Małżeństwo na odległość niszczy instytucję rodziny.
Hillary i Billa Clintonów okrzyknięto Pierwszą Parą Dojazdową (First Commuter Couple). Przez lata Clintonowie wychwalali zalety małżeństwa na odległość - do wybuchu afery rozporkowej. Arnold Schwarzenegger (Hollywood) i pochodząca z klanu Kennedych znana dziennikarka telewizyjna Maria Shriver (Nowy Jork) przekonywali, że dzieląca ich odległość tylko umacnia ich związek. Do czasu aż podczas kampanii wyborczej na gubernatora Kalifornii prasa ujawniła liczne romanse Arnolda. Oba sławne małżeństwa przetrwały kryzys, lecz ich historie podważyły przekonanie, że małżeństwo na odległość jest normą we współczesnym świecie. Przeciwnie, historie te dowiodły, że takie małżeństwo zagraża instytucji rodziny.
W krajach OECD pary żyjące na odległość stanowią niemal 15 proc. wszystkich związków małżeńskich (w USA - 14 proc.). W 2020 r. w taki sposób będzie już funkcjonować co czwarta para małżeńska - szacują eksperci OECD. Rekordzistami pod tym względem są Brytyjczycy: co czwarte małżeństwo żyje obecnie na odległość. Według raportu "Wielka Brytania w 2010 roku", na koniec obecnej dekady ta liczba może się podwoić. Zdaniem dr. Wojciecha Łukowskiego, socjologa ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, w Polsce na odległość funkcjonuje około 300 tys. (4 proc.) małżeństw. W 2010 r. ma ich być prawie 700 tys.
Wymuszona separacja
W czasach PRL małżeństwa dojazdowe stanowiły przede wszystkim osoby gorzej wykształcone i biedniejsze. Pracowały one głównie przy wielkich inwestycjach, w rodzaju Huty Katowice czy Portu Północnego. Obecnie upodobniamy się do modelu zachodniego: na odległość żyje coraz więcej osób lepiej wykształconych, w badaniach najczęściej zaliczanych do grupy tzw. specjalistów. Oczywiście w tej grupie wciąż dominują tzw. gastarbeiterzy.
Z amerykańskich badań opublikowanych w raporcie "The Commuting Couple: oxymoron or careers freedom?" (Małżeństwo na odległość, paradoks czy wybór kariery?) wynika, że w USA związki takie tworzą najczęściej pary około czterdziestki, pracujące na kierowniczych stanowiskach, z których jedynie co piąta ma dzieci. W Japonii są to z kolei często osoby, które ulokowały dzieci w bardzo dobrych szkołach i kiedy mąż otrzymuje dobrą pracę w innym mieście, decyduje się na wyjazd, a nie przeprowadzkę z całą rodziną. Chodzi o to, by dziecko skończyło szkołę.
W Polsce są trzy główne grupy osób żyjących na odległość. Pierwszą stanowią pary, gdzie jedno z małżonków jedzie za granicę, a drugie w kraju zajmuje się dziećmi. Taki typ małżeństwa reprezentuje Aleksandra Tobolik, pielęgniarka z Piekar Śląskich. Jej mąż od czterech lat pracuje w Holandii, do kraju przyjeżdża na kilka dni raz na sześć, siedem tygodni. Tobolik nazywa taki związek małżeństwem schizofrenicznym. Uważa, że najbardziej cierpi na tym jej prawie czteroletni syn, który już okazuje negatywne objawy wychowywania się bez ojca. Najwięcej takich par jak Tobolikowie - prawie połowa - mieszka na Górnym Śląsku i Opolszczyźnie. Tylko w krajach Unii Europejskiej pracuje prawie sto tysięcy osób funkcjonujących w małżeństwach na odległość. Ułatwia to fakt, że wielu Ślązaków ma podwójne obywatelstwo (polskie i niemieckie), co pozwala im legalnie pracować.
Na odległość żyją też małżeństwa, w których jedna osoba ma dobrą pracę w wielkim mieście, najczęściej w Warszawie. Przykładem może być małżeństwo 30-letniego Andrzeja Nowela, handlowca, mieszkańca Częstochowy. Jego żona ma niezłą pracę w zagranicznej spółce, więc ich córką zajmują się dziadkowie mieszkający w Warce. Najmniej liczna jest u nas wciąż grupa małżeństw, w których każde z małżonków robi karierę, tyle że w innych miastach bądź krajach, jak na przykład szefowa Konfederacji Pracodawców Prywatnych Henryka Bochniarz i jej mąż pracujący w Stanach Zjednoczonych. Tak funkcjonuje również aktorka Anna Przybylska, która najczęściej pracuje w Warszawie, podczas gdy jej mąż, piłkarz Amiki Jarosław Bieniuk - we Wronkach. Z kolei mąż telewizyjnej prezenterki Moniki Richardson - Jamie Malcolm - jest w Wielkiej Brytanii pilotem RAF.
Beztroskie życie w pojedynkę
Małżeństwa, w których obie osoby odnoszą zawodowe sukcesy, najłatwiej akceptują związki na odległość. Małżonkowie twierdzą, że są zbyt zapracowani, by mieć czas na romanse i dlatego ich związki nie są zagrożone. Z badań Instytutu Gallupa wynika, że 54 proc. Amerykanów funkcjonujących w związkach na odległość twierdzi, że są szczęśliwi i że dokonali trafnego wyboru. Psycholog Zofia Milska-Wrzosińska uważa, że osoby takie przede wszystkim cenią beztroskie życie bez konfliktów małżeńskich, o które łatwiej, kiedy mieszka się pod jednym dachem. Dojazdowe małżeństwa bardzo odpowiadają też pracoholikom.
Psychologowie i socjologowie twierdzą, że związki na odległość przynoszą znacznie więcej strat niż korzyści. Z badań prof. Krystyny Slany, demografa z Uniwersytetu Jagiellońskiego, autorki książki "Alternatywne formy życia małżeńsko-rodzinnego w ponowoczesnym świecie", wynika, że małżeństwa na odległość są nietrwałe - rozpada się co trzeci taki związek. Na Opolszczyźnie kłopoty małżonków funkcjonujących w związkach na odległość są już tak widoczne, że ks. Norbert Wons z Opola prowadzi duszpasterstwo rodzin żyjących w rozłące. Regularne spotkania w ramach tego duszpasterstwa są rodzajem terapii. Jak zauważa ksiądz Wons, na Opolszczyźnie na odległość żyje już kolejne pokolenie, co sprawia, że wiele osób nie zna normalnego, tradycyjnego modelu rodziny.
Niektóre czasopisma dla kobiet piszą o dobroczynnych skutkach małżeństwa na odległość: ma ono wzmacniać tęsknotę za bliską osobą, czyli odświeżać uczucia. Ma ono też korzystać na tym, że ma wyższy status materialny, co likwiduje wiele konfliktów typowych dla rodzin bezrobotnych czy osób biednych. To tylko w części prawda: większość badań dowodzi, że najbardziej efektywna - dla społeczeństwa i samych małżonków - jest tradycyjna rodzina mieszkająca pod jednym dachem. Potwierdzają to doświadczenia kilku tysięcy lat.
W krajach OECD pary żyjące na odległość stanowią niemal 15 proc. wszystkich związków małżeńskich (w USA - 14 proc.). W 2020 r. w taki sposób będzie już funkcjonować co czwarta para małżeńska - szacują eksperci OECD. Rekordzistami pod tym względem są Brytyjczycy: co czwarte małżeństwo żyje obecnie na odległość. Według raportu "Wielka Brytania w 2010 roku", na koniec obecnej dekady ta liczba może się podwoić. Zdaniem dr. Wojciecha Łukowskiego, socjologa ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, w Polsce na odległość funkcjonuje około 300 tys. (4 proc.) małżeństw. W 2010 r. ma ich być prawie 700 tys.
Wymuszona separacja
W czasach PRL małżeństwa dojazdowe stanowiły przede wszystkim osoby gorzej wykształcone i biedniejsze. Pracowały one głównie przy wielkich inwestycjach, w rodzaju Huty Katowice czy Portu Północnego. Obecnie upodobniamy się do modelu zachodniego: na odległość żyje coraz więcej osób lepiej wykształconych, w badaniach najczęściej zaliczanych do grupy tzw. specjalistów. Oczywiście w tej grupie wciąż dominują tzw. gastarbeiterzy.
Z amerykańskich badań opublikowanych w raporcie "The Commuting Couple: oxymoron or careers freedom?" (Małżeństwo na odległość, paradoks czy wybór kariery?) wynika, że w USA związki takie tworzą najczęściej pary około czterdziestki, pracujące na kierowniczych stanowiskach, z których jedynie co piąta ma dzieci. W Japonii są to z kolei często osoby, które ulokowały dzieci w bardzo dobrych szkołach i kiedy mąż otrzymuje dobrą pracę w innym mieście, decyduje się na wyjazd, a nie przeprowadzkę z całą rodziną. Chodzi o to, by dziecko skończyło szkołę.
W Polsce są trzy główne grupy osób żyjących na odległość. Pierwszą stanowią pary, gdzie jedno z małżonków jedzie za granicę, a drugie w kraju zajmuje się dziećmi. Taki typ małżeństwa reprezentuje Aleksandra Tobolik, pielęgniarka z Piekar Śląskich. Jej mąż od czterech lat pracuje w Holandii, do kraju przyjeżdża na kilka dni raz na sześć, siedem tygodni. Tobolik nazywa taki związek małżeństwem schizofrenicznym. Uważa, że najbardziej cierpi na tym jej prawie czteroletni syn, który już okazuje negatywne objawy wychowywania się bez ojca. Najwięcej takich par jak Tobolikowie - prawie połowa - mieszka na Górnym Śląsku i Opolszczyźnie. Tylko w krajach Unii Europejskiej pracuje prawie sto tysięcy osób funkcjonujących w małżeństwach na odległość. Ułatwia to fakt, że wielu Ślązaków ma podwójne obywatelstwo (polskie i niemieckie), co pozwala im legalnie pracować.
Na odległość żyją też małżeństwa, w których jedna osoba ma dobrą pracę w wielkim mieście, najczęściej w Warszawie. Przykładem może być małżeństwo 30-letniego Andrzeja Nowela, handlowca, mieszkańca Częstochowy. Jego żona ma niezłą pracę w zagranicznej spółce, więc ich córką zajmują się dziadkowie mieszkający w Warce. Najmniej liczna jest u nas wciąż grupa małżeństw, w których każde z małżonków robi karierę, tyle że w innych miastach bądź krajach, jak na przykład szefowa Konfederacji Pracodawców Prywatnych Henryka Bochniarz i jej mąż pracujący w Stanach Zjednoczonych. Tak funkcjonuje również aktorka Anna Przybylska, która najczęściej pracuje w Warszawie, podczas gdy jej mąż, piłkarz Amiki Jarosław Bieniuk - we Wronkach. Z kolei mąż telewizyjnej prezenterki Moniki Richardson - Jamie Malcolm - jest w Wielkiej Brytanii pilotem RAF.
Beztroskie życie w pojedynkę
Małżeństwa, w których obie osoby odnoszą zawodowe sukcesy, najłatwiej akceptują związki na odległość. Małżonkowie twierdzą, że są zbyt zapracowani, by mieć czas na romanse i dlatego ich związki nie są zagrożone. Z badań Instytutu Gallupa wynika, że 54 proc. Amerykanów funkcjonujących w związkach na odległość twierdzi, że są szczęśliwi i że dokonali trafnego wyboru. Psycholog Zofia Milska-Wrzosińska uważa, że osoby takie przede wszystkim cenią beztroskie życie bez konfliktów małżeńskich, o które łatwiej, kiedy mieszka się pod jednym dachem. Dojazdowe małżeństwa bardzo odpowiadają też pracoholikom.
Psychologowie i socjologowie twierdzą, że związki na odległość przynoszą znacznie więcej strat niż korzyści. Z badań prof. Krystyny Slany, demografa z Uniwersytetu Jagiellońskiego, autorki książki "Alternatywne formy życia małżeńsko-rodzinnego w ponowoczesnym świecie", wynika, że małżeństwa na odległość są nietrwałe - rozpada się co trzeci taki związek. Na Opolszczyźnie kłopoty małżonków funkcjonujących w związkach na odległość są już tak widoczne, że ks. Norbert Wons z Opola prowadzi duszpasterstwo rodzin żyjących w rozłące. Regularne spotkania w ramach tego duszpasterstwa są rodzajem terapii. Jak zauważa ksiądz Wons, na Opolszczyźnie na odległość żyje już kolejne pokolenie, co sprawia, że wiele osób nie zna normalnego, tradycyjnego modelu rodziny.
Niektóre czasopisma dla kobiet piszą o dobroczynnych skutkach małżeństwa na odległość: ma ono wzmacniać tęsknotę za bliską osobą, czyli odświeżać uczucia. Ma ono też korzystać na tym, że ma wyższy status materialny, co likwiduje wiele konfliktów typowych dla rodzin bezrobotnych czy osób biednych. To tylko w części prawda: większość badań dowodzi, że najbardziej efektywna - dla społeczeństwa i samych małżonków - jest tradycyjna rodzina mieszkająca pod jednym dachem. Potwierdzają to doświadczenia kilku tysięcy lat.
Więcej możesz przeczytać w 22/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.