Nawet gdybyśmy napadli na Hitlera, to też byłaby obrona - twierdził Piłsudski w 1934 roku Piłsudski chciał wojny. Nikt nigdy nie powiedział tego głośno, ale ci, którzy bacznie śledzili wydarzenia polityczne 1932 i 1933 roku, nie mieli najmniejszych wątpliwości: zagrożona odradzającym się militaryzmem niemieckim Polska sama zmierzała do wojny. W historii ten tajemniczy rozdział nosi tytuł "polska wojna prewencyjna" i do dzisiaj nikt nie zdołał wyjaśnić, co było w niej prawdą, a co jedynie legendą. Był początek lat 30. Po kataklizmie wielkiej wojny świat żył w ramach porządku wersalskiego. Pokonane, upokorzone Niemcy zmuszone zostały do rozbrojenia i utrzymywania niewielkiej, pozbawionej ciężkiej broni, ledwie stutysięcznej armii i płacenia wielkich reparacji. W Europie na gruzach ich klęski pojawiły się nowe niepodległe państwa, a wśród nich odrodzona Polska. Na straży tego porządku i na straży bezpieczeństwa światowego stała Liga Narodów. Wszyscy wierzyli, że ten wielki konflikt był już ostatnią wojną w dziejach świata.
Obraza polskiej bandery
I oto 14 czerwca 1932 r. świat stanął znowu na krawędzi wojny. Tego dnia do portu w Gdańsku miały wpłynąć z wizytą trzy angielskie kontrtorpedowce. Problem polegał na tym, że władze Wolnego Miasta Gdańska, oddanego literą traktatu wersalskiego pod opiekę Ligi Narodów, od dłuższego już czasu realizowały politykę proniemiecką, odmawiając Polsce uznania jej uprawnień. Wśród innych mnożących się szykan tym razem odmówiły Polsce "port d`attache", czyli prawa korzystania z portu gdańskiego jako portu macierzystego. Dla marszałka Józefa Piłsudskiego tego było już za wiele. Mógł przez całe lata znosić prowokacyjne treści niemieckich artykułów prasowych uznających Gdańsk za niemiecką domenę, mógł się godzić z obecnością w Gdańsku 10 tys. członków partii hitlerowskiej i jej bojówek, ale z publiczną obrazą polskiej bandery nie umiał się pogodzić. Na tajnej naradzie w Warszawie z dowódcą floty komandorem Józefem Unrugiem i dowódcą kontrtorpedowca ORP "Wicher" Tadeuszem Podjazd-Morgensternem zadecydowano, że "Wicher" wejdzie do portu gdańskiego i powita dowódcę eskadry angielskiej. Językiem marszałka - "gdyby władze Gdańska poważyły się na obrazę polskiej bandery" - ORP "Wicher" ma otworzyć ogień na gmachy urzędów gdańskich.
Wziąć Gdańsk za pysk
Tego dnia do wojny nie doszło. Komandor Pridham-Wippel, dowódca brytyjskiej eskadry, powitał dowódcę polskiego okrętu na swoim pokładzie i choć niechętnie, jednak rewizytował okręt polski. Do wojny nie doszło także w następnych miesiącach, gdy na polecenie Piłsudskiego przez hitlerowski Gdańsk jechały do Gdyni na zjazd legionistów polskie pociągi z napisami: "Czas wziąć za pysk Gdańsk i Prusy Wschodnie", "Niech żyje polski Gdańsk". Wszystkie te incydenty zostały ostro potępione przez Ligę Narodów, lecz jednocześnie ku zaskoczeniu tejże Ligi Narodów proniemiecki Gdańsk już w sierpniu zgodził się na odnowienie dotychczasowych polskich przywilejów w tym mieście. Kryzys wydawał się zażegnany.
Francja nas zdradzi
W tych dniach w zaciszu Belwederu Piłsudski dyktował Józefowi Beckowi słynne zasady polityki zagranicznej. Obok punktów dotyczących potrzeby utrzymywania dobrych stosunków z sąsiadami i lojalnego dotrzymywania sojuszów znalazły się w nich punkty mówiące o niekłanianiu się nigdy i nikomu bez potrzeby, o kategorycznym sprzeciwianiu się decyzjom podejmowanym bez udziału Polski, a wreszcie zasada tzw. pługa śnieżnego, to jest zasada zaczynania akcji od najtrudniejszej strony. Także w tych dniach Piłsudski podziękował przedstawicielom francuskiej misji wojskowej w Warszawie. Prawdziwe powody tej decyzji ujawnił zresztą niebawem w rozmowie z wysokim oficerem francuskim: "Francja nas porzuci, zdradzi - oto, co o nas myślą, i dlatego mówić to panu jak żołnierz żołnierzowi".
Pacyfistyczne inklinacje
Następne ruchy marszałka miały wprawić świat w zadziwienie. Oto 2 listopada 1932 r. Piłsudski przyjął dymisję ministra spraw zagranicznych Augusta Zaleskiego, który od sześciu lat z sukcesami reprezentował interesy polskie w Genewie. Jemu zawdzięczała Polska obecność w radzie Ligi Narodów. Jego nazwisko identyfikowano z postępującymi pracami Konferencji Rozbrojeniowej. I nagle ten człowiek został odwołany. Formalnie - z przyczyn zdrowotnych. Jeśli się jednak wczytać w ówczesne komentarze prasy światowej, to się okaże, że dla bacznych obserwatorów sceny politycznej dymisja ta była wynikiem "nieporozumień z Piłsudskim, wynikających z pacyfistycznych inklinacji Zaleskiego". Dla wielu nie ulegało też wątpliwości, że minister spraw zagranicznych "płacił wysoką cenę za incydent z "Wichrem", o którym to incydencie sam Zaleski mówił: "Nie leży w mojej naturze praktykowanie tego rodzaju metod. Muszę jednak przyznać, że w istniejącej sytuacji Marszałek Piłsudski miał szczęśliwy pomysł". W tajnej historii dyplomacji odnotowano jeszcze kilka szczęśliwych pomysłów marszałka. Pierwszym była nominacja płk. Józefa Becka na stanowisko ministra spraw zagranicznych. Dla wielu było to świadectwo wojennych planów marszałka. O innych pomysłach świat nie miał się dowiedzieć nigdy.
Na własny sposób
W ostatnich dniach października 1932 r. Jan Bociański, attach� ambasady polskiej w Paryżu, otrzymał od ambasadora Alfreda Chłapowskiego polecenie odszyfrowania tajnej i bardzo pilnej depeszy z Warszawy od Józefa Becka. Został uprzedzony, że o treści depeszy nikt nie może wiedzieć. Treść tej depeszy brzmiała: "Z polecenia Pana Marszałka Józefa Piłsudskiego uda się Pan Ambasador niezwłocznie do prezydenta Lebruna i wobec definitywnego odrzucenia przez Rząd Francuski inicjatywy Pana Marszałka oświadczy mu, że Pan Marszałek widzi się zmuszony uregulować stosunki z Niemcami na swój własny sposób".
Ta depesza jest chyba jedynym dokumentem tajemniczej wojny prewencyjnej proponowanej światu przez Polskę. Czy ów "swój własny sposób" oznaczał wojnę? Nie znamy odpowiedzi na to pytanie. Co najwyżej może przywołać zapisany przez adiutanta Piłsudskiego kapitana Mieczysława Lepeckiego obraz Belwederu z tych dni i marszałka nie śpiącego nocami, bijącego ręką w stół i wykrzykującego w pasji słowa o jakimś bombardowaniu. Może też przypomnieć obraz gorączkującego marszałka, który 11 listopada 1932 roku, w Święto Niepodległości, kazał się zawieźć na plac Piłsudskiego, by osobiście przyjąć defiladę wojskową.
W imieniu marszałka
Tajne rozmowy z politykami francuskimi, dotyczące przygotowywanej wojny, prowadzili prawdopodobnie gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski, szef gabinetu marszałka płk Józef Beck i adiutant Jerzy Potocki. Wszystkie odbywały się poza ministerstwami spraw zagranicznych i nikt nie potrafi dzisiaj przytoczyć ich treści. Można się jedynie domyślać, że prowadzący te rozmowy w imieniu marszałka przekonywali, że nieuchronne dojście Hitlera do władzy grozi nowym kataklizmem wojennym.
Zapewne przypominano w nich, że w 1930 r. stan posiadania partii Hitlera wzrósł w Reichstagu z dwunastu do 107 mandatów, by w lipcu 1932 r. osiągnąć już 230 mandatów. Być może przypominano 213 artykuł traktatu wersalskiego, według którego Liga Narodów miała prawo badać naruszanie przez Niemców klauzul traktatu, a uzbrojenie bojówek SA w polskiej interpretacji traktowane było jako nadużycie. Jeśli Hitler nie zgodziłby się na zbadanie sprawy przez Ligę Narodów, świat miałby prawo do interwencji zbrojnej. Być może wysłannicy Piłsudskiego cytowali Francuzom fragmenty wystąpienia Hitlera na zjeździe NSDAP w Bytomiu 18 kwietnia 1932 r., gdzie krzyczał, że przywróci Rzeszy granice sprzed wojny, a zrabowane przez Polskę ziemie muszą wrócić do Niemiec.
Według Piłsudskiego, wojna była tuż-tuż. "Musi pan pamiętać - mówił do Becka obejmującego stanowisko ministra spraw zagranicznych - że idą czasy, kiedy zachwieje się konwencjonalna struktura życia międzynarodowego, jaka ciągnęła się w ostatnich dziesięciu latach prawie. Formy, do których świat się już prawie, jakby do stałych, przyzwyczaił, kruszeją... I dla nas, dla Polski stanie się problem podejmowania z czasem walki, być może przeciw wszystkim".
30 stycznia 1933 r. Adolf Hitler wygrał wybory w Niemczech. Już w pierwszych wywiadach udzielanych prasie brytyjskiej nowy kanclerz Niemiec dał wyraz swemu przekonaniu, że "polski korytarz" i Gdańsk muszą powrócić do Niemiec i że "nie ma niczego, co by naród niemiecki odczuł bardziej jako niesprawiedliwość". W rocznicę traktatu wersalskiego w całych Niemczech flagi zostały opuszczone na znak żałoby, która zdawała się dobiegać końca. Już 20 marca 1933 r. rozpoczął swą działalność obóz w Dachau. Realizował się scenariusz, przed którym ostrzegał Piłsudski; palenia książek, palenia ludzi i groźby podpalenia świata.
14 października 1933 r., co było do przewidzenia, Niemcy opuścili Ligę Narodów i wycofali się z konferencji rozbrojeniowej. 21 października na godzinę 2.00 w nocy marszałek Piłsudski zwołał tajną naradę. Uczestniczyło w niej dwóch przedstawicieli Ministerstwa Spraw Zagranicznych i czterech wysokich oficerów. Marszałek raz jeszcze postanowił powrócić do planu wojny prewencyjnej. Tym razem misję we Francji powierzono Ludwikowi Morstinowi, który się blisko przyjaźnił z gen. Weygandem. Marszałek nakazał mu postawić rządowi francuskiemu dwa proste pytania, na które oczekuje odpowiedzi "tak" lub "nie". Po pierwsze, czy w razie zaatakowania Polski przez Niemcy na jakimkolwiek odcinku jej granicy Francja odpowie ogólną mobilizacją wszystkich sił zbrojnych. Po drugie, czy wystawi w tym wypadku wszystkie rozporządzalne siły zbrojne na granicy Niemiec. Jak poważne były to pytania, może świadczyć fakt, że 25 października Hitler nakazał generałowi Blombergowi natychmiastowe opracowanie planu strategicznego na wypadek wojny prewencyjnej.
Wojna obronna
Rząd francuski pod przewodnictwem prezydenta Lebruna dwukrotnie zebrał się na obrady w sprawie wojny. Po burzliwych dyskusjach zdecydowano: Francja mobilizacji nie ogłosi i sił na granicy nie wystawi. Obiecano natomiast pomoc Polakom w pracach sztabowych, uzbrojeniu i amunicji. Ale o to Piłsudski już nie pytał, lecz wysłał emisariuszy do Berlina.
26 stycznia 1934 r. został podpisany polsko-niemiecki pakt o nieagresji. Pięć lat później rozpoczęła się najkrwawsza w dziejach świata wojna i trwający po dziś spór, czy można jej było uniknąć.
Gdy Piłsudski zlecił swemu adiutantowi Mieczysławowi Lepeckiemu przepisanie na maszynie swego zarządzenia "Na wypadek wojny z Niemcami", ten zapytał: "Panie Marszałku, czy Hitler zamierza na nas napaść?" - Piłsudski odpowiedział: "Widzisz, nawet gdybyśmy to my na niego napadli, to też byłaby obrona.
I oto 14 czerwca 1932 r. świat stanął znowu na krawędzi wojny. Tego dnia do portu w Gdańsku miały wpłynąć z wizytą trzy angielskie kontrtorpedowce. Problem polegał na tym, że władze Wolnego Miasta Gdańska, oddanego literą traktatu wersalskiego pod opiekę Ligi Narodów, od dłuższego już czasu realizowały politykę proniemiecką, odmawiając Polsce uznania jej uprawnień. Wśród innych mnożących się szykan tym razem odmówiły Polsce "port d`attache", czyli prawa korzystania z portu gdańskiego jako portu macierzystego. Dla marszałka Józefa Piłsudskiego tego było już za wiele. Mógł przez całe lata znosić prowokacyjne treści niemieckich artykułów prasowych uznających Gdańsk za niemiecką domenę, mógł się godzić z obecnością w Gdańsku 10 tys. członków partii hitlerowskiej i jej bojówek, ale z publiczną obrazą polskiej bandery nie umiał się pogodzić. Na tajnej naradzie w Warszawie z dowódcą floty komandorem Józefem Unrugiem i dowódcą kontrtorpedowca ORP "Wicher" Tadeuszem Podjazd-Morgensternem zadecydowano, że "Wicher" wejdzie do portu gdańskiego i powita dowódcę eskadry angielskiej. Językiem marszałka - "gdyby władze Gdańska poważyły się na obrazę polskiej bandery" - ORP "Wicher" ma otworzyć ogień na gmachy urzędów gdańskich.
Wziąć Gdańsk za pysk
Tego dnia do wojny nie doszło. Komandor Pridham-Wippel, dowódca brytyjskiej eskadry, powitał dowódcę polskiego okrętu na swoim pokładzie i choć niechętnie, jednak rewizytował okręt polski. Do wojny nie doszło także w następnych miesiącach, gdy na polecenie Piłsudskiego przez hitlerowski Gdańsk jechały do Gdyni na zjazd legionistów polskie pociągi z napisami: "Czas wziąć za pysk Gdańsk i Prusy Wschodnie", "Niech żyje polski Gdańsk". Wszystkie te incydenty zostały ostro potępione przez Ligę Narodów, lecz jednocześnie ku zaskoczeniu tejże Ligi Narodów proniemiecki Gdańsk już w sierpniu zgodził się na odnowienie dotychczasowych polskich przywilejów w tym mieście. Kryzys wydawał się zażegnany.
Francja nas zdradzi
W tych dniach w zaciszu Belwederu Piłsudski dyktował Józefowi Beckowi słynne zasady polityki zagranicznej. Obok punktów dotyczących potrzeby utrzymywania dobrych stosunków z sąsiadami i lojalnego dotrzymywania sojuszów znalazły się w nich punkty mówiące o niekłanianiu się nigdy i nikomu bez potrzeby, o kategorycznym sprzeciwianiu się decyzjom podejmowanym bez udziału Polski, a wreszcie zasada tzw. pługa śnieżnego, to jest zasada zaczynania akcji od najtrudniejszej strony. Także w tych dniach Piłsudski podziękował przedstawicielom francuskiej misji wojskowej w Warszawie. Prawdziwe powody tej decyzji ujawnił zresztą niebawem w rozmowie z wysokim oficerem francuskim: "Francja nas porzuci, zdradzi - oto, co o nas myślą, i dlatego mówić to panu jak żołnierz żołnierzowi".
Pacyfistyczne inklinacje
Następne ruchy marszałka miały wprawić świat w zadziwienie. Oto 2 listopada 1932 r. Piłsudski przyjął dymisję ministra spraw zagranicznych Augusta Zaleskiego, który od sześciu lat z sukcesami reprezentował interesy polskie w Genewie. Jemu zawdzięczała Polska obecność w radzie Ligi Narodów. Jego nazwisko identyfikowano z postępującymi pracami Konferencji Rozbrojeniowej. I nagle ten człowiek został odwołany. Formalnie - z przyczyn zdrowotnych. Jeśli się jednak wczytać w ówczesne komentarze prasy światowej, to się okaże, że dla bacznych obserwatorów sceny politycznej dymisja ta była wynikiem "nieporozumień z Piłsudskim, wynikających z pacyfistycznych inklinacji Zaleskiego". Dla wielu nie ulegało też wątpliwości, że minister spraw zagranicznych "płacił wysoką cenę za incydent z "Wichrem", o którym to incydencie sam Zaleski mówił: "Nie leży w mojej naturze praktykowanie tego rodzaju metod. Muszę jednak przyznać, że w istniejącej sytuacji Marszałek Piłsudski miał szczęśliwy pomysł". W tajnej historii dyplomacji odnotowano jeszcze kilka szczęśliwych pomysłów marszałka. Pierwszym była nominacja płk. Józefa Becka na stanowisko ministra spraw zagranicznych. Dla wielu było to świadectwo wojennych planów marszałka. O innych pomysłach świat nie miał się dowiedzieć nigdy.
Na własny sposób
W ostatnich dniach października 1932 r. Jan Bociański, attach� ambasady polskiej w Paryżu, otrzymał od ambasadora Alfreda Chłapowskiego polecenie odszyfrowania tajnej i bardzo pilnej depeszy z Warszawy od Józefa Becka. Został uprzedzony, że o treści depeszy nikt nie może wiedzieć. Treść tej depeszy brzmiała: "Z polecenia Pana Marszałka Józefa Piłsudskiego uda się Pan Ambasador niezwłocznie do prezydenta Lebruna i wobec definitywnego odrzucenia przez Rząd Francuski inicjatywy Pana Marszałka oświadczy mu, że Pan Marszałek widzi się zmuszony uregulować stosunki z Niemcami na swój własny sposób".
Ta depesza jest chyba jedynym dokumentem tajemniczej wojny prewencyjnej proponowanej światu przez Polskę. Czy ów "swój własny sposób" oznaczał wojnę? Nie znamy odpowiedzi na to pytanie. Co najwyżej może przywołać zapisany przez adiutanta Piłsudskiego kapitana Mieczysława Lepeckiego obraz Belwederu z tych dni i marszałka nie śpiącego nocami, bijącego ręką w stół i wykrzykującego w pasji słowa o jakimś bombardowaniu. Może też przypomnieć obraz gorączkującego marszałka, który 11 listopada 1932 roku, w Święto Niepodległości, kazał się zawieźć na plac Piłsudskiego, by osobiście przyjąć defiladę wojskową.
W imieniu marszałka
Tajne rozmowy z politykami francuskimi, dotyczące przygotowywanej wojny, prowadzili prawdopodobnie gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski, szef gabinetu marszałka płk Józef Beck i adiutant Jerzy Potocki. Wszystkie odbywały się poza ministerstwami spraw zagranicznych i nikt nie potrafi dzisiaj przytoczyć ich treści. Można się jedynie domyślać, że prowadzący te rozmowy w imieniu marszałka przekonywali, że nieuchronne dojście Hitlera do władzy grozi nowym kataklizmem wojennym.
Zapewne przypominano w nich, że w 1930 r. stan posiadania partii Hitlera wzrósł w Reichstagu z dwunastu do 107 mandatów, by w lipcu 1932 r. osiągnąć już 230 mandatów. Być może przypominano 213 artykuł traktatu wersalskiego, według którego Liga Narodów miała prawo badać naruszanie przez Niemców klauzul traktatu, a uzbrojenie bojówek SA w polskiej interpretacji traktowane było jako nadużycie. Jeśli Hitler nie zgodziłby się na zbadanie sprawy przez Ligę Narodów, świat miałby prawo do interwencji zbrojnej. Być może wysłannicy Piłsudskiego cytowali Francuzom fragmenty wystąpienia Hitlera na zjeździe NSDAP w Bytomiu 18 kwietnia 1932 r., gdzie krzyczał, że przywróci Rzeszy granice sprzed wojny, a zrabowane przez Polskę ziemie muszą wrócić do Niemiec.
Według Piłsudskiego, wojna była tuż-tuż. "Musi pan pamiętać - mówił do Becka obejmującego stanowisko ministra spraw zagranicznych - że idą czasy, kiedy zachwieje się konwencjonalna struktura życia międzynarodowego, jaka ciągnęła się w ostatnich dziesięciu latach prawie. Formy, do których świat się już prawie, jakby do stałych, przyzwyczaił, kruszeją... I dla nas, dla Polski stanie się problem podejmowania z czasem walki, być może przeciw wszystkim".
30 stycznia 1933 r. Adolf Hitler wygrał wybory w Niemczech. Już w pierwszych wywiadach udzielanych prasie brytyjskiej nowy kanclerz Niemiec dał wyraz swemu przekonaniu, że "polski korytarz" i Gdańsk muszą powrócić do Niemiec i że "nie ma niczego, co by naród niemiecki odczuł bardziej jako niesprawiedliwość". W rocznicę traktatu wersalskiego w całych Niemczech flagi zostały opuszczone na znak żałoby, która zdawała się dobiegać końca. Już 20 marca 1933 r. rozpoczął swą działalność obóz w Dachau. Realizował się scenariusz, przed którym ostrzegał Piłsudski; palenia książek, palenia ludzi i groźby podpalenia świata.
14 października 1933 r., co było do przewidzenia, Niemcy opuścili Ligę Narodów i wycofali się z konferencji rozbrojeniowej. 21 października na godzinę 2.00 w nocy marszałek Piłsudski zwołał tajną naradę. Uczestniczyło w niej dwóch przedstawicieli Ministerstwa Spraw Zagranicznych i czterech wysokich oficerów. Marszałek raz jeszcze postanowił powrócić do planu wojny prewencyjnej. Tym razem misję we Francji powierzono Ludwikowi Morstinowi, który się blisko przyjaźnił z gen. Weygandem. Marszałek nakazał mu postawić rządowi francuskiemu dwa proste pytania, na które oczekuje odpowiedzi "tak" lub "nie". Po pierwsze, czy w razie zaatakowania Polski przez Niemcy na jakimkolwiek odcinku jej granicy Francja odpowie ogólną mobilizacją wszystkich sił zbrojnych. Po drugie, czy wystawi w tym wypadku wszystkie rozporządzalne siły zbrojne na granicy Niemiec. Jak poważne były to pytania, może świadczyć fakt, że 25 października Hitler nakazał generałowi Blombergowi natychmiastowe opracowanie planu strategicznego na wypadek wojny prewencyjnej.
Wojna obronna
Rząd francuski pod przewodnictwem prezydenta Lebruna dwukrotnie zebrał się na obrady w sprawie wojny. Po burzliwych dyskusjach zdecydowano: Francja mobilizacji nie ogłosi i sił na granicy nie wystawi. Obiecano natomiast pomoc Polakom w pracach sztabowych, uzbrojeniu i amunicji. Ale o to Piłsudski już nie pytał, lecz wysłał emisariuszy do Berlina.
26 stycznia 1934 r. został podpisany polsko-niemiecki pakt o nieagresji. Pięć lat później rozpoczęła się najkrwawsza w dziejach świata wojna i trwający po dziś spór, czy można jej było uniknąć.
Gdy Piłsudski zlecił swemu adiutantowi Mieczysławowi Lepeckiemu przepisanie na maszynie swego zarządzenia "Na wypadek wojny z Niemcami", ten zapytał: "Panie Marszałku, czy Hitler zamierza na nas napaść?" - Piłsudski odpowiedział: "Widzisz, nawet gdybyśmy to my na niego napadli, to też byłaby obrona.
Więcej możesz przeczytać w 48/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.