Gdyby Antoni Słonimski żył dzisiaj, zostałby uznany za zakałę towarzystwa Między artystami a krytykami sztuki trwa stan permanentnej wojny. Stan twórczego napięcia, w którym artysta stara się oczarować, wzruszyć, a czasem wyprowadzić krytyka i widzów w pole, zaś krytyk pilnuje, czy artysta jest uczciwy, a jego dzieło wartościowe, czy jest jak najbardziej zdrowy i pożądany. Spór twórców z krytykami jest konieczny, bo tak tworzy się kultura. Tymczasem u nas tzw. elity lansują model, w którym krytyk powinien kadzić artyście, a po premierze iść z nim razem na wódkę i dziwki. Nic dziwnego, że te elity oburzyły się na recenzenta "Gazety Wyborczej" Romana Pawłowskiego, gdy poważył się skrytykować świętość polskiego teatru Jerzego Grzegorzewskiego.
Ludzie z naszej paczki
Być może już niebawem powstanie w Polsce powieść kryminalna z kluczem, a nawet pękiem kluczy, której bohaterem będzie osaczony przez złych krytyków wrażliwy artysta. Po kolejnej "głupiej i napastliwej" recenzji, niszczącej nie tylko jego, ale także sztukę polską w całości, artysta nie wytrzymuje i zdejmując ze ściany sztucer myśliwski swego dziadka powstańca, idzie do redakcji, aby odstrzelić łeb wstrętnemu pismakowi. Po drodze do redakcji nachodzą go wątpliwości. Spotyka duchy Norwida, Wyspiańskiego, chór stoczniowców i Matkę Boską. Rozmawia ze zjawą, która przypomina mu starego cenzora z urzędu na Mysiej, gra w miny z Gombrowiczem i wypala skręta z Witkacym. Tuż przed wejściem do redakcji bije się z myślami i strażnikiem miejskim. Stojąc przed drzwiami gabinetu wstrętnego krytyka, zakochuje się w przypadkowej dziewczynie idącej korytarzem pionowym (licencja poetica Anita Błochowiak!). Niestety, dziewczyna okazuje się napaloną syrenką warszawską, która uciekła z cokołu, gdyż ma randkę z kolumną Zygmunta. Doprowadzony do ostateczności twórca wypija trzy jabole i wygłasza przejmujący, acz nieco przydługi monolog niczym Kordian w godzinie szczytu w centrum Warszawy. Jednym kopem otwiera drzwi i celnym strzałem w środek przeterminowanej kurtki kuloodpornej zabija krytyka, który właśnie pisał kolejną szkodliwą i nieodpowiedzialną recenzję. Dręczony wyrzutami sumienia twórca pisze list, w którym zrzeka się praw do strzelby i przekazuje ją na licytację orkiestrze Owsiaka, a sam znika przez szpary w podłodze, śpiewając piosenki powstańcze dziadka.
W Niemczech powieść o nienawiści do krytyka stała się bestsellerem. A w Polsce...
W Polsce nienawiść do krytyków i brak zgody na przyznanie im prawa do własnych (choćby okrutnych) ocen staje się powoli normą. Krytyków, którzy naruszają środowiskowe tabu, atakują etatowych purpuratów sztuki, przestaje się zapraszać na premiery (taki los spotkał przed laty m.in. Zygmunta Kałużyńskiego), wyrzuca się ich z jury konkursów (Marta Sawicka
z "Wprost" została usunięta z jury konkursu na polską powieść współczesną pod naciskiem rozwścieczonego jej recenzjami Jerzego Pilcha). Oburzone recenzjami instytucje kulturalne potrafią zerwać długoletnie umowy patronackie (galeria Zachęta zerwała umowę z "Wprost" po krytycznym artykule Łukasza Radwana "Wydzielina z artysty"). Gdyby bezkompromisowy recenzent teatralny Antoni Słonimski żył dzisiaj, zostałby uznany za zakałę towarzystwa.
Krytyką sztuki zaczynają rządzić środowiskowe i korporacyjne układy. Jeśli jesteś z naszej paczki, będziesz głaskany przez naszych ludzi. Wydamy ci kolejną książkę, dostaniesz nagrodę naszej gazety czy tygodnika i duży wywiad w środku numeru. Nawet jeżeli napisałeś rzecz słabą, nie możemy tego przyznać, bo już jesteś pod skrzydłem intelektualnej sitwy, a ta ma opinię, że nie promuje byle czego. Mianowane autorytety namaszczają twórców okrzykniętych wcześniej przez układ geniuszami. Przed paru laty pewna opiniotwórcza gazeta usilnie lansowała powieść Piotra Siemiona "Niskie łąki". Wszyscy pozostali niemal pod dyktando uznali ją za odkrycie sezonu. W tym owczym pędzie do chwalenia dzieła nikt nie zauważył, że to średnia, wręcz marna powieść. Aż dziw, że przy okazji najnowszej książki tego autora uczciwie przyznano, że Siemion to trzecia liga i dopiero uczy się pisać. W takiej atmosferze łatwo zgubić prawdziwy talent, a wypromować przeciętniaka.
Więcej pokory, mniej brązu
Od pewnego czasu metodą walki stają się zbiorowe listy podpisane przez zniesmaczone czymś autorytety. Wybitni twórcy i intelektualiści mają wyjątkowy talent do robienia głupot. Wystarczy przypomnieć list w obronie Lwa Rywina (podpisywali go głównie ci twórcy, którym Rywin dawał wcześniej zarobić) czy biskupa Juliusza Paetza (sami wielcy bronili wielkiego, w nosie mając skrzywdzonych i poniżanych kleryków). Istne kuriozum z dziedziny kabaretu to pamiętny list wybitnych twórców przeciwko programowi telewizyjnemu Polsatu "Amazonki" (podpisał go m.in. Krzysztof Zanussi). To, że sygnatariusze takich epistoł wychodzą często na idiotów (Rywin został uznany za przestępcę, biskup stracił posadę, a nie najmądrzejszy program "Amazonki" miał świetną reklamę), nie odstrasza kolejnych oburzonych.
Najnowszy hit z dziedziny epistolografii tzw. elit to list znanych teoretyków teatru i literatury przeciwko recenzentowi "Gazety Wyborczej" Romanowi Pawłowskiemu. Uznano, że forma i treść jego recenzji po prostu "uwłacza jednemu z najwybitniejszych artystów polskiego teatru", czyli Jerzemu Grzegorzewskiemu. Ależ drodzy, szanowni profesorowie! Nawet najbardziej krytyczna recenzja nie uwłacza żadnemu artyście, a zwłaszcza wybitnemu. Polskim twórcom przydałaby się odrobina dystansu wobec siebie. Warto czasem sobie uświadomić, że świat doskonale radzi sobie bez naszej sztuki. Warto sobie uświadomić, że naprawdę wielkie dzieła stworzyli Michał Anioł, Leonardo da Vinci i setki innych, a my jesteśmy zwykłymi smarkaczami, nawet jeśli dostajemy sezonowe nagrody. Więcej pokory, a mniej brązu. Zejście z cokołu i rozprostowanie nóżek każdemu wyjdzie na zdrowie. Sam jestem twórcą i ostatnie dobre recenzje miałem osiem lat temu. Tylko kilka moich płyt doczekało się uznania krytyki. Większość zaliczono do beznadziejnych. Do głowy by mi jednak nie przyszło się obrażać czy pisać protestacyjne memoriały.
Artystyczne gangi
W Polsce powiększa się krąg osób, o których nie wypada źle pisać. Prawdziwy problem zaczyna się, gdy ostrze krytyki skierowane jest w święte krowy. Okazuje się, że świętych krów kultury mamy całe stada. To są tzw. warszawsko-krakowskie liczne nieruchomości, czyli wybitni aktorzy, autorzy, reżyserzy, plastycy, których się nie rusza, bo kiedyś byli dobrzy, bo sto lat temu zrobili niezły film czy napisali książkę. Słowacki wielkim poetą był, i tyle! To wiemy już z "Ferdydurke" Gombrowicza.
Wyeliminowanie uczciwej krytyki z obiegu, jej powolna wasalizacja i ukumplowienie sprzyjają funkcjonowaniu gangów artystycznych lansujących twórców podczepionych pod dany układ. Warto w tym miejscu przypomnieć wszystkim nawiedzonym artystom, zapatrzonym egoistycznie we własne piórka, słowa Stefana Kisielewskiego. Przytomnie zauważył on, że nie krytyka, ale właśnie dopiero brak krytyki powinien budzić nasz niepokój.
Fot. M. Stelmach Na zdjęciu: Marta Sawicka i Łukasz Radwan. Ich krytyczne recenzje rozsierdziły Jerzego Pilcha i kierownictwo galerii Zachęta
Być może już niebawem powstanie w Polsce powieść kryminalna z kluczem, a nawet pękiem kluczy, której bohaterem będzie osaczony przez złych krytyków wrażliwy artysta. Po kolejnej "głupiej i napastliwej" recenzji, niszczącej nie tylko jego, ale także sztukę polską w całości, artysta nie wytrzymuje i zdejmując ze ściany sztucer myśliwski swego dziadka powstańca, idzie do redakcji, aby odstrzelić łeb wstrętnemu pismakowi. Po drodze do redakcji nachodzą go wątpliwości. Spotyka duchy Norwida, Wyspiańskiego, chór stoczniowców i Matkę Boską. Rozmawia ze zjawą, która przypomina mu starego cenzora z urzędu na Mysiej, gra w miny z Gombrowiczem i wypala skręta z Witkacym. Tuż przed wejściem do redakcji bije się z myślami i strażnikiem miejskim. Stojąc przed drzwiami gabinetu wstrętnego krytyka, zakochuje się w przypadkowej dziewczynie idącej korytarzem pionowym (licencja poetica Anita Błochowiak!). Niestety, dziewczyna okazuje się napaloną syrenką warszawską, która uciekła z cokołu, gdyż ma randkę z kolumną Zygmunta. Doprowadzony do ostateczności twórca wypija trzy jabole i wygłasza przejmujący, acz nieco przydługi monolog niczym Kordian w godzinie szczytu w centrum Warszawy. Jednym kopem otwiera drzwi i celnym strzałem w środek przeterminowanej kurtki kuloodpornej zabija krytyka, który właśnie pisał kolejną szkodliwą i nieodpowiedzialną recenzję. Dręczony wyrzutami sumienia twórca pisze list, w którym zrzeka się praw do strzelby i przekazuje ją na licytację orkiestrze Owsiaka, a sam znika przez szpary w podłodze, śpiewając piosenki powstańcze dziadka.
W Niemczech powieść o nienawiści do krytyka stała się bestsellerem. A w Polsce...
W Polsce nienawiść do krytyków i brak zgody na przyznanie im prawa do własnych (choćby okrutnych) ocen staje się powoli normą. Krytyków, którzy naruszają środowiskowe tabu, atakują etatowych purpuratów sztuki, przestaje się zapraszać na premiery (taki los spotkał przed laty m.in. Zygmunta Kałużyńskiego), wyrzuca się ich z jury konkursów (Marta Sawicka
z "Wprost" została usunięta z jury konkursu na polską powieść współczesną pod naciskiem rozwścieczonego jej recenzjami Jerzego Pilcha). Oburzone recenzjami instytucje kulturalne potrafią zerwać długoletnie umowy patronackie (galeria Zachęta zerwała umowę z "Wprost" po krytycznym artykule Łukasza Radwana "Wydzielina z artysty"). Gdyby bezkompromisowy recenzent teatralny Antoni Słonimski żył dzisiaj, zostałby uznany za zakałę towarzystwa.
Krytyką sztuki zaczynają rządzić środowiskowe i korporacyjne układy. Jeśli jesteś z naszej paczki, będziesz głaskany przez naszych ludzi. Wydamy ci kolejną książkę, dostaniesz nagrodę naszej gazety czy tygodnika i duży wywiad w środku numeru. Nawet jeżeli napisałeś rzecz słabą, nie możemy tego przyznać, bo już jesteś pod skrzydłem intelektualnej sitwy, a ta ma opinię, że nie promuje byle czego. Mianowane autorytety namaszczają twórców okrzykniętych wcześniej przez układ geniuszami. Przed paru laty pewna opiniotwórcza gazeta usilnie lansowała powieść Piotra Siemiona "Niskie łąki". Wszyscy pozostali niemal pod dyktando uznali ją za odkrycie sezonu. W tym owczym pędzie do chwalenia dzieła nikt nie zauważył, że to średnia, wręcz marna powieść. Aż dziw, że przy okazji najnowszej książki tego autora uczciwie przyznano, że Siemion to trzecia liga i dopiero uczy się pisać. W takiej atmosferze łatwo zgubić prawdziwy talent, a wypromować przeciętniaka.
Więcej pokory, mniej brązu
Od pewnego czasu metodą walki stają się zbiorowe listy podpisane przez zniesmaczone czymś autorytety. Wybitni twórcy i intelektualiści mają wyjątkowy talent do robienia głupot. Wystarczy przypomnieć list w obronie Lwa Rywina (podpisywali go głównie ci twórcy, którym Rywin dawał wcześniej zarobić) czy biskupa Juliusza Paetza (sami wielcy bronili wielkiego, w nosie mając skrzywdzonych i poniżanych kleryków). Istne kuriozum z dziedziny kabaretu to pamiętny list wybitnych twórców przeciwko programowi telewizyjnemu Polsatu "Amazonki" (podpisał go m.in. Krzysztof Zanussi). To, że sygnatariusze takich epistoł wychodzą często na idiotów (Rywin został uznany za przestępcę, biskup stracił posadę, a nie najmądrzejszy program "Amazonki" miał świetną reklamę), nie odstrasza kolejnych oburzonych.
Najnowszy hit z dziedziny epistolografii tzw. elit to list znanych teoretyków teatru i literatury przeciwko recenzentowi "Gazety Wyborczej" Romanowi Pawłowskiemu. Uznano, że forma i treść jego recenzji po prostu "uwłacza jednemu z najwybitniejszych artystów polskiego teatru", czyli Jerzemu Grzegorzewskiemu. Ależ drodzy, szanowni profesorowie! Nawet najbardziej krytyczna recenzja nie uwłacza żadnemu artyście, a zwłaszcza wybitnemu. Polskim twórcom przydałaby się odrobina dystansu wobec siebie. Warto czasem sobie uświadomić, że świat doskonale radzi sobie bez naszej sztuki. Warto sobie uświadomić, że naprawdę wielkie dzieła stworzyli Michał Anioł, Leonardo da Vinci i setki innych, a my jesteśmy zwykłymi smarkaczami, nawet jeśli dostajemy sezonowe nagrody. Więcej pokory, a mniej brązu. Zejście z cokołu i rozprostowanie nóżek każdemu wyjdzie na zdrowie. Sam jestem twórcą i ostatnie dobre recenzje miałem osiem lat temu. Tylko kilka moich płyt doczekało się uznania krytyki. Większość zaliczono do beznadziejnych. Do głowy by mi jednak nie przyszło się obrażać czy pisać protestacyjne memoriały.
Artystyczne gangi
W Polsce powiększa się krąg osób, o których nie wypada źle pisać. Prawdziwy problem zaczyna się, gdy ostrze krytyki skierowane jest w święte krowy. Okazuje się, że świętych krów kultury mamy całe stada. To są tzw. warszawsko-krakowskie liczne nieruchomości, czyli wybitni aktorzy, autorzy, reżyserzy, plastycy, których się nie rusza, bo kiedyś byli dobrzy, bo sto lat temu zrobili niezły film czy napisali książkę. Słowacki wielkim poetą był, i tyle! To wiemy już z "Ferdydurke" Gombrowicza.
Wyeliminowanie uczciwej krytyki z obiegu, jej powolna wasalizacja i ukumplowienie sprzyjają funkcjonowaniu gangów artystycznych lansujących twórców podczepionych pod dany układ. Warto w tym miejscu przypomnieć wszystkim nawiedzonym artystom, zapatrzonym egoistycznie we własne piórka, słowa Stefana Kisielewskiego. Przytomnie zauważył on, że nie krytyka, ale właśnie dopiero brak krytyki powinien budzić nasz niepokój.
Fot. M. Stelmach Na zdjęciu: Marta Sawicka i Łukasz Radwan. Ich krytyczne recenzje rozsierdziły Jerzego Pilcha i kierownictwo galerii Zachęta
Więcej możesz przeczytać w 7/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.