskiego. W kolejnych dwóch powiatach i trzynastu gminach współrządzi. W sejmiku województwa klub mniejszości wraz z SLD tworzy koalicję rządzącą. Z mniejszości wywodzi się dwóch wiceprzewodniczących sejmiku. Przedstawiciel mniejszości jest też wicewojewodą.
Nieliczenie się Niemców z ich polskimi współobywatelami sprawia, że co kilka miesięcy wybuchają konflikty. Przedmiotem sporu są pomniki, szkoły, dwujęzyczne napisy. Prawo pozwala na umieszczanie dwujęzycznych napisów, ale zabrania tłumaczenia nazw własnych miejscowości. Tablice muszą mieć inny kształt, kolor, czcionkę. Tak jest, ale tylko na papierze. Tablica na urzędzie powiatowym w Strzelcach Opolskich głosi, że jest to starostwo w Gross Strehlitz. Tak nazywało się to miasto przed wojną. - Niemcy nie biorą pod uwagę naszych historycznych lęków. Dla nich liczy się tylko skupienie mniejszości wokół hasła "głosuj na swoich". Temu służy wywoływanie napięć, bo gdyby nie było konfliktów, nie byłoby sensu mobilizowania mniejszości wokół swojej organizacji - mówi prof. Dorota Simonides, senator z Opola.
Heimat pod Opolem
Mobilizacja opolskich Niemców ma dalekosiężny cel: chcą oni zbudować replikę Heimatu z lat 30., z czasów III Rzeszy. Robią to w Polsce, bo w Niemczech takie próby są nielegalne. Współpracując z ziomkostwami i Związkiem Wypędzonych Eriki Steinbach, opolscy Niemcy chcą stworzyć Heimat dla wszystkich swoich współbraci. Heimat, który byłby matecznikiem niemieckości. "Heimat nie jest tylko tym odrębnym, niewielkim i dającym się wymierzyć skrawkiem ziemi, antytezą świata, oddalenia i życia. Heimat to strumienie i potoki, które tę ziemię przecinają, a jego częścią są rozpościerające się nad wsią chmury i gwiazdy" - pisał w 1903 r. pochodzący z Pragi niemiecki poeta Rainer Maria Rilke. Heimat, który ma się odrodzić na Opolszczyźnie, wychwalali pisarze Heinrich Böll, Hans Helmut Kirst i René Schickele. Pisał też o nim w "Blaszanym bębenku" Günter Grass. Okazuje się, że w starszych Niemcach tęsknota za Heimatem przetrwała do dziś, a ponieważ Niemcy jako państwo bezpowrotnie się po wojnie zmieniły, wielu z nich doszło do wniosku, że prawdziwy Heimat można odtworzyć tylko na dawnych terenach wschodnich Rzeszy. Taką koncepcję otwarcie forsują ziomkostwa, a początkiem tego procesu ma być zwrot utraconych majątków. Do sądów i urzędów na Opolszczyźnie trafiają setki pozwów i wniosków o ich zwrot.
Rudi Pawelka, przewodniczący Ziomkostwa Śląskiego, który został niedawno szefem Pruskiego Powiernictwa, domaga się zwrotu porzuconych przez Niemców majątków w Polsce. - Oddajecie majątki Żydom i Amerykanom, a Niemcom - nie. Według praw Unii Europejskiej to dyskryminacja. Nie zamierzamy nikomu niczego zabierać, ale mamy nadzieję, że polskie władze pozwolą tym wypędzonym, którzy tego chcą, bez przeszkód powrócić do swego Heimatu - mówi "Wprost" Rudi Pawelka. I tłumaczy, jakie to korzyści odniosłaby Polska. Przekonuje, że ci ludzie zainwestowaliby w Polsce swoje pieniądze. Mówi, że tylko w Kotlinie Kłodzkiej pięćdziesiąt dawnych niemieckich wiosek jest dziś wyludnionych. Takie miejsca mają być szansą na powrót wypędzonych bez odbierania komukolwiek jego własności.
Damian Spielvogel, dyrektor w Ziomkostwie Śląskim, twierdzi, że chce być ono tylko pomostem między Niemcami a Polską. Generacja tych, którzy opuścili swoje rodzinne strony po roku 1945, wymiera, dlatego musimy współpracować z mniejszością niemiecką w Polsce - mówi Spielvogel. I pyta: - Czy naprawdę tak trudno uwierzyć w to, że ludzie kierowani sentymentem i miłością do swych stron rodzinnych albo stron rodzinnych swych ojców i dziadków chcą, by te miejsca jaśniały pełnym blaskiem? W Heimacie nie ma nic złego".
Buforowa republika
Tworzenie Heimatu rozpoczęło się od wprowadzenia podwójnych nazw miejscowości. Przy tym nie nawiązywano do nazw sprzed III Rzeszy, lecz do tych, które ustanowiły hitlerowskie władze. Rzecznicy Heimatu zaczęli się potem domagać języka niemieckiego jako urzędowego, nauki religii po niemiecku i pomocy niemieckiego rządu. Na początku lat 90. opolscy Niemcy zaczęli odbudowywać pomniki poległych podczas I wojny światowej. Szybko obok nazwisk z pierwszej wojny pojawiły się nazwiska poległych w drugiej wojnie, a także żelazne krzyże i nazwy miejscowości nadane im po 1933 r. Mieszkańców Szczedrzyka nie można było przez kilka lat przekonać do usunięcia z miejscowego pomnika nazwy "Hitlersee", nadanej wsi w 1934 r.
Niemiecko-polski konflikt rozgorzał na dobre, gdy na Opolszczyznę zaczęli przybywać członkowie neofaszystowskiej Nationale Offensive. Już w 1991 r. założyli oni swój ośrodek w Dziewkowicach. Gdy we wsi pojawił się przywódca organizacji Günter Boschütz, młodzi neofaszyści przestali się ukrywać. Boschütz zaczął wydawać odezwy nawołujące do uwolnienia świata spod panowania żydowsko-amerykańskiego kapitału. Otwarcie nawoływał do utworzenia "na ziemiach niemieckich na wschód od Odry i Nysy" buforowej republiki, czyli swego rodzaju Rzeszy Opolskiej. Za takie słowa Boschütz byłby w Niemczech ścigany.
Dopiero gdy do Dziewkowic zjechali dziennikarze z ogólnopolskich gazet, wbito mu do paszportu wizę administracyjną z nakazem opuszczenia Polski. Wtedy w Opolskiem pojawili się polscy narodowcy, którzy oblewali niemieckie pomniki farbą. W rewanżu Niemcy ostentacyjnie wieszali na nich żelazne krzyże i dodawali nazwiska poległych podczas II wojny światowej. Konflikt o pomniki i nazwy miejscowości z czasów hitlerowskich tli się do dziś. Podobnie jak spór o naukę języka niemieckiego w szkołach. Niemcy domagali się, by niemiecki stał się językiem wykładowym, na co nie zgadzali się Polacy. Pięć lat temu wywodzące się z mniejszości władze Bierawy chciały nawet likwidować szkołę w Kotlarni, gdzie większość obywateli stanowią Polacy. Ta szkoła była jedyną w gminie, w której język niemiecki nie był wykładowym (sami Niemcy mówią o języku ojczystym). W końcu Polacy się ugięli.
Radni mniejszości niemieckiej z Bierawy żądali, by w statucie gminy zapisać podział mieszkańców wedle narodowości polskiej i niemieckiej. Mimo że nie zgadzał się na to wójt, radni wprowadzili taki zapis. Sprawa trafiła do sądu, który orzekł, że takie podziały są nielegalne.
Mała Jugosławia
- Musimy i chcemy żyć obok siebie i współpracować. Tak myśli zdecydowana większość tutejszych Niemców. Kłopot w tym, że nasi liderzy tego nie chcą dostrzegać - opowiada Hubert Beier, Niemiec z Bogacicy, usunięty z władz Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Opolszczyźnie. Beier tego nie mówi, ale liderzy mniejszości nie liczą się ze współziomkami na Opolszczyźnie, bo to nie oni ich finansują. Liczą się ze zdaniem Eriki Steinbach i liderów ziomkostw, którzy dają im pieniądze. Te pieniądze mają zatrzymać Niemców w Opolskiem, bo młodsi najchętniej wyjechaliby do Niemiec. Zresztą dla młodszych koncepcja Heimatu jest czymś, czego w ogóle nie rozumieją, starsi zaś wymierają. - Młodzi mają niemieckie paszporty, mówią po niemiecku, ale nie chcą niczego tu organizować, bo nie mają na to czasu ani ochoty - mówi Marek Heince, lider mniejszości w Komprachcicach. - Nie ma kto przekazywać niemieckich tradycji. Wielu rodziców zapewniło dzieciom niemiecki paszport, ale nie przekazało niemieckiej tożsamości. Niemieckie domy kultury na wsiach świecą pustkami - ubolewa Franz-Josef Kotulla, były lider mniejszości w Izbicku.
Im mniej zainteresowania młodych restauracją Heimatu, tym więcej prowokacji i sztucznie wywoływanych konfliktów. Na wypisywaniu antyniemieckich haseł przyłapano przedstawiciela mniejszości. Tłumaczył, że chciał, by coś się działo. Poseł Jerzy Czerwiński z Ruchu Katolicko-Narodowego twierdzi, że działacze mniejszości niemieckiej wszelkimi sposobami dążą do dezintegracji polskiej państwowości. Takie działania dostrzega też dr Danuta Berlińska, socjolog z Instytutu Śląskiego.
Osoby sprzeciwiające się podsycaniu polsko-niemieckich konfliktów, m.in. Hubert Beier, prof. Gerhard Bartodziej czy były starosta krapkowicki Joachim Czernek, są izolowane, a nawet nazywane zdrajcami narodu niemieckiego. A właśnie tacy jak oni zwracają uwagę, że tworzenie na Opolszczyźnie Heimatu w znaczeniu sprzed 1938 r. najbardziej szkodzi samym Niemcom. Po pierwsze, tracą oni wiarygodność jako partnerzy dialogu. Po drugie, są coraz częściej traktowani jako najemnicy Związku Wypędzonych. Mocodawcy osób podsycających konflikty wywodzący się ze Związku Wypędzonych oraz ziomkostw są zresztą oszukiwani co do liczebności i aktywności niemieckiej mniejszości. Na listach organizacji mniejszości prawie połowę stanowią martwe dusze, czyli osoby, które zmarły lub wyjechały na stałe do Niemiec.
Władze samorządowe na Opolszczyźnie obawiają się, że do tworzenia Heimatu w pewnym momencie może być potrzebna ofiara krwi, bo zjednoczy wszystkich zwolenników tej idei. Łatwo sobie wyobrazić, że bojówka którejś ze stron kogoś poturbuje, potem będzie rewanż, aż w końcu ktoś zginie. A wtedy wystarczy rzucić hasło "Na Niemca!" albo "Na Polaka!" i na Opolszczyźnie będziemy mieli małą Jugosławię.
Więcej możesz przeczytać w 22/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.