Prostackie słownictwo Pęczaka i Dochnala to codzienny język naszych elit O najważniejszych osobach w państwie mówi się per Leszek, Józek czy Borówa, bo wszyscy są zblatowani. Słowo k... jest używane jako przerywnik. Na najprostsze pytanie odpowiada się "very good", "no problem", "sure, nie problem" albo "będzie performował". Mówi się szyfrem, na przykład "no, bo wiesz, o co chodzi, nie?" (chodzi o podsłuch), "dieta" (o łapówce) czy "dziewczyna taka tego" (efektowna kobieta)
Z zapisów podsłuchanych rozmów Andrzeja Pęczaka, Marka Dochnala i Krzysztofa Popendy wynika, że potoczna polszczyzna to Wersal przy tym, jak mówią tzw. elity. - Dochnal i Pęczak rozmawiają jak cwaniak z cwaniakiem. Na zasadzie, którą opisuje powiedzenie rodem z gwary warszawskiej: "Ty wiesz, a ja rozumie" - mówi prof. Michał Głowiński, badacz nowomowy.
Językowa szara strefa
Prof. Jerzy Bralczyk, autor m.in. książki "Język polityki lat 80. i 90.", mówi, że w podsłuchanych rozmowach respektowana jest zasada językowej adekwatności. O sprawach rodem z półświatka, takich jak łapówki, rozmawia się w sposób właściwy ludziom z półświatka. To zresztą nie pierwszy taki wypadek, kiedy na jaw wychodzi, że na styku polityki, biznesu i mediów mamy do czynienia z "językową szarą strefą", jak to nazywa pisarz Janusz L. Wiśniewski. Autor bestsellerowej "S@motności w sieci", mieszkający od dwudziestu lat w Niemczech, zauważa, że tam w podobny sposób rozmawia się o tzw. bitych samochodach. Informacje na temat wypadku niby trzeba ujawnić przy sprzedaży, ale robi się to niechętnie i nie wprost.
Podobne wrażenie jak zapisy rozmów Pęczaka i Dochnala robiły ujawnione wcześniej rozmowy bohaterów afer starachowickiej i Rywina. Poseł Andrzej Jagiełło też mówił szyfrem: "no to ja ci mówię tylko, rozumiesz", "bo przyszedł i tego". Jagiełło też popełniał elementarne błędy: "dlatego ci dzwonię" i mieszał przekleństwa z polityczną nowomową ("k..., wiesz, ani go nie pytałem, ani za nim nie chodziłem, a wczoraj była ta kolektywna narada"). O języku niektórych postaci afery Rywina wiele mówi także głośny SMS Adama Halbera: "Chwała nam i naszym kolegom. Ch... precz".
Trudno powiedzieć, co jest gorsze: sformułowania typu "jestem totalnie słuchany", "dzwonić z tych k... tik-taków" użyte przez posła Pęczaka w rozmowach telefonicznych czy jego oficjalne wypowiedzi sprzed afery. Mówił wtedy na przykład: "Odsunięcie jej od władzy sprawi, że wyborcy, którzy oddali na nią głos, nie mieliby możliwości jej rozliczenia" (na uzasadnienie koalicji samorządowej z Samoobroną). Pęczak mówił także: "Najpierw zdecyduje partia, a później klub radnych w sejmiku" albo "stworzymy specjalne biura, które będą pilotować przedsiębiorców, pomagać im przebrnąć przez gąszcz przepisów i biurokrację". Nowomowa Pęczaka jest równie okropna jak jego knajactwo.
Językoznawca Jerzy Urban
Zapisy rozmów Dochnala, Pęczka i Popendy są kompromitujące nie tylko dlatego, że odsłaniają ich machinacje, choć korupcji na ich podstawie można się jedynie domyślić i przed sądem będzie ciężko coś udowodnić, lecz także z powodu językowej formy. Prof. Walery Pisarek zauważa, że bohaterowie podsłuchanych rozmów mają kłopot z wejściem w rolę społeczną, jaką sobie narzucili. Pęczak nieudolnie udaje równiachę, a Dochnal równie nieudolnie wciela się w światowca, tak aby wszyscy pamiętali, że był bohaterem pism kobiecych i został przedstawiony królowej angielskiej. W rzeczywistości wychodzi z niego zakompleksiony prowincjusz, po którego języku można się domyślać przestępczych powiązań.
Zapis podsłuchanych rozmów pokazuje, że w życiu publicznym brakuje nie tylko wzorców przyzwoitego postępowania, ale i dobrego mówienia. Spora część elit zachowuje się tak, jakby języka polskiego uczył ich Jerzy Urban. "Ch... ze mnie, nie redaktor" - napisał kiedyś o sobie Urban. Jak silną bronią jest język w ustach przebiegłej i bystrej osoby, pokazało przesłuchanie Urbana przed komisją ds. afery Rywina. "Wielce szanowny panie redaktorze" Jana Rokity to wzorcowy przykład wyrafinowanej językowej ironii. Treść jest dokładnie taka sama jak w wypadku nieobyczajnych epitetów, ale za to forma bardzo elegancka.
Polszczyzna środka
"Granice mojego języka wyznaczają granice mojego świata" - zauważył Ludwig Wittgenstein, jeden z najważniejszych filozofów XX wieku. W swoim "Traktacie logiczno-filozoficznym" Wittgenstein dowodził, że język jest pierwotny wobec logiki (bądź w ogóle myślenia). Skutki językowego i co za tym idzie myślowego niedowładu znacznej części tzw. politycznych elit możemy obserwować na co dzień. Podsłuchane rozmowy pokazują najgłębsze choroby naszego życia społecznego. Socjologowie twierdzą, że polski kapitalizm kuleje przede wszystkim dlatego, że w minionym piętnastoleciu nie narodziła się silna klasa średnia. W stabilnych i zamożnych demokracjach to do niej zwracają się politycy, to do niej aspirują osoby z niższych warstw. Językowa poprawność Brytyjczyków z klasy średniej jest wręcz standardem - nawet jeśli bywa celem satyry: od Monty Pythona poczynając, a na "Dzienniku Bridget Jones" kończąc. Nawet parodia w wykonaniu Johna Cleese`a czy Hugh Granta nie zmienia tego, że przyzwoita forma i dobry styl językowy są niezbędnym wyposażeniem klasy średniej. Tymczasem u nas podobnie jak nie ma licznej klasy średniej, tak brakuje literatury środka oraz dobrego wzorca polszczyzny środka.
Kryminalizacja języka
Już w czasach starożytnych rozróżniono trzy style językowe: wysoki (oficjalny), średni (półoficjalny) oraz niski (w niższych warstwach) i wciąż w większości społeczeństw ten podział obowiązuje. W Polsce doszło do swoistego poplątania tych językowych stylów. W dodatku polszczyzna wysoka bardzo zurzędniczała. Błędy w rodzaju "na dzień dzisiejszy" czy używanie "bynajmniej" zamiast "przynajmniej" biorą się z języka biurowej celebry, który ludziom o chłopskich korzeniach wydaje się elegancki. Możemy się jedynie pocieszać, że inni mają gorzej. W Rosji, jak wyjaśnia językoznawca z UJ prof. Aleksy Awdiejew, można wręcz mówić o kryminalizacji języka elit. Nic zresztą dziwnego, skoro współpracują one z mafią. Część naszych tzw. elit politycznych i biznesowych sytuuje się w językowej strefie pośredniej. Co ciekawe, ludzie z tej strefy potrafią się zachować jak osoby z klasy średniej. Marek Dochnal obracał się w najlepszym towarzystwie zarówno w Polsce, jak i w Europie. Niewykluczone, że przyzwoity i poprawny język, którym się posługiwał, traktował jak język obcy.
Wszyscy są kumplami
Ważnym wnioskiem płynącym z podsłuchanych rozmów jest prawda o językowym zblatowaniu politycznych elit. Wszyscy powołują się na Leszka (robią to zarówno Rywin, jak i Pęczak), spotykają się z Krzyśkiem (Janikiem) i liczą na Józka (Oleksego). Ola (Jakubowska) wysyła z kolei "całuski" (czego dowiedzieliśmy się przy okazji sprawy Rywina). Prof. Walery Pisarek uważa, że świadczy to o sieci nieformalnych powiązań między politykami najróżniejszych opcji, dziennikarzami i biznesmenami.
Z tych zdrobnień ma też wynikać, że wszyscy są fajni, wszyscy są kumplami - w naszej politycznej ferajnie. Pokazaniu fajności towarzystwa miały służyć erotyczne aluzje byłego premiera Leszka Millera. "Mężne serce w kształtnej piersi" - to przecież opis Oli od "całusków". Część polityków demonstruje tzw. amerykański luz, nic nie rozumiejąc z tego, co ten luz znaczy i kiedy wypada go demonstrować. Jak zauważa prof. Jerzy Bralczyk, Leszki i Józki biorą się stąd, że wszyscy chcielibyśmy czuć się w swoim towarzystwie dobrze. Do niedawna udawało się to niektórym politykom. Jest jednak nadzieja, że dzięki demas-kowaniu kolejnych afer i aferzystów skończy się era "józkowatości" i "leszkowatości". W końcu dzięki sejmowym komisjom demaskuje się nie tylko przekręty i krętaczy, ale także przestępstwa na polszczyźnie.
Językowa szara strefa
Prof. Jerzy Bralczyk, autor m.in. książki "Język polityki lat 80. i 90.", mówi, że w podsłuchanych rozmowach respektowana jest zasada językowej adekwatności. O sprawach rodem z półświatka, takich jak łapówki, rozmawia się w sposób właściwy ludziom z półświatka. To zresztą nie pierwszy taki wypadek, kiedy na jaw wychodzi, że na styku polityki, biznesu i mediów mamy do czynienia z "językową szarą strefą", jak to nazywa pisarz Janusz L. Wiśniewski. Autor bestsellerowej "S@motności w sieci", mieszkający od dwudziestu lat w Niemczech, zauważa, że tam w podobny sposób rozmawia się o tzw. bitych samochodach. Informacje na temat wypadku niby trzeba ujawnić przy sprzedaży, ale robi się to niechętnie i nie wprost.
Podobne wrażenie jak zapisy rozmów Pęczaka i Dochnala robiły ujawnione wcześniej rozmowy bohaterów afer starachowickiej i Rywina. Poseł Andrzej Jagiełło też mówił szyfrem: "no to ja ci mówię tylko, rozumiesz", "bo przyszedł i tego". Jagiełło też popełniał elementarne błędy: "dlatego ci dzwonię" i mieszał przekleństwa z polityczną nowomową ("k..., wiesz, ani go nie pytałem, ani za nim nie chodziłem, a wczoraj była ta kolektywna narada"). O języku niektórych postaci afery Rywina wiele mówi także głośny SMS Adama Halbera: "Chwała nam i naszym kolegom. Ch... precz".
Trudno powiedzieć, co jest gorsze: sformułowania typu "jestem totalnie słuchany", "dzwonić z tych k... tik-taków" użyte przez posła Pęczaka w rozmowach telefonicznych czy jego oficjalne wypowiedzi sprzed afery. Mówił wtedy na przykład: "Odsunięcie jej od władzy sprawi, że wyborcy, którzy oddali na nią głos, nie mieliby możliwości jej rozliczenia" (na uzasadnienie koalicji samorządowej z Samoobroną). Pęczak mówił także: "Najpierw zdecyduje partia, a później klub radnych w sejmiku" albo "stworzymy specjalne biura, które będą pilotować przedsiębiorców, pomagać im przebrnąć przez gąszcz przepisów i biurokrację". Nowomowa Pęczaka jest równie okropna jak jego knajactwo.
Językoznawca Jerzy Urban
Zapisy rozmów Dochnala, Pęczka i Popendy są kompromitujące nie tylko dlatego, że odsłaniają ich machinacje, choć korupcji na ich podstawie można się jedynie domyślić i przed sądem będzie ciężko coś udowodnić, lecz także z powodu językowej formy. Prof. Walery Pisarek zauważa, że bohaterowie podsłuchanych rozmów mają kłopot z wejściem w rolę społeczną, jaką sobie narzucili. Pęczak nieudolnie udaje równiachę, a Dochnal równie nieudolnie wciela się w światowca, tak aby wszyscy pamiętali, że był bohaterem pism kobiecych i został przedstawiony królowej angielskiej. W rzeczywistości wychodzi z niego zakompleksiony prowincjusz, po którego języku można się domyślać przestępczych powiązań.
Zapis podsłuchanych rozmów pokazuje, że w życiu publicznym brakuje nie tylko wzorców przyzwoitego postępowania, ale i dobrego mówienia. Spora część elit zachowuje się tak, jakby języka polskiego uczył ich Jerzy Urban. "Ch... ze mnie, nie redaktor" - napisał kiedyś o sobie Urban. Jak silną bronią jest język w ustach przebiegłej i bystrej osoby, pokazało przesłuchanie Urbana przed komisją ds. afery Rywina. "Wielce szanowny panie redaktorze" Jana Rokity to wzorcowy przykład wyrafinowanej językowej ironii. Treść jest dokładnie taka sama jak w wypadku nieobyczajnych epitetów, ale za to forma bardzo elegancka.
Polszczyzna środka
"Granice mojego języka wyznaczają granice mojego świata" - zauważył Ludwig Wittgenstein, jeden z najważniejszych filozofów XX wieku. W swoim "Traktacie logiczno-filozoficznym" Wittgenstein dowodził, że język jest pierwotny wobec logiki (bądź w ogóle myślenia). Skutki językowego i co za tym idzie myślowego niedowładu znacznej części tzw. politycznych elit możemy obserwować na co dzień. Podsłuchane rozmowy pokazują najgłębsze choroby naszego życia społecznego. Socjologowie twierdzą, że polski kapitalizm kuleje przede wszystkim dlatego, że w minionym piętnastoleciu nie narodziła się silna klasa średnia. W stabilnych i zamożnych demokracjach to do niej zwracają się politycy, to do niej aspirują osoby z niższych warstw. Językowa poprawność Brytyjczyków z klasy średniej jest wręcz standardem - nawet jeśli bywa celem satyry: od Monty Pythona poczynając, a na "Dzienniku Bridget Jones" kończąc. Nawet parodia w wykonaniu Johna Cleese`a czy Hugh Granta nie zmienia tego, że przyzwoita forma i dobry styl językowy są niezbędnym wyposażeniem klasy średniej. Tymczasem u nas podobnie jak nie ma licznej klasy średniej, tak brakuje literatury środka oraz dobrego wzorca polszczyzny środka.
Kryminalizacja języka
Już w czasach starożytnych rozróżniono trzy style językowe: wysoki (oficjalny), średni (półoficjalny) oraz niski (w niższych warstwach) i wciąż w większości społeczeństw ten podział obowiązuje. W Polsce doszło do swoistego poplątania tych językowych stylów. W dodatku polszczyzna wysoka bardzo zurzędniczała. Błędy w rodzaju "na dzień dzisiejszy" czy używanie "bynajmniej" zamiast "przynajmniej" biorą się z języka biurowej celebry, który ludziom o chłopskich korzeniach wydaje się elegancki. Możemy się jedynie pocieszać, że inni mają gorzej. W Rosji, jak wyjaśnia językoznawca z UJ prof. Aleksy Awdiejew, można wręcz mówić o kryminalizacji języka elit. Nic zresztą dziwnego, skoro współpracują one z mafią. Część naszych tzw. elit politycznych i biznesowych sytuuje się w językowej strefie pośredniej. Co ciekawe, ludzie z tej strefy potrafią się zachować jak osoby z klasy średniej. Marek Dochnal obracał się w najlepszym towarzystwie zarówno w Polsce, jak i w Europie. Niewykluczone, że przyzwoity i poprawny język, którym się posługiwał, traktował jak język obcy.
Wszyscy są kumplami
Ważnym wnioskiem płynącym z podsłuchanych rozmów jest prawda o językowym zblatowaniu politycznych elit. Wszyscy powołują się na Leszka (robią to zarówno Rywin, jak i Pęczak), spotykają się z Krzyśkiem (Janikiem) i liczą na Józka (Oleksego). Ola (Jakubowska) wysyła z kolei "całuski" (czego dowiedzieliśmy się przy okazji sprawy Rywina). Prof. Walery Pisarek uważa, że świadczy to o sieci nieformalnych powiązań między politykami najróżniejszych opcji, dziennikarzami i biznesmenami.
Z tych zdrobnień ma też wynikać, że wszyscy są fajni, wszyscy są kumplami - w naszej politycznej ferajnie. Pokazaniu fajności towarzystwa miały służyć erotyczne aluzje byłego premiera Leszka Millera. "Mężne serce w kształtnej piersi" - to przecież opis Oli od "całusków". Część polityków demonstruje tzw. amerykański luz, nic nie rozumiejąc z tego, co ten luz znaczy i kiedy wypada go demonstrować. Jak zauważa prof. Jerzy Bralczyk, Leszki i Józki biorą się stąd, że wszyscy chcielibyśmy czuć się w swoim towarzystwie dobrze. Do niedawna udawało się to niektórym politykom. Jest jednak nadzieja, że dzięki demas-kowaniu kolejnych afer i aferzystów skończy się era "józkowatości" i "leszkowatości". W końcu dzięki sejmowym komisjom demaskuje się nie tylko przekręty i krętaczy, ale także przestępstwa na polszczyźnie.
SIEDEM GRZECHÓW JĘZYKA POLITYKÓW |
---|
Pycha. Halina Nowina-Konopka: "Społeczeństwo polskie jest zbiorem przypadkowych osób" Pogarda. Leszek Miller: "Jest pan zerem, panie pośle" Głupota. Anita Błochowiak: "Rozumiem, że chodzi o korytarze pionowe?" Bełkotliwość. Marek Siwiec: "Ja nie jestem papla. No, ja wielokrotnie mówiłem o tym, że nie popieram, może szokująco - w porównaniu z bankierami - wysokiej pensji, ale dostaję ją regularnie między innymi za to, żebym nie gadał głupot i za dużo..." Upodobanie do frazesu. Józef Oleksy: "Uważam, że to dobre expose. Ono spokojnie przekłada w pewnej ciągłości czasowej na dokonania, które mają się skumulować w poczucie jednomyślności" Chamstwo. Andrzej Lepper: "Wypierdalaj mi stąd, chamie jeden" Familiarność. Aleksander Kwaśniewski: "Z premierem łączy nas szorstka męska przyjaźń" |
Więcej możesz przeczytać w 48/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.