Przez 10 lat Edward Munch znajdował się w stanie niesamowitego napięcia twórczego, a potem nagle jego geniusz zgasł Sensacja kryminalna, jaką była kradzież dwóch obrazów Edwarda Muncha, przesłania to, co się stało w kulturze - katastrofę, być może nie do naprawienia. Skradziono "Krzyk" (1893) i "Madonnę" (1893-1894) - dwa spośród najsławniejszych, najbardziej znaczących dzieł światowego malarstwa ostatnich dwóch stuleci. Oba są genialne w swej prostocie i szalone w śmiałości wyrazu. W "Krzyku" niebo jest krwawoczerwone. Kobieta nazwana Madonną jest półnaga, ma twarz w ekstazie i czerwoną aureolę. Obrazy te mogą się wydać histeryczne, bezwstydne w okazywaniu uczuć, nawet śmieszne. August Strindberg, szwedzki dramaturg, napisał w 1896 r. o Munchu, że tworzy "bez strachu przed śmiesznością, która zabija tchórzliwych i słabych, lecz na tarczy odważnego lśni tylko jak promień słońca".
Munch wspomina moment, kiedy postanowił odrzucić wszelką ostrożność w sztuce. Był rok 1889, mieszkał wtedy w Paryżu. Zachwycał się impresjonistami, obserwował grę światła na powierzchni przedmiotów, malował subtelne obrazy, utkane z jasnych drgających plam. Któregoś dnia poszedł gdzieś, gdzie odbywały się tańce i śpiewali Cyganie - "o miłości, nienawiści, tęsknocie i pojednaniu". Namiętna muzyka cygańska i tańczące barwy wypełniły wyobraźnię skandynawskiego artysty - przy czym rozbawione pary stały się dlań od razu symbolami. W każdej z nich zobaczył nie dziewczynę tańczącą z chłopakiem, lecz Kobietę i Mężczyznę - splecionych, tworzących, jak napisał, "ogniwo w łańcuchu tysięcy pokoleń". Tylko takie obrazy - świat "ludzi żywych, którzy cierpią i kochają" - chciał od tej pory malować. Marzył: "Ludzie zrozumieją świętość i wielkość tego wszystkiego i odkryją głowy, jakby byli w kościele...".
Pod Czarnym Prosiakiem
Po trzech latach, w listopadzie 1892 r., Munch pokazał 55 nowych prac na wystawie w Berlinie. Oburzenie publiczności i krytyki było tak wielkie, że wkrótce po wernisażu zwołano w sprawie niestosownych obrazów Norwega nadzwyczajne walne zebranie Stowarzyszenia Artystów Berlińskich. Większością głosów postanowiono wystawę niezwłocznie zamknąć. Munch nie poczuł się jednak odtrącony przez społeczeństwo. Należał (wraz ze Szwedem Augustem Strindbergiem i Polakiem Stanisławem Przybyszewskim) do środowiska artystów wyzwolonych - malarzy, poetów, muzyków, którzy gromadzili się w berlińskiej gospodzie Pod Czarnym Prosiakiem (Zum Schwarzen Ferkel). Sławili bunt wobec norm moralnych, wolną miłość. Życie widzieli i opiewali w kategoriach ostatecznych: narodziny, poryw płci, cierpienia miłości, rozpacz, śmierć.
Przybyszewski (autor wielekroć powtarzanego powiedzenia "Na początku była chuć...") pisał wtedy po niemiecku powieść "Dzieci szatana" (wydaną w 1897 r.). Opiewa w niej anarchię, siłę szaleństwa, wolę niszczenia. Pewną kobietę, która "sama siebie przewyższa w rozpasaniu", porównuje do św. Teresy, jako że - według niego - uniesienie erotyczne i religijna ekstaza są sobie bliskie. W ten krąg artystyczny wprowadził Munch swoją przyjaciółkę, młodą i piękną Dagny Juell, zwolenniczkę "miłości wyzwolonej". Wywołała ogólną burzę pożądania, zazdrości, nienawiści. "Stała się Aspazją nas wszystkich" - wspominał Strindberg (Aspazja była słynną heterą w Atenach epoki Peryklesa, powodującą waśnie wśród ubiegających się o jej względy mężczyzn). Dagny porzuciła Muncha, później Strindberga i wreszcie wyszła za mąż za Przybyszewskiego. Strindberg zerwał wówczas z Przybyszewskim. Munch mścił się: umieścił wykrzywioną, zzieleniałą twarz Przybyszewskiego w obrazie "Zazdrość"; naga Dagny uwodziła tam innego mężczyznę.
Kobieta przedstawiona jako "Madonna", z twarzą o silnie zaznaczonych kościach policzkowych, zastygłą i ekstatyczną - to niewątpliwie Dagny, mimo że nie chodzi tu o portret w ścisłym znaczeniu. Nie jest to też bluźniercza wersja świętej ikony (nie było takich podejrzeń). W "Madonnie" dokonuje się sakralizacja Kobiety przeżywającej akt płciowy, tajemnicę poczęcia. Tak właśnie: "Poczęcie" - nazwał to dzieło Strindberg. W graficznych wersjach kompozycji pojawiają się w obramieniu embriony, a nawet - co już do śmieszności zbliża się niebezpiecznie - ogromne plemniki z ogonkami. Obraz olejny - niezwykle ryzykowny, bezprecedensowy w ujęciu tematu - jest jako kompozycja prosty. Brak tutaj przesadnych gestów, zbędnych dopowiedzeń. Rozrzucone włosy, wirujące plamy barwne, tworzą krąg wokół oblicza i torsu kobiety. W sensie malarskim "Madonna" ma zwięzłość ikony.
Obrazy po drugiej stronie oka
Drugi ze zrabowanych w Oslo obrazów Muncha, "Krzyk", także jest prosty, lecz przy tym agresywnością form i jaskrawością barw w szczególny sposób bije po oczach. Zwłaszcza krwawoczerwony kolor nieba wielu wydawał się nie do przyjęcia. Przed kilkoma laty głośna stała się hipoteza, jaką w sprawie kolorystyki "Krzyku" opublikował w piśmie "Sky & Telescope" Daniel Olsen, astrofizyk z Teksasu. Obliczył on, że zimą 1883, kiedy obraz powstawał, wybuch wulkanu Krakatau na wyspach Indonezji spowodował na niebie czerwoną poświatę tak rozległą, że artysta mógł ją dojrzeć, spacerując nad fiordem w Oslo. Racjonalne wytłumaczenia niezwykłych wizji artystycznych prawie zawsze są chybione. Także i w tym wypadku Munch mówił wyraźnie, że malował nie to, co widział, lecz to, co czuł. "Natura - pisał - jest nie tylko tym, co można zobaczyć oczami. Tworzą ją również wewnętrzne obrazy duszy - obrazy istniejące po drugiej stronie oka".
"Krzyk" jest odbiciem wstrząsu psychicznego, jakiego artysta doznał pewnego wiosennego dnia 1893 r., przechadzając się nad fiordem w Oslo. Przeżycie to wielokrotnie próbował opisać, wciąż na nowo szukając słów. Oto jedna z kilkunastu zachowanych prób: "Spacerowałem z dwoma przyjaciółmi. Zachód słońca. Niebo stało się nagle krwistoczerwone. I poczułem dotknięcie melancholii. Zatrzymałem się, oparłem o poręcz na moście, śmiertelnie zmęczony. Przyjaciele moi poszli dalej, a ja wciąż stałem, drżąc z przerażenia. Poczułem, że głośny, niekończący się krzyk przeszywa naturę".
Na obrazie widzimy most, poręcz, a w głębi dwie sylwetki przyjaciół. Obejmująca dłońmi głowę osoba na pierwszym planie to sam artysta. Tej postaci nic nie określa, żadne cechy płci, szczegóły stroju. Przedstawia przerażenie w formie czystej, jak antyczna maska z pustymi ustami. Nie wiemy, czy to ona krzyczy, czy słyszy krzyk i chroni się przed nim. Krzyczy wszystko w obrazie. Linie czerwonego nieba, granatowego fiordu układają się jak fale przeraźliwego dźwięku. Niezmiernie rzadko zdarza się, by obraz stał się tak bezpośrednim, tak przejmującym zapisem stanu ducha.
Egzystencjalna trwoga
Widziano w "Krzyku" lęk wywołany "śmiercią Boga", którą Nietzsche wówczas obwieścił. To znów odczytywano w obrazie "trwogę egzystencjalną" kończącego się stulecia. Pewne jest jednak tylko to, że przez kilka ostatnich lat XIX wieku (niecałą dekadę) Edward Munch znajdował się w stanie nieprawdopodobnego napięcia, niezwykłej erupcji twórczej. Niby ów wulkan Krakatau, z którym to jednak nie miało nic wspólnego. Potem - jako artysta - nagle zgasł. Przeżył głębokie załamanie, spędził jakiś czas w klinice psychiatrycznej. Później znów malował bardzo dużo, ale jego obrazy utraciły bezpowrotnie magiczną moc, jaką miały dzieła z lat 1890-1899. Nowym pracom brak było dawnej jedności - jakby się rozpadały.
Mimo artystycznego kryzysu Munch stał się sławny, nagradzany, bogaty. Odcinał się od ludzi, niechętnie natomiast rozstawał ze swymi obrazami. Do niektórych był szczególnie przywiązany. Gdy zmarł w 1944 r., zbiór swoich prac zostawił w spadku miastu Oslo. Z nich stworzono Munch-museet - które teraz właśnie zostało obrabowane.
Munch wracał do pewnych tematów, by je przeżywać, przetwarzać na nowo. Istnieje - w publicznych i prywatnych kolekcjach - pięć wersji "Madonny" i tyleż "Krzyku". Wszystkie pochodzą z lat 1890-1899. Wszystkie są arcydziełami. Jak się jednak wydaje - zniknęły te dwa obrazy, z którymi łączyły artystę więzi najbliższe.
Pod Czarnym Prosiakiem
Po trzech latach, w listopadzie 1892 r., Munch pokazał 55 nowych prac na wystawie w Berlinie. Oburzenie publiczności i krytyki było tak wielkie, że wkrótce po wernisażu zwołano w sprawie niestosownych obrazów Norwega nadzwyczajne walne zebranie Stowarzyszenia Artystów Berlińskich. Większością głosów postanowiono wystawę niezwłocznie zamknąć. Munch nie poczuł się jednak odtrącony przez społeczeństwo. Należał (wraz ze Szwedem Augustem Strindbergiem i Polakiem Stanisławem Przybyszewskim) do środowiska artystów wyzwolonych - malarzy, poetów, muzyków, którzy gromadzili się w berlińskiej gospodzie Pod Czarnym Prosiakiem (Zum Schwarzen Ferkel). Sławili bunt wobec norm moralnych, wolną miłość. Życie widzieli i opiewali w kategoriach ostatecznych: narodziny, poryw płci, cierpienia miłości, rozpacz, śmierć.
Przybyszewski (autor wielekroć powtarzanego powiedzenia "Na początku była chuć...") pisał wtedy po niemiecku powieść "Dzieci szatana" (wydaną w 1897 r.). Opiewa w niej anarchię, siłę szaleństwa, wolę niszczenia. Pewną kobietę, która "sama siebie przewyższa w rozpasaniu", porównuje do św. Teresy, jako że - według niego - uniesienie erotyczne i religijna ekstaza są sobie bliskie. W ten krąg artystyczny wprowadził Munch swoją przyjaciółkę, młodą i piękną Dagny Juell, zwolenniczkę "miłości wyzwolonej". Wywołała ogólną burzę pożądania, zazdrości, nienawiści. "Stała się Aspazją nas wszystkich" - wspominał Strindberg (Aspazja była słynną heterą w Atenach epoki Peryklesa, powodującą waśnie wśród ubiegających się o jej względy mężczyzn). Dagny porzuciła Muncha, później Strindberga i wreszcie wyszła za mąż za Przybyszewskiego. Strindberg zerwał wówczas z Przybyszewskim. Munch mścił się: umieścił wykrzywioną, zzieleniałą twarz Przybyszewskiego w obrazie "Zazdrość"; naga Dagny uwodziła tam innego mężczyznę.
Kobieta przedstawiona jako "Madonna", z twarzą o silnie zaznaczonych kościach policzkowych, zastygłą i ekstatyczną - to niewątpliwie Dagny, mimo że nie chodzi tu o portret w ścisłym znaczeniu. Nie jest to też bluźniercza wersja świętej ikony (nie było takich podejrzeń). W "Madonnie" dokonuje się sakralizacja Kobiety przeżywającej akt płciowy, tajemnicę poczęcia. Tak właśnie: "Poczęcie" - nazwał to dzieło Strindberg. W graficznych wersjach kompozycji pojawiają się w obramieniu embriony, a nawet - co już do śmieszności zbliża się niebezpiecznie - ogromne plemniki z ogonkami. Obraz olejny - niezwykle ryzykowny, bezprecedensowy w ujęciu tematu - jest jako kompozycja prosty. Brak tutaj przesadnych gestów, zbędnych dopowiedzeń. Rozrzucone włosy, wirujące plamy barwne, tworzą krąg wokół oblicza i torsu kobiety. W sensie malarskim "Madonna" ma zwięzłość ikony.
Obrazy po drugiej stronie oka
Drugi ze zrabowanych w Oslo obrazów Muncha, "Krzyk", także jest prosty, lecz przy tym agresywnością form i jaskrawością barw w szczególny sposób bije po oczach. Zwłaszcza krwawoczerwony kolor nieba wielu wydawał się nie do przyjęcia. Przed kilkoma laty głośna stała się hipoteza, jaką w sprawie kolorystyki "Krzyku" opublikował w piśmie "Sky & Telescope" Daniel Olsen, astrofizyk z Teksasu. Obliczył on, że zimą 1883, kiedy obraz powstawał, wybuch wulkanu Krakatau na wyspach Indonezji spowodował na niebie czerwoną poświatę tak rozległą, że artysta mógł ją dojrzeć, spacerując nad fiordem w Oslo. Racjonalne wytłumaczenia niezwykłych wizji artystycznych prawie zawsze są chybione. Także i w tym wypadku Munch mówił wyraźnie, że malował nie to, co widział, lecz to, co czuł. "Natura - pisał - jest nie tylko tym, co można zobaczyć oczami. Tworzą ją również wewnętrzne obrazy duszy - obrazy istniejące po drugiej stronie oka".
"Krzyk" jest odbiciem wstrząsu psychicznego, jakiego artysta doznał pewnego wiosennego dnia 1893 r., przechadzając się nad fiordem w Oslo. Przeżycie to wielokrotnie próbował opisać, wciąż na nowo szukając słów. Oto jedna z kilkunastu zachowanych prób: "Spacerowałem z dwoma przyjaciółmi. Zachód słońca. Niebo stało się nagle krwistoczerwone. I poczułem dotknięcie melancholii. Zatrzymałem się, oparłem o poręcz na moście, śmiertelnie zmęczony. Przyjaciele moi poszli dalej, a ja wciąż stałem, drżąc z przerażenia. Poczułem, że głośny, niekończący się krzyk przeszywa naturę".
Na obrazie widzimy most, poręcz, a w głębi dwie sylwetki przyjaciół. Obejmująca dłońmi głowę osoba na pierwszym planie to sam artysta. Tej postaci nic nie określa, żadne cechy płci, szczegóły stroju. Przedstawia przerażenie w formie czystej, jak antyczna maska z pustymi ustami. Nie wiemy, czy to ona krzyczy, czy słyszy krzyk i chroni się przed nim. Krzyczy wszystko w obrazie. Linie czerwonego nieba, granatowego fiordu układają się jak fale przeraźliwego dźwięku. Niezmiernie rzadko zdarza się, by obraz stał się tak bezpośrednim, tak przejmującym zapisem stanu ducha.
Egzystencjalna trwoga
Widziano w "Krzyku" lęk wywołany "śmiercią Boga", którą Nietzsche wówczas obwieścił. To znów odczytywano w obrazie "trwogę egzystencjalną" kończącego się stulecia. Pewne jest jednak tylko to, że przez kilka ostatnich lat XIX wieku (niecałą dekadę) Edward Munch znajdował się w stanie nieprawdopodobnego napięcia, niezwykłej erupcji twórczej. Niby ów wulkan Krakatau, z którym to jednak nie miało nic wspólnego. Potem - jako artysta - nagle zgasł. Przeżył głębokie załamanie, spędził jakiś czas w klinice psychiatrycznej. Później znów malował bardzo dużo, ale jego obrazy utraciły bezpowrotnie magiczną moc, jaką miały dzieła z lat 1890-1899. Nowym pracom brak było dawnej jedności - jakby się rozpadały.
Mimo artystycznego kryzysu Munch stał się sławny, nagradzany, bogaty. Odcinał się od ludzi, niechętnie natomiast rozstawał ze swymi obrazami. Do niektórych był szczególnie przywiązany. Gdy zmarł w 1944 r., zbiór swoich prac zostawił w spadku miastu Oslo. Z nich stworzono Munch-museet - które teraz właśnie zostało obrabowane.
Munch wracał do pewnych tematów, by je przeżywać, przetwarzać na nowo. Istnieje - w publicznych i prywatnych kolekcjach - pięć wersji "Madonny" i tyleż "Krzyku". Wszystkie pochodzą z lat 1890-1899. Wszystkie są arcydziełami. Jak się jednak wydaje - zniknęły te dwa obrazy, z którymi łączyły artystę więzi najbliższe.
Więcej możesz przeczytać w 36/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.