Czy książka aby nie jest dla nas bardziej rzeczą niż myślą?
Zakończyły się 49. Międzynarodowe Targi Książki, które co roku w maju na kilka dni zamieniają warszawski Pałac Kultury i Nauki w największą i najtłoczniejszą księgarnię w kraju. Obrazki z tych dni warto zachować pod powiekami niczym piękną bajkę: tłumy ludzi kupujących książki, stojących w kolejkach po autografy znanych autorów, ścisk, gwar i wrażenie, że czytanie książek jest jedną z ulubionych rozrywek Polaków. Nawet jeśli uświadomimy sobie, że na co dzień sytuacja wygląda trochę inaczej (księgarnie nie pękają w szwach od klientów, tylko od czekających na nich książek, a czytelnictwo w Polsce jest kilkakrotnie niższe niż choćby w sąsiadującej z nami przez morze Szwecji), targowa bajka nic nie straci ze swego uroku.
I ja przeciskałem się w tym roku wśród książek i pałacowych marmurów, podpytując raz po raz rozentuzjazmowanych czytelników, jakie książki im się podobają, i patrząc, które najczęściej kupują. Efekty tych obserwacji okazały się zaskakujące: otóż mam niezbite dowody na to, że Polakom najbardziej podobają się książki... w twardych okładkach i wydrukowane na białym, drogim papierze. Pozostajemy niewrażliwi na światowe trendy, które wskazują, że coraz bardziej poszukiwane są wydania kieszonkowe, drukowane na papierze objętościowym (lekkim, szaro-żółtym), w miękkiej okładce, idealnie nadające się do czytania w metrze, tramwaju, autobusie, pociągu, na plaży, biwaku i w łóżku, tuż przed zaśnięciem.
A właściwie, kto powiedział, że książka powinna być solidnie i kosztownie wydana - pytałem stojących w kolejce do wejścia na targi. Przecież ważniejsze jest chyba, by książkę jak najłatwiej przeczytać, a nie trzymać ją na półce wyeksponowaną niczym kryształ albo miśnieńską porcelanę? No i wtedy usłyszałem: "Dla mnie książka to przedmiot cenny, a zarazem dowód mojego społecznego statusu. Chciałbym, aby przez lata służyła mnie i moim dzieciom. Dlatego musi być solidna!". "Dobra książka powinna być pięknie wydana. Twarda okładka to przejaw szacunku wydawcy wobec autora. Biały papier, najlepiej kredowy, to dowód, że jej treść jest ważna". "W ogóle nie kupuję książek w miękkich okładkach. Ich grzbiety źle wyglądają na półce, a kartki się rozsypują". "Czy pan uwierzy, że na Zachodzie na wydaniach kieszonkowych drukują znak kosza na śmieci, sugerujący, że po przeczytaniu książkę można po prostu wyrzucić???".
Rzeczywiście, na popularnych wszędzie w świecie pocketbookach, czyli małych i lekkich wydaniach książek przystosowanych do noszenia w kieszeni lub torebce, często pojawia się znaczek śmietniczki. Oznacza on mniej więcej tyle: ta książka jest tania i jednorazowa, po przeczytaniu możesz ją wyrzucić i kupić nową. Zupełnie tak samo, jak postępujesz z żyletką do golenia, zapalniczką jednorazówką lub długopisem firmy BIC. Jeden z francuskich wydawców, bodajże Hachette, kiedyś spróbował zastosować takie oznakowanie również w Polsce. Rezultat? Lawina listów z protestami: Nie wolno wyrzucać książek, to dobro uniwersalne, na lata! Cóż za głupi pomysł! Co pomyśli sobie młodzież? To tylko krok do decyzji Hitlera, by palić książki na stosach! Wydawnictwo wycofało się z pomysłu: najpierw zniknął z kieszonkowych wydań znaczek kubła na śmieci, potem zaprzestano w ogóle drukowania pocketbooków.
Zastanawiam się jednak, skąd wzięło się u nas przekonanie, że aby docenić to, o czym opowiada książka, potrzebujemy twardej okładki i białego (czasem wręcz oślepiającego, gdy czytamy w pełnym słońcu lub przy biurku z dobrą, silną lampą) papieru? To tak, jakbyśmy nie byli w stanie docenić smaku pieczonej szynki, o ile nie jest ona podana na porcelanowym półmisku ze złoconym brzeżkiem. Czy aby nie oznacza to, że książka jest dla nas bardziej rzeczą niż myślą? I że częściej jej dotykamy, niż czytamy?
Pomysł tanich wydań, które po przeczytaniu mają zawinięte rogi, popękane okładki, a czasem nawet - o zgrozo! - luźne kartki, nie wydaje mi się obrzydliwy. Takie książki gwarantują bowiem, że zawarta w nich treść została przekazana dalej, a nie schowana na wieki w eleganckim kokonie. Czy nie warto więc czasem właśnie tak podejść do jakże szanowanych i kochanych przez nas książek: nie głaskać, nie pieścić, nie ustawiać na półce, tylko czytać?
[email protected]
I ja przeciskałem się w tym roku wśród książek i pałacowych marmurów, podpytując raz po raz rozentuzjazmowanych czytelników, jakie książki im się podobają, i patrząc, które najczęściej kupują. Efekty tych obserwacji okazały się zaskakujące: otóż mam niezbite dowody na to, że Polakom najbardziej podobają się książki... w twardych okładkach i wydrukowane na białym, drogim papierze. Pozostajemy niewrażliwi na światowe trendy, które wskazują, że coraz bardziej poszukiwane są wydania kieszonkowe, drukowane na papierze objętościowym (lekkim, szaro-żółtym), w miękkiej okładce, idealnie nadające się do czytania w metrze, tramwaju, autobusie, pociągu, na plaży, biwaku i w łóżku, tuż przed zaśnięciem.
A właściwie, kto powiedział, że książka powinna być solidnie i kosztownie wydana - pytałem stojących w kolejce do wejścia na targi. Przecież ważniejsze jest chyba, by książkę jak najłatwiej przeczytać, a nie trzymać ją na półce wyeksponowaną niczym kryształ albo miśnieńską porcelanę? No i wtedy usłyszałem: "Dla mnie książka to przedmiot cenny, a zarazem dowód mojego społecznego statusu. Chciałbym, aby przez lata służyła mnie i moim dzieciom. Dlatego musi być solidna!". "Dobra książka powinna być pięknie wydana. Twarda okładka to przejaw szacunku wydawcy wobec autora. Biały papier, najlepiej kredowy, to dowód, że jej treść jest ważna". "W ogóle nie kupuję książek w miękkich okładkach. Ich grzbiety źle wyglądają na półce, a kartki się rozsypują". "Czy pan uwierzy, że na Zachodzie na wydaniach kieszonkowych drukują znak kosza na śmieci, sugerujący, że po przeczytaniu książkę można po prostu wyrzucić???".
Rzeczywiście, na popularnych wszędzie w świecie pocketbookach, czyli małych i lekkich wydaniach książek przystosowanych do noszenia w kieszeni lub torebce, często pojawia się znaczek śmietniczki. Oznacza on mniej więcej tyle: ta książka jest tania i jednorazowa, po przeczytaniu możesz ją wyrzucić i kupić nową. Zupełnie tak samo, jak postępujesz z żyletką do golenia, zapalniczką jednorazówką lub długopisem firmy BIC. Jeden z francuskich wydawców, bodajże Hachette, kiedyś spróbował zastosować takie oznakowanie również w Polsce. Rezultat? Lawina listów z protestami: Nie wolno wyrzucać książek, to dobro uniwersalne, na lata! Cóż za głupi pomysł! Co pomyśli sobie młodzież? To tylko krok do decyzji Hitlera, by palić książki na stosach! Wydawnictwo wycofało się z pomysłu: najpierw zniknął z kieszonkowych wydań znaczek kubła na śmieci, potem zaprzestano w ogóle drukowania pocketbooków.
Zastanawiam się jednak, skąd wzięło się u nas przekonanie, że aby docenić to, o czym opowiada książka, potrzebujemy twardej okładki i białego (czasem wręcz oślepiającego, gdy czytamy w pełnym słońcu lub przy biurku z dobrą, silną lampą) papieru? To tak, jakbyśmy nie byli w stanie docenić smaku pieczonej szynki, o ile nie jest ona podana na porcelanowym półmisku ze złoconym brzeżkiem. Czy aby nie oznacza to, że książka jest dla nas bardziej rzeczą niż myślą? I że częściej jej dotykamy, niż czytamy?
Pomysł tanich wydań, które po przeczytaniu mają zawinięte rogi, popękane okładki, a czasem nawet - o zgrozo! - luźne kartki, nie wydaje mi się obrzydliwy. Takie książki gwarantują bowiem, że zawarta w nich treść została przekazana dalej, a nie schowana na wieki w eleganckim kokonie. Czy nie warto więc czasem właśnie tak podejść do jakże szanowanych i kochanych przez nas książek: nie głaskać, nie pieścić, nie ustawiać na półce, tylko czytać?
[email protected]
Więcej możesz przeczytać w 22/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.