Olimpijska dieta Piotrusiu! Muszę Ci się przyznać, że prawie w ogóle nie śledzę przebiegu igrzysk. Zupełnie mnie bowiem nie interesuje, jaki to koncern farmaceutyczny, w dodatku nie występujący jawnie, opracował tym razem najlepsze, bo niewykrywalne specyfiki. Oprócz koksu, pojawia się też problem sportowej diety i nad tym proponuję się nieco zastanowić. Specjaliści twierdzą, że to, co je sportowiec, ma fundamentalne znaczenie dla wyników, jakie osiąga. Głośno było swego czasu o małyszowej bułce z bananem, która uskrzydlała naszego herosa. Polska reprezentacja piłkarska miała niegdyś swego kucharza, a dietetyków to mają wszyscy. Krótko mówiąc: bez odpowiednio dobranych posiłków nie ma sukcesów. Choć wierzę, że bigos i fasolka po bretońsku w przededniu maratonu to nie najlepszy pomysł, sądzę, że wygrywać można tak czy inaczej.
Oglądałem film o dokonaniach naszego lekkoatletycznego wunderteamu, który przez kilkanaście lat błyszczał na sportowym firmamencie. Ci ludzie wspominali, że nieraz musieli u partyjnych kacyków prosić o zwiększenie przydziałów masła czy mięsa. Najczęściej je otrzymywali, bo sport za komuny służył propagandzie, lecz wniosek z tego płynie prosty - oni odnosili wspaniałe sukcesy, choć jadali jak przeciętny obywatel Peerelu, który braki mięsa czy masła też jakoś uzupełniał, tylko w inny sposób. Jednymi z najwybitniejszych piłkarzy w historii pozostaną Johan Cruyff oraz Gerd Mueller. Jeden - nałogowy nikotynista, drugi - nałogowy pijus.
Jeśli dieta rzeczywiście ma znaczenie fundamentalne, to największymi potęgami sportowymi winny być kraje śródziemnomorskie, bo tam jada się najzdrowiej od zarania dziejów, a Niemcy i Stany Zjednoczone nie powinny odnosić w sporcie żadnych sukcesów. Tak jednak nie jest, bo na szczęście dietetycy nie zawsze mają rację. Wiem jedno - przed wyczerpującym brydżem lubię zjeść flaczki z oliwą i parmezanem.
Twój nienakoksowany
RM
Drogi Przyjacielu!
Nie znam się na dietetyce sportowej, ale gdybym był teraz na igrzyskach, to bym się zajadał tym, co w Grecji może być najlepsze - taramasalatą z ikry barweny, oliwkami, karczochami, pieczonymi rybami. Jadłbym owczy ser polany gęstą jak miód oliwą, zupę cytrynową, kalmary duszone w winie, naczosnkowaną jagnięcinę w listkowatym cieście filo, zapiekaną musakę, faszerowane bakłażany. Opychałbym się świeżymi figami, które uwielbiam, a jest ich tam, podobno, aż 600 odmian. Popijałbym żywiczne wino. Sączyłbym anyżowe ouzo, rozcieńczone lodowatą wodą.
Mam właśnie w domu flaszę przedniej oliwy przywiezioną mi w prezencie z wakacji w Grecji przez córki przyjaciela. Pyszota. W gorące dni to tylko chleb sobie w niej moczę. Wylewam oliwę na talerzyk, posypuję solą, biorę pajdę dobrego chleba, paćkam ją w zielonkawej mazi i wkładam do rozradowanych ust. Kiedy indziej polewam nią kawałek białego sera, rozgniatam widelcem, a ser wchłania oliwę jak gąbka. Im więcej jej wchłonie, tym jest pyszniejszy. Często dodaję jakieś zioło - listki bazylii albo rozmaryn.
A sportowcy? Cóż ja mogę o tym wiedzieć? Wyobrażam sobie, że bokserzy lubią bitki, tyczkarze - fasolę, hokeiści na trawie - orzechy laskowe, a ciężarowcy - grochówkę. Spodziewam się, że wioślarze preferują zupę, piłkarze ręczni do wszystkiego dodają szczypiorek, a sprinterzy lubią sobie strzelić setkę.
Co zaś do tych olimpijczyków, którym udało się stanąć na podium, będą teraz mieli czym przyprawiać zupy i sosy, jako że wszystkich medalistów w Atenach stroją w laurowe, czyli bobkowe wianki.
Pozdrawiam sportowym: "Na cześć drużyny przeciwnej - hurrra!".
Bikont
z Pięcioma Kółkami
Jeśli dieta rzeczywiście ma znaczenie fundamentalne, to największymi potęgami sportowymi winny być kraje śródziemnomorskie, bo tam jada się najzdrowiej od zarania dziejów, a Niemcy i Stany Zjednoczone nie powinny odnosić w sporcie żadnych sukcesów. Tak jednak nie jest, bo na szczęście dietetycy nie zawsze mają rację. Wiem jedno - przed wyczerpującym brydżem lubię zjeść flaczki z oliwą i parmezanem.
Twój nienakoksowany
RM
Drogi Przyjacielu!
Nie znam się na dietetyce sportowej, ale gdybym był teraz na igrzyskach, to bym się zajadał tym, co w Grecji może być najlepsze - taramasalatą z ikry barweny, oliwkami, karczochami, pieczonymi rybami. Jadłbym owczy ser polany gęstą jak miód oliwą, zupę cytrynową, kalmary duszone w winie, naczosnkowaną jagnięcinę w listkowatym cieście filo, zapiekaną musakę, faszerowane bakłażany. Opychałbym się świeżymi figami, które uwielbiam, a jest ich tam, podobno, aż 600 odmian. Popijałbym żywiczne wino. Sączyłbym anyżowe ouzo, rozcieńczone lodowatą wodą.
Mam właśnie w domu flaszę przedniej oliwy przywiezioną mi w prezencie z wakacji w Grecji przez córki przyjaciela. Pyszota. W gorące dni to tylko chleb sobie w niej moczę. Wylewam oliwę na talerzyk, posypuję solą, biorę pajdę dobrego chleba, paćkam ją w zielonkawej mazi i wkładam do rozradowanych ust. Kiedy indziej polewam nią kawałek białego sera, rozgniatam widelcem, a ser wchłania oliwę jak gąbka. Im więcej jej wchłonie, tym jest pyszniejszy. Często dodaję jakieś zioło - listki bazylii albo rozmaryn.
A sportowcy? Cóż ja mogę o tym wiedzieć? Wyobrażam sobie, że bokserzy lubią bitki, tyczkarze - fasolę, hokeiści na trawie - orzechy laskowe, a ciężarowcy - grochówkę. Spodziewam się, że wioślarze preferują zupę, piłkarze ręczni do wszystkiego dodają szczypiorek, a sprinterzy lubią sobie strzelić setkę.
Co zaś do tych olimpijczyków, którym udało się stanąć na podium, będą teraz mieli czym przyprawiać zupy i sosy, jako że wszystkich medalistów w Atenach stroją w laurowe, czyli bobkowe wianki.
Pozdrawiam sportowym: "Na cześć drużyny przeciwnej - hurrra!".
Bikont
z Pięcioma Kółkami
Olimpijska zupa cytrynowa (podaje Piotr Bikont) |
---|
połówka kurczaka, 2 cytryny, 1 marchewka, 1 pietruszka, pół selera, por, 3 ząbki czosnku, 4 żółtka, 60 g ryżu, liść bobkowy, sól, pieprz Kurczaka i obrane jarzyny zalać 1,5 l wody, wrzucić czosnek i listek laurowowy, ugotować rosół, odcedzić. Wywar ponownie zagotować, wrzucić opłukany ryż i gotować pod przykryciem na małym ogniu 15-20 min. Żółtka rozkłócić z sokiem wyciśniętym z cytryn, wlać w to trochę rosołu (lekko przestudzonego), energicznie wymieszać i zaciągnąć tym resztę rosołu. Doprawić solą i pieprzem oraz ewentualnie dodać soku cytrynowego - zupa powinna być kwaśna. Można dodać (lub nie) pokrojone w kostkę ugotowane jarzyny (czasem daję pietruszkę i seler). Zagrzać przed podaniem, ale nie dopuszczając do wrzenia. Do każdego talerza włożyć plasterek cytryny, zanim wlejemy do niego zupę. |
Więcej możesz przeczytać w 36/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.