Kim byłby Albert Einstein, gdyby już od trzeciego roku życia nie ćwiczył umysłu? Polskiej edukacji szkodzą dwa mity: beztroskiego, jak najdłuższego dzieciństwa oraz równości. Selekcja w szkołach na uczniów lepszych i gorszych to zamach na demokrację. W takim histerycznym tonie lewica, wspierana przez Unię Wolności, wypowiadała się, gdy wyszło na jaw, że w publicznych szkołach podstawowych i gimnazjach (na przykład w Lublinie i Warszawie) różnicowano klasy pod względem programu i poziomu. Selekcja w szkołach była, jest i będzie, a oburzanie się na to jest zwykłą hipokryzją. Z kolei przedłużanie dzieciństwa nie służy dzieciom, lecz je upośledza. I najczęściej wynika z egoizmu rodziców bądź opiekunów: po prostu jak najdłużej chcą się dziećmi bawić. Przecież już czterolatki mogą chodzić do szkoły, jak jest na przykład w Luksemburgu czy Irlandii. Rozpoczynanie szkoły w wieku siedmiu lat to ogromne marnotrawstwo, Polskiej edukacji szkodzą dwa mity: beztroskiego, jak najdłuższego dzieciństwa oraz równości. Selekcja w szkołach na uczniów lepszych i gorszych to zamach na demokrację. W takim histerycznym tonie lewica, wspierana przez Unię Wolności, wypowiadała się, gdy wyszło na jaw, że w publicznych szkołach podstawowych i gimnazjach (na przykład w Lublinie i Warszawie) różnicowano klasy pod względem programu i poziomu. Selekcja w szkołach była, jest i będzie, a oburzanie się na to jest zwykłą hipokryzją.Z kolei przedłużanie dzieciństwa nie służy dzieciom, lecz je upośledza. I najczęściej wynika z egoizmu rodziców bądź opiekunów: po prostu jak najdłużej chcą się dziećmi bawić. Przecież już czterolatki mogą chodzić do szkoły, jak jest na przykład w Luksemburgu czy Irlandii. Rozpoczynanie szkoły w wieku siedmiu lat to ogromne marnotrawstwo, bo czterolatek jest już tak samo sprawny intelektualnie jak siedmiolatek, a w dodatku szybciej się uczy. W Polsce powinno się obniżyć wiek szkolny do czterech lub pięciu lat.
- Nie ma dzieci lepszych i gorszych. Zgodnie z konstytucją dostęp do edukacji jest równy dla wszystkich. Jestem zdecydowanie przeciwna selekcji dzieci - mówi "Wprost" wicepremier Izabela Jaruga-Nowacka. I jest hipokrytką, bo swoją córkę posłała do płatnej szkoły społecznej, gdzie selekcja jest istotą naboru. - Po to jest system edukacji publicznej, żeby wyrównywać i dawać jednakowe szanse życiowe - mówi Zbigniew Siemiątkowski, polityk SLD. Sam jednak posłał swoje córki do społecznych szkół podstawowych, czyli takich, gdzie funkcjonuje selekcja. To właściwie norma na lewicy: wnuczka byłego premiera Leszka Millera uczęszcza do jednej z najdroższych szkół w kraju - World Hill Academy (czesne 30 tys. zł rocznie). I to akurat jest racjonalne, bo szkoła ta osiąga najlepsze wyniki w testach kompetencyjnych do gimnazjów. Tyle że lewica, jak zwykle, unika jak ognia tego, co innym zaleca.Edukacyjna urawniłowka propagowana przez lewicowych polityków oraz tzw. obrona dzieciństwa to utrzymanie zasady równania w dół, czyli de facto selekcja negatywna. Kim byłby Albert Einstein, gdyby już od trzeciego roku życia nie ćwiczył umysłu, tylko przeżywał beztroskie dzieciństwo? Einstein czytał, mając trzy lata, a jako pięciolatek potrafił w pamięci robić skomplikowane obliczenia. Nie mogąc się porozumieć z rówieśnikami, popadł niemal w autyzm. Kim byłby Alexander Graham Bell, wynalazca telefonu, gdyby nie zaczął czytać w wieku trzech lat, a jako czterolatek grać na pianinie? Jego rodzcie pozwalali mu jedynie robić to, co go interesowało. J.R.R. Tolkien, autor "Władcy pierścieni", mając trzy lata, uczył się języków, kaligrafii i rysunku. Wolfgang Amadeusz Mozart napisał pierwsze utwory w wieku pięciu lat, a Fryderyk Chopin - siedmiu lat. O tym, że przedłużanie dzieciństwa i traktowanie dzieci jak zabawki wyłącznie im szkodzi, przekonuje program telewizji TVN "Dzieciaki z klasą". Okazało się, że jedenasto-, dwunastolatki są zdolne nie tylko przyswoić sobie ogromną wiedzę, ale także bardzo sprawnie się nią posługiwać. I prawie wszystkie te dzieci nie miały beztroskiego, czytaj: leniwego, dzieciństwa. Nieprzypadkowo ponad trzy miliony widzów oglądało ten program: dla wielu z nich był to pierwszy tak ewidentny dowód, że dziecko trzymane pod kloszem i traktowane infantylnie niepotrzebnie zatrzymuje się w rozwoju. Uczestnicy programu bynajmniej nie pochodzili z rodzin bogatych czy inteligenckich. To były typowe dzieci, najczęściej z prowincji.
Dzieciaki z klasą
Adam Chudziak, zwycięzca "Dzieciaków z klasą", pokazał, że jedenastolatek doskonale radzi sobie ze stresem i rywalizacją. Bzdurą jest więc twierdzenie, że tzw. wyścig szczurów, przed którym rzekomo chroni się dzieci, jest szkodliwy i moralnie obrzydliwy. Całe życie to wyścig szczurów i wbrew pozorom nie jest to wcale epitet - w końcu szczury to jedne z najinteligentniejszych i najbardziej uspołecznionych zwierząt. - Syn mógłby przez 10 lat najlepiej grać w piłkę na podwórku i nie byłby tak poważany jak po zwycięstwie w programie "Dzieciaki z klasą". Rówieśnicy zaczęli go podziwiać, a wielu postanowiło mu dorównać. Dotarło do nich, że nauka ma sens - opowiada Mirosław Zieliński z Gliwic, ojciec Maćka, jednego z finalistów programu. Zresztą chłopiec już wcześniej był liderem w klasie i potrafił zmobilizować kolegów do osiągania lepszych wyników. Maciek Zieliński chodzi do tzw. szkoły społecznej, gdzie rywalizacja i selekcja są na porządku dziennym. I nie ma tu żadnego upośledzenia. W wielu szkołach tego typu, na przykład w I Społecznym Liceum w Poznaniu, najlepsi uczniowie przechodzą do klasy "A" - dla liderów. Klasyfikacja jest jawna i każdy ma szansę się do tej klasy dostać. I nie słychać słów potępienia dla tej formy selekcji, lecz dążenie do tego, by być najlepszym.
Z badań Bernarda Sacka z Uniwersytetu Szczecińskiego wynika, że w szkołach, gdzie nie stosuje się żadnej selekcji, dzieci osiągające ponadprzeciętne wyniki z czasem się zniechęcają, bo stają się obiektem agresji miernot. I dla świętego spokoju równają w dół. Elżbieta Barańska, matka Mateusza, innego bohatera programu "Dzieciaki z klasą", zwraca uwagę na dyskryminowanie zdolnych dzieci w wielu szkołach. Mniej zdolnym nauczyciele poświęcają więcej uwagi - oczywiście w imię równości. Matka Dominika Dyczka, który chodzi do szkoły publicznej, mówi, że udział w "Dzieciakach z klasą" był dla jej syna pierwszą okazją do prawdziwej rywalizacji z rówieśnikami. W szkole publicznej, gdzie o selekcji mówi się jak o przestępstwie, nie ma z kim rywalizować. Nie ma tam więc konkurencji, czyli testu, ile wiedza jest warta. Potwierdza to przykład Jacka, syna Teresy Grzeszak, który również brał udział w programie "Dzieciaki z klasą". Najpierw posłano go do publicznej szkoły rejonowej, ale nie mając tam żadnych wyzwań, po prostu się nudził. Po przeniesieniu do szkoły społecznej odżył intelektualnie.
Zdecydowana większość uczestników programu "Dzieciaki z klasą" pochodzi z rodzin średnio zamożnych, dla których wydatki na edukację to często największe obciążenie. Rodzice są gotowi płacić nawet więcej, byleby ich dzieci nie gnuśniały. Jest charakterystyczne, że tak jak w wypadku Mateusza Płaczka ze wsi Łączany pod Opolem większość dzieci sama zaczynała czytać i uczyć się w wieku czterech lat. Jako pięciolatek najchętniej poszedłby do szkoły, jednak mało kto poważnie traktował edukacyjne aspiracje malca.
Selekcja do dobrobytu
Polscy politycy zachwalający edukacyjną równość i publiczne szkolnictwo nie różnią się od lewicowców z Zachodu. Również w kwestii hipokryzji. Szczególne wyraźnie widać to w Niemczech, we Francji i Włoszech. Tamtejsi politycy mają usta pełne frazesów o edukacyjnej równości, ale swoje dzieci posyłają do prywatnych szkół. Z tej hipokryzji często kpi premier Włoch Silvio Berlusconi, który wzywa socjalistów i postkomunistów, by swoje dzieci posyłali do egalitarnych szkół publicznych. Tym, że lewicowi politycy nie mają pojęcia, jak taka równość upośledza, tłumaczy Berlusconi opór przed zreformowaniem szkolnictwa, czyli wprowadzeniem powszechnej płatnej edukacji. - Nie sposób pogodzić dwóch funkcji edukacji: selekcji najlepszych, na czym powinno najbardziej zależeć społeczeństwu (powinni nas przecież leczyć najlepsi lekarze i sądzić najlepsi prawnicy), oraz równego dostępu dla wszystkich. Łatwiej jednak sprzedać opinii publicznej ideologię równościową - mówi prof. Ireneusz Białecki, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Prof. Białecki, który na zlecenie OECD prowadzi badania kompetencji szkolnych 15-latków, zauważa, że kluczowy dla osiągnięć ucznia jest poziom wiedzy innych uczniów, czyli konkurencja. Lewicowi politycy, na przykład Izabela Jaruga-Nowacka, odpowiadają na to, że selekcja oznaczałby dobór uczniów ze względu na zasobność portfela. To bzdura, którą obala nie tylko przykład amerykański czy brytyjski, ale także doświadczenia edukacji w II Rzeczypospolitej. W żadnym demokratycznym kraju selekcja w szkołach nie upośledza biednych. Po prostu najzdolniejszych obejmuje się systemem stypendiów. Nieprzypadkowo program reformy oświaty wprowadzony przez prezydenta GeorgeŐa W. Busha nosił nazwę "Nie stracić żadnego dziecka". Bez względu na pochodzenie i dochody w USA utalentowany młody człowiek ma szansę studiować na najlepszej płatnej uczelni, takiej jak Harvard (czesne 26 tys. dolarów) czy Yale. Brak selekcji w Polsce sprawia, że zaledwie 3-4 proc. uczniów i studentów, którzy mają predyspozycje, by zostać dobrymi lekarzami, prawnikami czy ekonomistami, wyławia polski system edukacyjny (przeciętna w Europie wynosi 4-7 proc.). System amerykański wyławia 50 proc. takich osób. Jest więc kilkunastokrotnie skuteczniejszy niż polski i europejski. Dane te pochodzą z badań Petera Druckera, profesora zarządzania w Claremont Graduate University w Kalifornii.
- W Stanach Zjednoczonych biedne dziecko z nizin może zrobić wielką karierę. Ten system opiera się na równaniu w górę, a polski i niemiecki na równaniu w dół - mówi prof. Zdzisław Krasnodębski, wykładowca uczelni niemieckich i amerykańskich. Dzieci uczą się podejmowania decyzji o własnej przyszłości już w szkole podstawowej. Każdy uczeń ma swojego opiekuna, z którym konsultuje swoje decyzje co do typów zajęć. To sprawia, że w grupach rówieśniczych znajdują się dzieci o podobnych aspiracjach, a rywalizacja działa na nie stymulująco. Prof. Łukasz A. Turski, fizyk często wykładający za granicą, przytacza przykład Indii, gdzie przyjęto system edukacji oparty na rywalizacji i selekcji. Kraj ten stał się w ostatnich latach największym na świecie eksporterem fachowców w dziedzinie nowych technologii. Poza tym dzięki dobrej oświacie niemal udało się zdemontować hamujący rozwój kraju system kastowy.
Efekty selekcji i konkurencji są oczywiste dla gospodarki. Największa część PKB powstaje w tych dziedzinach, gdzie zatrudniane są rzekome ofiary selekcji. Aż 82 proc. PKB Stanów Zjednoczonych powstaje w sektorze nowoczesnych usług i ze sprzedaży know-how, czyli jest rezultatem selekcji w edukacji. W Polsce ten odsetek wynosi niecałe 6 proc. Nie liczymy się w wynalazczości - patentujemy rocznie trzy wynalazki na 10 tys. zgłoszonych w Europie. Jesteśmy skansenem: tylko 3 proc. naszego eksportu stanowią wyroby zaawansowane technologicznie. Dla porównania: Węgrzy eksportują takich wyrobów 24 proc., a Irlandczycy - aż 47 proc.
Mądry jak trzylatek
Jak przekonać rodziców do tego, że długie i beztroskie dzieciństwo to upośledzanie dzieci, skoro aż 65 proc. Polaków uważa, że tak właśnie powinno być? Przekonanie, że tzw. dojrzałość szkolną osiąga się w wieku sześciu lat, to szkodliwa bzdura. Jak dowodzi w swojej "Historii dzieciństwa" Philippe Aries, mit beztroskiego dzieciństwa jest wynalazkiem z początku XIX wieku. Wcześniej trzy-, czteroletnie dzieci traktowano jak dorosłych i poddawano je wszechstronnej edukacji. Idea arkadyjskiego dzieciństwa to m.in. efekt oddziaływania Kościoła w okresie kontrreformacji. Teologowie rozpowszechniali wtedy mit o dziecięcej niewinności, co wymusiło zmiany w obyczaju, m.in. w kwestii opóźniania edukacji.
Już trzylatki są zdolne do uczenia się, a nawet korzystania z wiedzy. W dodatku uczą się bez wysiłku. Badania dr Sabiny Pauen z uniwersytetu w Heidelbergu wykazały, że maluchy potrafią logicznie myśleć, zanim nauczą się chodzić. W wieku dwóch lat opanowują język ojczysty, a trzyletnie dziecko może czytać, biegle posługiwać się kilkoma językami obcymi i dodawać. Umysł dzieci jest najbardziej chłonny do czwartego roku życia. Przez wiele lat uważano, że wczesne rozpoczęcie nauki drugiego języka może opóźniać rozwój dziecka. Okazało się, że jest odwrotnie.
Jak zauważa prof. Barbara Kisielevsky z QueenŐs University w Kingston w Kanadzie, zdolności do zapamiętywania i nauki języka dziecko przejawia już w łonie matki, dlatego nauka języka obcego od urodzenia przynosi największe efekty. Przykładem są dzieci z rodzin dwujęzycznych. Naukowcy zajmujący się badaniem wczesnego rozwoju dziecka potwierdzają, że im wcześniej zaczniemy budować intelektualny potencjał naszych pociech, tym sprawniejszy będzie w przyszłości ich mózg. Potwierdzają to dane z dziewiętnastu stanów USA, gdzie edukację dzieci można rozpoczynać już w wieku czterech lat. W Holandii do zerówki chodzą czterolatki, które uczą się czytać i liczyć, a we Francji i w Finlandii nauka przedszkolna zaczyna się w wieku dwóch lat (szkolna w wieku pięciu lat).
Ci, którzy nam wmawiają, że dzieci powinny mieć długie, beztroskie dzieciństwo, prawdopodobnie sami są ofiarami takiego poglądu. Skoro nie odnieśli wielkich sukcesów, być może chcą upośledzić innych. W imię równoupośledzenia. Przykład "Dzieciaków z klasą" dowodzi, że to głupota. A lewicowi hipokryci, którzy tak się oburzają na selekcję, powinni najpierw wypróbować to na swoich dzieciach. I to byłaby dla nich najszybsza edukacja, bo - mimo ślepoty - taki przykład bezsensownego podejścia do sprawy trudno byłoby zignorować.
Stypendia dla najzdolniejszych |
---|
Amerykański system stypendialny, który uchodzi za wzorcowy, jest niesłychanie rozbudowany. Na najzdolniejszych kandydatów na studia czekają stypendia socjalne (do 4 tys. dolarów bezzwrotnej pomocy rocznie). Można też zaciągnąć pożyczkę rządową (do 18 tys. dolarów). Wiele stanów udziela pomocy finansowej studentom lokalnych uczelni o mniejszej renomie (na przyklad w Nowym Jorku w ramach Tuition Assistance Program). Własne stypendia funduje większość szkół wyższych, w tym niemal wszystkie prywatne. Programy stypendialne dla dzieci pracowników prowadzą największe firmy (m.in. IBM, Hewlett-Packard, Coca-Cola, McDonaldŐs, Duracell). Wsparcie na poziomie undergraduate i graduate przyzynaje też kilka tysięcy fundacji charytatywnych. |
Nauka rozwija mózg |
---|
Mózg dwulatka ma dwa razy więcej połączeń między neuronami (synaps) niż mózg dorosłego człowieka. Proces ich tworzenia jest nieustannie stymulowany przez bodźce, które docierają z otoczenia. Im więcej synaps, tym lepiej pracuje mózg. Naukowcy dowiedli, że na przykład nauka gry na instrumencie muzycznym we wczesnym dzieciństwie ma nieocenoony wpływ na rozwój prawej półkuli odpowiedzialnej za myślenie abstrakcyjne. W wieku późniejszym skutkuje to dobrymi wynikami w naukach ścisłych. Równie dobroczynny wpływ na rozwój mózgu ma także wczesna nauka języków obcych. |
Więcej możesz przeczytać w 36/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.