Tylko takie zdruzgotanie przeciwnika, jakie spotkało Niemcy podczas II wojny światowej, dałoby nadzieję na pokój Wojna z Iranem? Amerykańskie naloty na instalacje nuklearne? Całkiem możliwe. Wprawdzie jeszcze niedawno Pentagon wydał oświadczenie, że nie ma planów interwencji militarnej w Iranie, ale w sprawach polityki zagranicznej USA nie należy wróżyć z komunikatów wojskowych. Więcej mówi skład nowego gabinetu prezydenta Busha. Pierwsze zmiany można odczytywać w ten sposób: będzie tak samo, tylko bardziej
Grono najbliższych współpracowników prezydenta i jego polityczne zaplecze będzie się rekrutować spośród neokonserwatystów oraz ludzi uchodzących za polityczne jastrzębie. Neokonserwatyści nie są zainteresowani amerykańską tradycją izolacjonizmu. To oni kilkanaście lat temu stworzyli doktrynę budowania światowego ładu i pokoju przez stabilizację i demokratyzację Bliskiego Wschodu. Powojenny porządek oparty na bliskiej współpracy z Europą i poleganiu na instytucjach międzynarodowych jest dla nich nie do przyjęcia. Wierzą w amerykańską misję demokratyzacji świata i asertywność w polityce zagranicznej.
Najbardziej wpływowi neokonserwatyści w gabinecie Busha to wiceprezydent Dick Cheney, podsekretarz obrony Paul Wolfovitz i prokurator generalny John Ashcroft. Na razie z tego składu odszedł jedynie Ashcroft, zastąpiony przez Alberto Gonzalesa. Nowy prokurator generalny będzie jednak kontynuował politykę poprzednika. Neokonserwatyści zachowają w nowym gabinecie przewagę i będą mieli pełne wsparcie reszty jastrzębi, czyli polityków dążących do szybkich, siłowych rozwiązań konfliktów, przed którymi stoi Ameryka. Jastrzębie, jak sekretarz obrony Donald Rumsfeld, podsekretarz stanu John Bolton czy Condoleezza Rice, czyli twarde skrzydło Partii Republikańskiej, to autorzy doktryny wojny prewencyjnej. Ich wpływy po 11 września przeważyły w Białym Domu, mimo konfrontacji z frakcją gołębi - konserwatystów, których liderem był Colin Powell. Jego niedawna rezygnacja i nominowanie na jego miejsce Condoleezzy Rice to zapowiedź twardej polityki w drugiej kadencji Busha.
Chirurgiczna operacja w Iranie?
O tym, że Colin Powell odejdzie z Białego Domu, mówiło się od dawna. Jego nagła rezygnacja nie była jednak wygodna dla nowej administracji. Eksperci przypuszczali, że prezydent Bush będzie chciał zatrzymać popularnego w USA i Europie pierwszego dyplomatę Ameryki co najmniej przez rok. Powell wygrywa rankingi popularności, a generalicja darzy go legendarnym uwielbieniem. To, że Powell zrezygnował nagle, z własnej woli, wbrew nadziejom prezydenta, otwiera pole do spekulacji.
Czy poszło o strategię, jaką jastrzębie chcą przyjąć wobec Iranu? Możliwe. Kenneth Pollack w książce "Perska układanka" twierdzi, że Iran powinien być priorytetem drugiej kadencji Busha. "Teraz i jeszcze przez krótką chwilę problem Iranu można rozwiązać na drodze negocjacji, ale nie będą one skuteczne bez udziału Europy" - napisał. Biały Dom nie chce stawiać na dyplomatyczne zabiegi w Unii Europejskiej. Nie ułatwił tego Jacques Chirac, powątpiewając, że ktokolwiek, nawet Blair, może współpracować z obecną Ameryką. Jest więc możliwe, że USA mimo oficjalnej chęci naprawienia stosunków z Europą postanowią wziąć sprawę Iranu w swoje ręce. Rezygnacja z wysiłków dyplomatycznych, na które stawiał Colin Powell, mogła przelać czarę goryczy - od dawna mówiło się, że jest on członkiem administracji Busha pozbawionym politycznych wpływów.
Czy zmiana na stanowisku sekretarza stanu oznacza konfrontację z Iranem? To prawdopodobne. Iran i Korea Północna to główne wyzwania, przed którymi stoi polityka zagraniczna USA. Wiadomo, że Rice dążąca do radykalnych rozwiązań, w odróżnieniu od Powella, nie polemizowała z Bushem w sprawie militarnej akcji w Iraku. Amerykańska prasa spekuluje o przygotowaniach Waszyngtonu do nalotów na Iran, obliczonych na zniszczenie instalacji nuklearnych.
Czy dojdzie do inwazji na pełną skalę? Tego też nie można wykluczyć, ale rachunek ekonomiczny i bilans sił lądowych może - przynajmniej na razie - zniechęcić Biały Dom do rozmachu. Jeśli zawodowa armia amerykańska miałaby stawić czoło takiemu przeciwnikowi jak Iran, należałoby ją uzupełnić przez pobór powszechny. Taka byłaby niepopularna, więc należy wątpić, czy w najbliższym czasie sztab Busha zacznie głośno rozważać wojnę w Iranie sensu stricto. Prawdopodobnie możemy się spodziewać informacji o planowanych "operacjach chirurgicznych" - precyzyjnych bombardowaniach obiektów militarnych. Precyzyjne czy nie, mogą rozpocząć kampanię, przy której wojna w Iraku będzie niegroźnymi manewrami. Nie tylko dlatego, że Iran ma nieporównywalnie większe możliwości realnej odpowiedzi na atak USA niż Irak. Także dlatego, że oburzony świat islamu może się zjednoczyć ponad podziałami na odłamy religijne oraz narodowe i stworzyć ogniska oporu i globalną partyzantkę. Pentagon ostrzegał amerykańską administrację przed nadmiernym "rozciągnięciem" armii na wielu frontach. Polityka Busha jest jednak konsekwentna. Następnym celem uderzenia w oś zła będzie pewnie Iran.
Condoleezza Rice słynie z twardego podejścia do misji wojsk amerykańskich, odkąd powiedziała, że żołnierze nie są w Bośni po to, by odprowadzać dzieci do szkoły. Po odejściu Powella sztab Busha będzie mówił jednym głosem. Być może krucjata na rzecz demokratycznego Bliskiego Wschodu obejmie też Syrię. To oczywiście sfera spekulacji, ale Paul Pelletier, doradca polityczny republikanów, uważa, że byłby to naturalny i pożądany kolejny krok do stabilizacji regionu.
Europo, broń się sama!
W Europie nawet życzliwe Amerykanom media są sceptyczne. "Tylko pełne zniszczenie przeciwnika, na podobieństwo zdruzgotania Niemiec podczas II wojny światowej, dałoby nadzieję na pokój i stabilizację" - napisał prof. Shlomo Avineri na łamach "Financial Times". Administracja Busha z wolnego, odbudowanego Iraku chce na Bliskim Wschodzie zrobić okno wystawowe liberalnej demokracji. Gazeta zwraca jednak uwagę na to, że Europa powinna wyciągnąć lekcję z reelekcji Busha. "To koniec Ameryki - łagodnej guwernantki Europy" - pisze Martin Wolf. Europa musi
dorosnąć do negocjowania wspólnej polityki z USA". W drugiej kadencji Busha polityka zagraniczna Ameryki będzie twarda. Po zakończeniu zimnej wojny Europa nie jest już dla Ameryki istotnym militarnym partnerem. Zwłaszcza Europa dwóch szybkości i kilku centrów decyzyjnych. Układanie się z Ameryką będzie trudne. Ale na braku układów Europa może stracić. Zwłaszcza wobec zagrożenia nuklearnymi ambicjami Iranu.
Polityka zagraniczna Rice wobec Europy będzie mniej ugodowa niż dyplomacja Powella. Słynny jest komentarz sekretarz Rice z wiosny 2003 r. odnośnie nieporozumień transatlantyckich w związku z wojną w Iraku: "Należy ukarać Francję, zignorować Niemcy, wybaczyć Rosji". Podczas kampanii wyborczej Bush podkreślał, że nie uzależni bezpieczeństwa USA od stanowiska takich krajów, jak np. Francja. Prezydent Jacques Chirac powiedział niedawno dla BBC, że mimo napięć na linii Waszyngton - Paryż Francja chce wrócić do tradycji dobrej współpracy z Ameryką, a kooperacja między siłami USA i Francji w Afganistanie czy na Wybrzeżu Kości Słoniowej jest dowodem na możliwość ułożenia stosunków USA - UE. Nagła zmiana tonu Chiraca może wynikać z zaniepokojenia wywołanego wypowiedziami Colina Powella, który powiedział dziennikarzom, że istnieją powody, by sądzić, że Teheran pracuje nad technologią osadzenia głowic nuklearnych na rakietach balistycznych, jakimi dysponuje Iran. Ironia sytuacji polega na tym, że Powell od dawna oczekiwał wspólnego stanowiska wobec Iranu na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ. Gdy ostatnio, już jako odchodzący sekretarz stanu, wezwał kraje europejskie do poważnego potraktowania najnowszych danych o zbrojeniach Iranu, zyskał większy posłuch. Bo też jego odejście jest ważnym sygnałem dla liderów europejskich.
Prezydent Bush zapowiada wizytę w Europie, mającą poprawić stosunki transatlantyckie. Ważniejsze od deklaracji są jednak spotkania na szczycie, jakie Bush odbywa w trakcie forum APEC - dotyczącego współpracy gospodarczej między Azją i Ameryką Łacińską. Dwa najważniejsze punkty to rozmowy Busha z Putinem i Hu Jintao, prezydentem Chin. O ile oczywistym przedmiotem spotkania z Hu Jintao jest sprawa Korei Północnej i Tajwanu, o tyle temat rozmów z Putinem Biały Dom zostawia bez komentarza. Jest to tym dziwniejsze, że ambitny program modernizacji arsenału nuklearnego zapowiadany przez Moskwę to całkiem dobry temat do rozmów na szczycie. Adam Ereli, zastępca głównego rzecznika Białego Domu, wyznał jednak dziennikarzom, że nowa doktryna Rosji nie niepokoi Waszyngtonu. Może to świadczyć o wprowadzaniu w życie koncepcji polityki zagranicznej, której zwolenniczką była od zawsze sekretarz Rice: utrzymywania równowagi i dobrych stosunków z Rosją i Chinami, co daje szanse na spokojne zajęcie się osią Irak - Iran - Korea Północna.
Republikańska koalicja
Obecność w Białym Domu i przewaga w Kongresie pozwala wprawdzie republikanom sprawować władzę, ale nie zmienia tego, że założenia polityki zagranicznej zespołu Bush - Rice mogą się spotkać z krytyką w łonie ich własnej partii. Środowiska republikańskich konserwatystów fiskalnych, libertarian czy tzw. realistów, którzy są krytycznie nastawieni do doktryny szerszego Bliskiego Wschodu, od lat krytykują politykę neokonserwatystów. Konserwatywny Cato Institute, niegdyś intelektualne zaplecze administracji Reagana, odsądza "jastrzębi" od czci i wiary, uważając ich politykę za sprzeczną ze zdrowym rozsądkiem i amerykańską tradycją izolacjonizmu. To, czy Bushowi uda się w pełni wprowadzić w życie swoje plany, będzie zależało od tego, jak spójna okaże się republikańska koalicja w Kongresie.
Bushowi udawało się w poprzedniej kadencji trzymać w ryzach republikańskich senatorów i kongresmanów, co ponoć jest zasługą wiceprezydenta Cheneya. Nie jest pewne, czy komisje senackie ds. polityki zagranicznej i obrony dadzą prezydentowi carte blanche na "jastrzębią" politykę wobec osi zła. Zawsze jednak może wtedy wkroczyć Dick Cheney.
Najbardziej wpływowi neokonserwatyści w gabinecie Busha to wiceprezydent Dick Cheney, podsekretarz obrony Paul Wolfovitz i prokurator generalny John Ashcroft. Na razie z tego składu odszedł jedynie Ashcroft, zastąpiony przez Alberto Gonzalesa. Nowy prokurator generalny będzie jednak kontynuował politykę poprzednika. Neokonserwatyści zachowają w nowym gabinecie przewagę i będą mieli pełne wsparcie reszty jastrzębi, czyli polityków dążących do szybkich, siłowych rozwiązań konfliktów, przed którymi stoi Ameryka. Jastrzębie, jak sekretarz obrony Donald Rumsfeld, podsekretarz stanu John Bolton czy Condoleezza Rice, czyli twarde skrzydło Partii Republikańskiej, to autorzy doktryny wojny prewencyjnej. Ich wpływy po 11 września przeważyły w Białym Domu, mimo konfrontacji z frakcją gołębi - konserwatystów, których liderem był Colin Powell. Jego niedawna rezygnacja i nominowanie na jego miejsce Condoleezzy Rice to zapowiedź twardej polityki w drugiej kadencji Busha.
Chirurgiczna operacja w Iranie?
O tym, że Colin Powell odejdzie z Białego Domu, mówiło się od dawna. Jego nagła rezygnacja nie była jednak wygodna dla nowej administracji. Eksperci przypuszczali, że prezydent Bush będzie chciał zatrzymać popularnego w USA i Europie pierwszego dyplomatę Ameryki co najmniej przez rok. Powell wygrywa rankingi popularności, a generalicja darzy go legendarnym uwielbieniem. To, że Powell zrezygnował nagle, z własnej woli, wbrew nadziejom prezydenta, otwiera pole do spekulacji.
Czy poszło o strategię, jaką jastrzębie chcą przyjąć wobec Iranu? Możliwe. Kenneth Pollack w książce "Perska układanka" twierdzi, że Iran powinien być priorytetem drugiej kadencji Busha. "Teraz i jeszcze przez krótką chwilę problem Iranu można rozwiązać na drodze negocjacji, ale nie będą one skuteczne bez udziału Europy" - napisał. Biały Dom nie chce stawiać na dyplomatyczne zabiegi w Unii Europejskiej. Nie ułatwił tego Jacques Chirac, powątpiewając, że ktokolwiek, nawet Blair, może współpracować z obecną Ameryką. Jest więc możliwe, że USA mimo oficjalnej chęci naprawienia stosunków z Europą postanowią wziąć sprawę Iranu w swoje ręce. Rezygnacja z wysiłków dyplomatycznych, na które stawiał Colin Powell, mogła przelać czarę goryczy - od dawna mówiło się, że jest on członkiem administracji Busha pozbawionym politycznych wpływów.
Czy zmiana na stanowisku sekretarza stanu oznacza konfrontację z Iranem? To prawdopodobne. Iran i Korea Północna to główne wyzwania, przed którymi stoi polityka zagraniczna USA. Wiadomo, że Rice dążąca do radykalnych rozwiązań, w odróżnieniu od Powella, nie polemizowała z Bushem w sprawie militarnej akcji w Iraku. Amerykańska prasa spekuluje o przygotowaniach Waszyngtonu do nalotów na Iran, obliczonych na zniszczenie instalacji nuklearnych.
Czy dojdzie do inwazji na pełną skalę? Tego też nie można wykluczyć, ale rachunek ekonomiczny i bilans sił lądowych może - przynajmniej na razie - zniechęcić Biały Dom do rozmachu. Jeśli zawodowa armia amerykańska miałaby stawić czoło takiemu przeciwnikowi jak Iran, należałoby ją uzupełnić przez pobór powszechny. Taka byłaby niepopularna, więc należy wątpić, czy w najbliższym czasie sztab Busha zacznie głośno rozważać wojnę w Iranie sensu stricto. Prawdopodobnie możemy się spodziewać informacji o planowanych "operacjach chirurgicznych" - precyzyjnych bombardowaniach obiektów militarnych. Precyzyjne czy nie, mogą rozpocząć kampanię, przy której wojna w Iraku będzie niegroźnymi manewrami. Nie tylko dlatego, że Iran ma nieporównywalnie większe możliwości realnej odpowiedzi na atak USA niż Irak. Także dlatego, że oburzony świat islamu może się zjednoczyć ponad podziałami na odłamy religijne oraz narodowe i stworzyć ogniska oporu i globalną partyzantkę. Pentagon ostrzegał amerykańską administrację przed nadmiernym "rozciągnięciem" armii na wielu frontach. Polityka Busha jest jednak konsekwentna. Następnym celem uderzenia w oś zła będzie pewnie Iran.
Condoleezza Rice słynie z twardego podejścia do misji wojsk amerykańskich, odkąd powiedziała, że żołnierze nie są w Bośni po to, by odprowadzać dzieci do szkoły. Po odejściu Powella sztab Busha będzie mówił jednym głosem. Być może krucjata na rzecz demokratycznego Bliskiego Wschodu obejmie też Syrię. To oczywiście sfera spekulacji, ale Paul Pelletier, doradca polityczny republikanów, uważa, że byłby to naturalny i pożądany kolejny krok do stabilizacji regionu.
Europo, broń się sama!
W Europie nawet życzliwe Amerykanom media są sceptyczne. "Tylko pełne zniszczenie przeciwnika, na podobieństwo zdruzgotania Niemiec podczas II wojny światowej, dałoby nadzieję na pokój i stabilizację" - napisał prof. Shlomo Avineri na łamach "Financial Times". Administracja Busha z wolnego, odbudowanego Iraku chce na Bliskim Wschodzie zrobić okno wystawowe liberalnej demokracji. Gazeta zwraca jednak uwagę na to, że Europa powinna wyciągnąć lekcję z reelekcji Busha. "To koniec Ameryki - łagodnej guwernantki Europy" - pisze Martin Wolf. Europa musi
dorosnąć do negocjowania wspólnej polityki z USA". W drugiej kadencji Busha polityka zagraniczna Ameryki będzie twarda. Po zakończeniu zimnej wojny Europa nie jest już dla Ameryki istotnym militarnym partnerem. Zwłaszcza Europa dwóch szybkości i kilku centrów decyzyjnych. Układanie się z Ameryką będzie trudne. Ale na braku układów Europa może stracić. Zwłaszcza wobec zagrożenia nuklearnymi ambicjami Iranu.
Polityka zagraniczna Rice wobec Europy będzie mniej ugodowa niż dyplomacja Powella. Słynny jest komentarz sekretarz Rice z wiosny 2003 r. odnośnie nieporozumień transatlantyckich w związku z wojną w Iraku: "Należy ukarać Francję, zignorować Niemcy, wybaczyć Rosji". Podczas kampanii wyborczej Bush podkreślał, że nie uzależni bezpieczeństwa USA od stanowiska takich krajów, jak np. Francja. Prezydent Jacques Chirac powiedział niedawno dla BBC, że mimo napięć na linii Waszyngton - Paryż Francja chce wrócić do tradycji dobrej współpracy z Ameryką, a kooperacja między siłami USA i Francji w Afganistanie czy na Wybrzeżu Kości Słoniowej jest dowodem na możliwość ułożenia stosunków USA - UE. Nagła zmiana tonu Chiraca może wynikać z zaniepokojenia wywołanego wypowiedziami Colina Powella, który powiedział dziennikarzom, że istnieją powody, by sądzić, że Teheran pracuje nad technologią osadzenia głowic nuklearnych na rakietach balistycznych, jakimi dysponuje Iran. Ironia sytuacji polega na tym, że Powell od dawna oczekiwał wspólnego stanowiska wobec Iranu na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ. Gdy ostatnio, już jako odchodzący sekretarz stanu, wezwał kraje europejskie do poważnego potraktowania najnowszych danych o zbrojeniach Iranu, zyskał większy posłuch. Bo też jego odejście jest ważnym sygnałem dla liderów europejskich.
Prezydent Bush zapowiada wizytę w Europie, mającą poprawić stosunki transatlantyckie. Ważniejsze od deklaracji są jednak spotkania na szczycie, jakie Bush odbywa w trakcie forum APEC - dotyczącego współpracy gospodarczej między Azją i Ameryką Łacińską. Dwa najważniejsze punkty to rozmowy Busha z Putinem i Hu Jintao, prezydentem Chin. O ile oczywistym przedmiotem spotkania z Hu Jintao jest sprawa Korei Północnej i Tajwanu, o tyle temat rozmów z Putinem Biały Dom zostawia bez komentarza. Jest to tym dziwniejsze, że ambitny program modernizacji arsenału nuklearnego zapowiadany przez Moskwę to całkiem dobry temat do rozmów na szczycie. Adam Ereli, zastępca głównego rzecznika Białego Domu, wyznał jednak dziennikarzom, że nowa doktryna Rosji nie niepokoi Waszyngtonu. Może to świadczyć o wprowadzaniu w życie koncepcji polityki zagranicznej, której zwolenniczką była od zawsze sekretarz Rice: utrzymywania równowagi i dobrych stosunków z Rosją i Chinami, co daje szanse na spokojne zajęcie się osią Irak - Iran - Korea Północna.
Republikańska koalicja
Obecność w Białym Domu i przewaga w Kongresie pozwala wprawdzie republikanom sprawować władzę, ale nie zmienia tego, że założenia polityki zagranicznej zespołu Bush - Rice mogą się spotkać z krytyką w łonie ich własnej partii. Środowiska republikańskich konserwatystów fiskalnych, libertarian czy tzw. realistów, którzy są krytycznie nastawieni do doktryny szerszego Bliskiego Wschodu, od lat krytykują politykę neokonserwatystów. Konserwatywny Cato Institute, niegdyś intelektualne zaplecze administracji Reagana, odsądza "jastrzębi" od czci i wiary, uważając ich politykę za sprzeczną ze zdrowym rozsądkiem i amerykańską tradycją izolacjonizmu. To, czy Bushowi uda się w pełni wprowadzić w życie swoje plany, będzie zależało od tego, jak spójna okaże się republikańska koalicja w Kongresie.
Bushowi udawało się w poprzedniej kadencji trzymać w ryzach republikańskich senatorów i kongresmanów, co ponoć jest zasługą wiceprezydenta Cheneya. Nie jest pewne, czy komisje senackie ds. polityki zagranicznej i obrony dadzą prezydentowi carte blanche na "jastrzębią" politykę wobec osi zła. Zawsze jednak może wtedy wkroczyć Dick Cheney.
Więcej możesz przeczytać w 48/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.