Katastrofa rządu Millera to kres podziału na komuchów i solidaruchów
Obowiązujące przez ostatnie 15 lat podziały trafiły na śmietnik historii. Mało istotny jest już spór o dziedzictwo komunizmu. Wyborcy odrzucili Millera nie dlatego, że był sekretarzem PZPR, ale dlatego, że jego rządy obfitowały w afery i że podczas nich zwiększyła się korupcja. Wreszcie, odrzucili go za arogancję. Mało ważny jest również spór o Kościół katolicki i tożsamość narodową. Pozostaje kwestia tradycyjnego podziału na lewicę i prawicę, czyli rzeczników aktywnej polityki redystrybucyjnej i tych, którzy nie tak chętnie występują za zwiększaniem podatków, opowiadają się natomiast za większą konkurencyjnością gospodarki i wzmocnieniem pozycji przedsiębiorców. Podział ten w sumie prowadzi do tego, że wszyscy - poza Platformą Obywatelską - są na lewicy. A najwięksi lewicowcy to Andrzej Lepper i Andrzej Celiński wraz z Izabelą Jarugą-Nowacką.
Jak się dzielimy?
Okazuje się, że obecnie dzielimy się tak jak inne społeczeństwa - nie ze względu na wartości, lecz ze względu na społeczne usytuowanie. Rozróżnienie to nie musi jednoznacznie odpowiadać prostemu, acz mylnemu podziałowi na tych, którzy skorzystali z transformacji, i tych, którzy na niej stracili. Raczej odpowiada pozycji społecznej i sposobom przystosowywania się do społecznej rzeczywistości. I tak 60 proc. mieszkańców wsi popiera Andrzeja Leppera. Ale już w wielkich miastach, społecznie zróżnicowanych, Samoobrona nie ma czego szukać. Z kolei młodzi w większości są przeciw Samoobronie, a za nią jest więcej osób starszych. Przedsiębiorcy w 50 proc. opowiadają się za platformą. Lepper nie znajdzie natomiast poparcia wśród ludzi dobrze wykształconych, zamożnych i pracujących w sektorze prywatnym.
Już choćby tych kilka ogólnych informacji pokazuje, że mamy do czynienia z początkiem nowego etapu w polskiej polityce. Partie zdają się silniej niż do tej pory związane ze społecznym podziałem Polski, co bynajmniej nie znaczy, że staną się też reprezentantami interesów dużych grup społecznych.
Społeczeństwo na huśtawce
Comiesięczne rankingi popularności partii i polityków należy odczytywać w dłuższej perspektywie. Dopiero wtedy widoczne są wyraźne trendy. Fenomen ostatnich miesięcy to zarówno olbrzymie skoki popularności różnych formacji, jak i duża - niespotykana w ostatnich latach - rozbieżność w ocenie tej popularności dokonywanej przez różne instytuty badawcze. Każdy stosuje nieco inną metodologię, ale dotychczas przedstawiane wyniki były dość podobne. Tymczasem badania wykonane w ostatnich dniach przez cztery niezależne ośrodki wskazują na poważne różnice. Można z tego wysnuć wniosek, że mamy do czynienia ze społeczeństwem, które dopiero podejmuje decyzję, waha się - do tego stopnia, że nawet niewielka zmiana techniki badawczej prowadzi do różnych wyników.
Liderem pozostaje Platforma Obywatelska. Ma stabilną pozycję: ani nie traci, ani też szczególnie nie zyskuje. Ma 26 proc. poparcia według PBS, CBOS, OBOP i 27 proc. według Pentora. Kłopot jednak jest już z oceną Samoobrony. Zdaniem większości ośrodków, jej notowania lecą w dół. OBOP wskazuje na przykład na 17-procentowe poparcie, ale wedle badań Pentora, nie ma powodu do uspokojenia nastrojów. Lepperiada trwa w najlepsze i Samoobrona nie ustępuje w rywalizacji z PO. Rzecz zapewne wyjaśni się w czerwcu, bo wtedy będziemy mogli powiedzieć, czy spadek poparcia dla partii Leppera to był chwilowy kaprys opinii publicznej, czy też wyborcy są już zmęczeni biało-czerwonymi krawatami. Podobny kłopot sprawia interpretacja wyników PiS. Z pewnością jest to trzecia partia, ale znów PBS daje jej 17 proc., a Pentor 9 proc. poparcia. Różnice są więc olbrzymie. Skądinąd nie bardzo wiem, dlaczego tak nagle miałoby skoczyć poparcie tej partii. Nic ciekawego ostatnio się nie stało, a panowie Kaczyńscy nie są szczególnie widoczni w telewizorach.
Najsłabiej wypadają LPR (między 7 proc. a 10 proc. poparcia), SLD i UP (około 6 proc.), SDPL (5-7 proc.) i PSL (4-6 proc.). Jest jasne, że trzy ostatnie ugrupowania walczą o przetrwanie, ale nie mogą się odbić od dna. Nie pomogą im w tym dziwne gry parlamentarne czy walka o rząd Belki. Tym bardziej niezrozumiałe są aspiracje rządowe tych stronnictw. Z takim poparciem powinny już - dla przyzwoitości - wycofać się z gry. Pozostali tylko liderzy sejmowi tych partii, a reszta, czyli wyborcy, już od nich odeszli. Wraz z upadkiem SLD i PSL kończą żywot partie postkomunistyczne, a zarazem kończy się epoka "okrągłego stołu". Zapewne wszystkie byty i formacje wtedy powstałe - od solidarnościowych po czerwone - już zanikają. Politologowie mogą więc pisać o niskim poziomie instytucjonalizacji polskiej sceny politycznej. Ani wyborcy nie czują się przywiązani do swoich partii, ani one nie dbają szczególnie o swój elektorat: nie socjalizują go i nie podążają za nim.
Strategia obrzydzania
Najciekawsza jest olbrzymia i bynajmniej nie malejąca grupa respondentów badań opinii, którzy nie mogą, nie potrafią, nie chcą dokonać wyboru. Jest ich obecnie 21 proc. (wedle CBOS). Wynik ten dobrze współgra z wysoką liczbą osób, które nie utożsamiają się z żadną partią. Rozpoznanie charakterów i tożsamości tej grupy wyborców jest sprawą arcyważną z punktu widzenia strategii politycznej wszystkich partii, ponieważ widać, że nie ma już przepływów między elektoratami. To, co Samoobrona zabrała - przede wszystkim PSL i SLD - już ma, i nie bardzo wiadomo, gdzie miałaby szukać dalszego wsparcia. Tym bardziej że ranking polityków Pentora dla "Wprost" wskazuje na niezbyt wysokie notowania samego wodza Leppera. Daleko wyprzedzają go liderzy innych partii. PiS pewnie będzie chciało równocześnie odgryźć nieco tortu wyborczego zarówno PO, jak i LPR, a LPR odwzajemni się tym samym braciom K.
Analizując wyniki sondaży, można sobie pozwolić na dwa stwierdzenia. Po pierwsze, o czym już pisałem, z tego rachunku nie wychodzi stabilny rząd. Po drugie, nic się tu nie dodaje, bo wszystkie partie grają na różnice, antagonizmy. Robią wszystko, by się odróżnić i zohydzić partnerów czy przeciwników. Scena publiczna zbudowana jest na zasadzie ostrej rywalizacji i nie ma komu odegrać roli centrum, wokół którego mogłyby się skupić ważniejsze partie. Nie ma śladu po idei kompromisu, nie ma woli szukania porozumień.
Każdy z liderów występuje jako zbawca narodu i każdy (poza PO) ma do zaproponowania kolejne obciążenia dla budżetu, by wygrać wyścigi do Sejmu. Sytuacja jest niestabilna i nieprzewidywalna. Tym bardziej że na naszej scenie politycznej wygrał już język Leppera. Teraz wszyscy chwytają się populistycznej retoryki. Tyle że jedni mówią o miękkim populizmie, a drudzy o twardym. To tak jak z pornografią i subtelnym podziałem na hard i soft porno. Język populizmu to zamiana publicznej dyskusji w pobojowisko, co tym bardziej nie budzi nadziei na stworzenie centrum i szukanie wspólnych politycznych celów.
Paweł Śpiewak
Jak się dzielimy?
Okazuje się, że obecnie dzielimy się tak jak inne społeczeństwa - nie ze względu na wartości, lecz ze względu na społeczne usytuowanie. Rozróżnienie to nie musi jednoznacznie odpowiadać prostemu, acz mylnemu podziałowi na tych, którzy skorzystali z transformacji, i tych, którzy na niej stracili. Raczej odpowiada pozycji społecznej i sposobom przystosowywania się do społecznej rzeczywistości. I tak 60 proc. mieszkańców wsi popiera Andrzeja Leppera. Ale już w wielkich miastach, społecznie zróżnicowanych, Samoobrona nie ma czego szukać. Z kolei młodzi w większości są przeciw Samoobronie, a za nią jest więcej osób starszych. Przedsiębiorcy w 50 proc. opowiadają się za platformą. Lepper nie znajdzie natomiast poparcia wśród ludzi dobrze wykształconych, zamożnych i pracujących w sektorze prywatnym.
Już choćby tych kilka ogólnych informacji pokazuje, że mamy do czynienia z początkiem nowego etapu w polskiej polityce. Partie zdają się silniej niż do tej pory związane ze społecznym podziałem Polski, co bynajmniej nie znaczy, że staną się też reprezentantami interesów dużych grup społecznych.
Społeczeństwo na huśtawce
Comiesięczne rankingi popularności partii i polityków należy odczytywać w dłuższej perspektywie. Dopiero wtedy widoczne są wyraźne trendy. Fenomen ostatnich miesięcy to zarówno olbrzymie skoki popularności różnych formacji, jak i duża - niespotykana w ostatnich latach - rozbieżność w ocenie tej popularności dokonywanej przez różne instytuty badawcze. Każdy stosuje nieco inną metodologię, ale dotychczas przedstawiane wyniki były dość podobne. Tymczasem badania wykonane w ostatnich dniach przez cztery niezależne ośrodki wskazują na poważne różnice. Można z tego wysnuć wniosek, że mamy do czynienia ze społeczeństwem, które dopiero podejmuje decyzję, waha się - do tego stopnia, że nawet niewielka zmiana techniki badawczej prowadzi do różnych wyników.
Liderem pozostaje Platforma Obywatelska. Ma stabilną pozycję: ani nie traci, ani też szczególnie nie zyskuje. Ma 26 proc. poparcia według PBS, CBOS, OBOP i 27 proc. według Pentora. Kłopot jednak jest już z oceną Samoobrony. Zdaniem większości ośrodków, jej notowania lecą w dół. OBOP wskazuje na przykład na 17-procentowe poparcie, ale wedle badań Pentora, nie ma powodu do uspokojenia nastrojów. Lepperiada trwa w najlepsze i Samoobrona nie ustępuje w rywalizacji z PO. Rzecz zapewne wyjaśni się w czerwcu, bo wtedy będziemy mogli powiedzieć, czy spadek poparcia dla partii Leppera to był chwilowy kaprys opinii publicznej, czy też wyborcy są już zmęczeni biało-czerwonymi krawatami. Podobny kłopot sprawia interpretacja wyników PiS. Z pewnością jest to trzecia partia, ale znów PBS daje jej 17 proc., a Pentor 9 proc. poparcia. Różnice są więc olbrzymie. Skądinąd nie bardzo wiem, dlaczego tak nagle miałoby skoczyć poparcie tej partii. Nic ciekawego ostatnio się nie stało, a panowie Kaczyńscy nie są szczególnie widoczni w telewizorach.
Najsłabiej wypadają LPR (między 7 proc. a 10 proc. poparcia), SLD i UP (około 6 proc.), SDPL (5-7 proc.) i PSL (4-6 proc.). Jest jasne, że trzy ostatnie ugrupowania walczą o przetrwanie, ale nie mogą się odbić od dna. Nie pomogą im w tym dziwne gry parlamentarne czy walka o rząd Belki. Tym bardziej niezrozumiałe są aspiracje rządowe tych stronnictw. Z takim poparciem powinny już - dla przyzwoitości - wycofać się z gry. Pozostali tylko liderzy sejmowi tych partii, a reszta, czyli wyborcy, już od nich odeszli. Wraz z upadkiem SLD i PSL kończą żywot partie postkomunistyczne, a zarazem kończy się epoka "okrągłego stołu". Zapewne wszystkie byty i formacje wtedy powstałe - od solidarnościowych po czerwone - już zanikają. Politologowie mogą więc pisać o niskim poziomie instytucjonalizacji polskiej sceny politycznej. Ani wyborcy nie czują się przywiązani do swoich partii, ani one nie dbają szczególnie o swój elektorat: nie socjalizują go i nie podążają za nim.
Strategia obrzydzania
Najciekawsza jest olbrzymia i bynajmniej nie malejąca grupa respondentów badań opinii, którzy nie mogą, nie potrafią, nie chcą dokonać wyboru. Jest ich obecnie 21 proc. (wedle CBOS). Wynik ten dobrze współgra z wysoką liczbą osób, które nie utożsamiają się z żadną partią. Rozpoznanie charakterów i tożsamości tej grupy wyborców jest sprawą arcyważną z punktu widzenia strategii politycznej wszystkich partii, ponieważ widać, że nie ma już przepływów między elektoratami. To, co Samoobrona zabrała - przede wszystkim PSL i SLD - już ma, i nie bardzo wiadomo, gdzie miałaby szukać dalszego wsparcia. Tym bardziej że ranking polityków Pentora dla "Wprost" wskazuje na niezbyt wysokie notowania samego wodza Leppera. Daleko wyprzedzają go liderzy innych partii. PiS pewnie będzie chciało równocześnie odgryźć nieco tortu wyborczego zarówno PO, jak i LPR, a LPR odwzajemni się tym samym braciom K.
Analizując wyniki sondaży, można sobie pozwolić na dwa stwierdzenia. Po pierwsze, o czym już pisałem, z tego rachunku nie wychodzi stabilny rząd. Po drugie, nic się tu nie dodaje, bo wszystkie partie grają na różnice, antagonizmy. Robią wszystko, by się odróżnić i zohydzić partnerów czy przeciwników. Scena publiczna zbudowana jest na zasadzie ostrej rywalizacji i nie ma komu odegrać roli centrum, wokół którego mogłyby się skupić ważniejsze partie. Nie ma śladu po idei kompromisu, nie ma woli szukania porozumień.
Każdy z liderów występuje jako zbawca narodu i każdy (poza PO) ma do zaproponowania kolejne obciążenia dla budżetu, by wygrać wyścigi do Sejmu. Sytuacja jest niestabilna i nieprzewidywalna. Tym bardziej że na naszej scenie politycznej wygrał już język Leppera. Teraz wszyscy chwytają się populistycznej retoryki. Tyle że jedni mówią o miękkim populizmie, a drudzy o twardym. To tak jak z pornografią i subtelnym podziałem na hard i soft porno. Język populizmu to zamiana publicznej dyskusji w pobojowisko, co tym bardziej nie budzi nadziei na stworzenie centrum i szukanie wspólnych politycznych celów.
Paweł Śpiewak
Więcej możesz przeczytać w 22/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.