Tylko w Polsce ludzie są przekonani, że Huta Katowice to obiekt o wielkiej wartości, bo utopiono w niej ogromne pieniądze Zdawałoby się, że wszystko jest jasne. Własność państwowa zawiodła jako ustrojowy fundament gospodarki. Chwalebnym wyjątkiem są lasy państwowe, choć z rachunkiem ekonomicznym nie jest w nich najlepiej. Własność państwowa w przemyśle - tam gdzie się jeszcze utrzymuje - zajmuje się wysysaniem publicznych pieniędzy na gigantyczną skalę, niszczy strukturę budżetu i powoduje wzrost długu publicznego. Wyjątki, jak prywatyzowany obecnie rzeszowski Zelmer, potwierdzają tylko regułę. Sektor państwowy w przemyśle, energetyce, górnictwie stał się wygodnym, bardzo dla państwa kosztownym sposobem ochrony partykularnych interesów silnych grup nacisku. Gospodarkę państwową w rolnictwie znamy z własnego bolesnego doświadczenia.
Syndrom Huty Katowice
Na naszych oczach szybko postępuje w Europie prywatyzacja usług publicznych, kolei, telekomunikacji itd. Co ciekawe, nawet w krajach słynących z gospodarności podejmuje się wobec własności państwowej decyzje uznawane do niedawna za obrazoburcze. Przemysłowe obiekty w byłej NRD oddawano za symboliczną markę, żeby tylko się ich pozbyć. Na zachód od Odry i Nysy wyburza się zupełnie jeszcze niezłe budynki mieszkalne. Wszystko dlatego, że koszty utrzymania własności państwowej są zbyt wysokie w porównania z rzeczywistą wartością obiektów. Tylko u nas, w Polsce, ludzie są przekonani, że surowcowa Huta Katowice to obiekt o wielkiej wartości, ponieważ utopiono w niej ogromne pieniądze. Pretensje o niskie wyceny takich obiektów należy kierować przede wszystkim do ówczesnych decydentów, a nie do nabywcy, dla którego miarodajna jest wartość rynkowa, a nie poniesione nakłady. Oczywiście, ignorancja naszych sprzedawców i nacisk potrzeb budżetowych też odgrywają niezbyt pozytywną rolę w transakcjach.
Niby więc wszystko jasne, a tu nagle Roman Giertych w swoim raporcie z prac sejmowej komisji śledczej proklamuje kampanię antyprywatyzacyjną i żąda "powołania Wielkiej Komisji Śledczej do spraw prywatyzacji, która zbadałaby cały dotychczasowy proces wyprzedawania majątku narodowego". Nikt, oczywiście, nie twierdzi, że w transakcjach prywatyzacyjnych wszystko odbyło się bezbłędnie. Zbyt małą wagę przywiązywano do zobowiązań inwestycyjnych nabywców, gwarantujących perspektywy rozwojowe sprzedawanego obiektu. Za to zbyt często koncentrowano się na pakiecie socjalnym, którego koszty umiał sobie nabywca potrącać z ceny zakupu. Nie umiano również przeciwdziałać oszukańczym transferom zysków z filii przedsiębiorstw zagranicznych do ich central, którym płacono horrendalne ceny za świadczenia i dostawy. Nie wmawiajmy sobie jednak, że nasz majątek przemysłowy, nastawiony bardziej na produkcję uzbrojenia dla Układu Warszawskiego niż na zaspokojenie popytu rynkowego, był wart krocie. Różnica między wyceną księgową a wartością rynkową obiektów była z reguły ogromna. Oczywiście, odrębnego traktowania wymagają wielkie koncerny, notowane na giełdzie, takie jak Orlen. Wiele wskazuje na niedostateczną dbałość o prawidłową wycenę ich aktywów i przejrzystość transakcji, zarówno majątkowych, jak i bieżących.
Syndrom PKO BP
O ile sprzedaż obiektów sfery realnej naszej gospodarki nie jest pasmem oszustw, o tyle prywatyzacja jednostek i przedsiębiorstw sfery regulacyjnej, zwłaszcza sektora finansowego, rzeczywiście wymaga większej niż dotychczas staranności. Banki i towarzystwa ubezpieczeniowe to podmioty i instytucje jakościowo odmienne, nieporównywalne z przestarzałymi zakładami przemysłu ciężkiego. Modernizacja i przestawienie działalności następują w sektorze finansowym szybko. Różnica między sferą realną a sferą regulacyjną gospodarki jest podobna do różnicy między hardware'em (komputerem) a software'em (jego oprogramowaniem). Mając na uwadze tę różnicę, wypada pamiętać, że zmiany ustrojowe i przekształcenia własnościowe w sektorze finansowym wymagają precyzyjnej indywidualnej analizy poszczególnych przykładów, a nie pochopnych decyzji podejmowanych pod presją okoliczności. Transakcje własnościowe w sektorze finansowym są z trudniejsze, a ich rozmiary - większe niż w sferze realnej.
To oczywiste, że i w sektorze finansowym własność prywatna zdaje egzamin efektywnościowy lepiej niż własność państwowa. Doświadczenia z państwowymi bankami komercyjnymi są kiepskie, nawet wtedy, gdy starają się one podołać dzisiejszym standardom. Rzecz w poleceniach aparatu rządowego i jego naciskach na finansowanie wątpliwych i kosztownych przedsięwzięć, na udzielanie tanich kredytów. Przykład Banku Gospodarki Żywnościowej jest tu dość wymowny.
Syndrom PZU
Złe doświadczenia z własnością państwową nie upoważniają oczywiście do pospiesznej sprzedaży kluczowych pakietów akcji banków pod presją potrzeb budżetowych i na warunkach umożliwiających nowym właścicielom zbyt łatwe transfery zysków za granicę. To samo dotyczy towarzystw ubezpieczeniowych, zwłaszcza tak intratnych i silnych swymi aktywami jak PZU. Tymczasem wiele informacji wskazuje na to, że w wypadku PZU zostały naruszone na niekorzyść sprzedającego prawidłowe relacje ekonomiczne. Warunki zawartych umów wskazują, że sprzedający wyraźnie się spieszył pod presją doraźnych potrzeb budżetowych, nie mających wiele wspólnego z rachunkiem ekonomicznym. Ewentualny zysk na zmniejszeniu kosztów obsługi długu publicznego dzięki wpływom ze sprzedaży PZU będzie bowiem mniejszy od realnej straty na tej transakcji.
Fakty te nie upoważniają jednak w żadnej mierze do wstrzymania prywatyzacji w ogóle, jak tego chce Liga Polskich Rodzin, ciągle niezbyt świadoma strat ponoszonych przez sektor państwowy. Z wątpliwości nasuwających się w związku z prywatyzacją PZU i PKO BP nie wynika celowość utrzymywania przy życiu w sferze realnej przestarzałych i niereformowalnych molochów pożerających dziesiątki miliardów złotych pomocy publicznej. Nigdy nie osiągniemy zadowalających wyników makroekonomicznych, lekceważąc wymagania mikroekonomii. Ale my jesteśmy niepoprawni. Cieszymy się, i słusznie, z tempa wzrostu PKB i stopy inwestycji, ale pod dywan chowamy informację o tym, jaką część przyrostu produktu krajowego zje przyrost długu publicznego.
Na naszych oczach szybko postępuje w Europie prywatyzacja usług publicznych, kolei, telekomunikacji itd. Co ciekawe, nawet w krajach słynących z gospodarności podejmuje się wobec własności państwowej decyzje uznawane do niedawna za obrazoburcze. Przemysłowe obiekty w byłej NRD oddawano za symboliczną markę, żeby tylko się ich pozbyć. Na zachód od Odry i Nysy wyburza się zupełnie jeszcze niezłe budynki mieszkalne. Wszystko dlatego, że koszty utrzymania własności państwowej są zbyt wysokie w porównania z rzeczywistą wartością obiektów. Tylko u nas, w Polsce, ludzie są przekonani, że surowcowa Huta Katowice to obiekt o wielkiej wartości, ponieważ utopiono w niej ogromne pieniądze. Pretensje o niskie wyceny takich obiektów należy kierować przede wszystkim do ówczesnych decydentów, a nie do nabywcy, dla którego miarodajna jest wartość rynkowa, a nie poniesione nakłady. Oczywiście, ignorancja naszych sprzedawców i nacisk potrzeb budżetowych też odgrywają niezbyt pozytywną rolę w transakcjach.
Niby więc wszystko jasne, a tu nagle Roman Giertych w swoim raporcie z prac sejmowej komisji śledczej proklamuje kampanię antyprywatyzacyjną i żąda "powołania Wielkiej Komisji Śledczej do spraw prywatyzacji, która zbadałaby cały dotychczasowy proces wyprzedawania majątku narodowego". Nikt, oczywiście, nie twierdzi, że w transakcjach prywatyzacyjnych wszystko odbyło się bezbłędnie. Zbyt małą wagę przywiązywano do zobowiązań inwestycyjnych nabywców, gwarantujących perspektywy rozwojowe sprzedawanego obiektu. Za to zbyt często koncentrowano się na pakiecie socjalnym, którego koszty umiał sobie nabywca potrącać z ceny zakupu. Nie umiano również przeciwdziałać oszukańczym transferom zysków z filii przedsiębiorstw zagranicznych do ich central, którym płacono horrendalne ceny za świadczenia i dostawy. Nie wmawiajmy sobie jednak, że nasz majątek przemysłowy, nastawiony bardziej na produkcję uzbrojenia dla Układu Warszawskiego niż na zaspokojenie popytu rynkowego, był wart krocie. Różnica między wyceną księgową a wartością rynkową obiektów była z reguły ogromna. Oczywiście, odrębnego traktowania wymagają wielkie koncerny, notowane na giełdzie, takie jak Orlen. Wiele wskazuje na niedostateczną dbałość o prawidłową wycenę ich aktywów i przejrzystość transakcji, zarówno majątkowych, jak i bieżących.
Syndrom PKO BP
O ile sprzedaż obiektów sfery realnej naszej gospodarki nie jest pasmem oszustw, o tyle prywatyzacja jednostek i przedsiębiorstw sfery regulacyjnej, zwłaszcza sektora finansowego, rzeczywiście wymaga większej niż dotychczas staranności. Banki i towarzystwa ubezpieczeniowe to podmioty i instytucje jakościowo odmienne, nieporównywalne z przestarzałymi zakładami przemysłu ciężkiego. Modernizacja i przestawienie działalności następują w sektorze finansowym szybko. Różnica między sferą realną a sferą regulacyjną gospodarki jest podobna do różnicy między hardware'em (komputerem) a software'em (jego oprogramowaniem). Mając na uwadze tę różnicę, wypada pamiętać, że zmiany ustrojowe i przekształcenia własnościowe w sektorze finansowym wymagają precyzyjnej indywidualnej analizy poszczególnych przykładów, a nie pochopnych decyzji podejmowanych pod presją okoliczności. Transakcje własnościowe w sektorze finansowym są z trudniejsze, a ich rozmiary - większe niż w sferze realnej.
To oczywiste, że i w sektorze finansowym własność prywatna zdaje egzamin efektywnościowy lepiej niż własność państwowa. Doświadczenia z państwowymi bankami komercyjnymi są kiepskie, nawet wtedy, gdy starają się one podołać dzisiejszym standardom. Rzecz w poleceniach aparatu rządowego i jego naciskach na finansowanie wątpliwych i kosztownych przedsięwzięć, na udzielanie tanich kredytów. Przykład Banku Gospodarki Żywnościowej jest tu dość wymowny.
Syndrom PZU
Złe doświadczenia z własnością państwową nie upoważniają oczywiście do pospiesznej sprzedaży kluczowych pakietów akcji banków pod presją potrzeb budżetowych i na warunkach umożliwiających nowym właścicielom zbyt łatwe transfery zysków za granicę. To samo dotyczy towarzystw ubezpieczeniowych, zwłaszcza tak intratnych i silnych swymi aktywami jak PZU. Tymczasem wiele informacji wskazuje na to, że w wypadku PZU zostały naruszone na niekorzyść sprzedającego prawidłowe relacje ekonomiczne. Warunki zawartych umów wskazują, że sprzedający wyraźnie się spieszył pod presją doraźnych potrzeb budżetowych, nie mających wiele wspólnego z rachunkiem ekonomicznym. Ewentualny zysk na zmniejszeniu kosztów obsługi długu publicznego dzięki wpływom ze sprzedaży PZU będzie bowiem mniejszy od realnej straty na tej transakcji.
Fakty te nie upoważniają jednak w żadnej mierze do wstrzymania prywatyzacji w ogóle, jak tego chce Liga Polskich Rodzin, ciągle niezbyt świadoma strat ponoszonych przez sektor państwowy. Z wątpliwości nasuwających się w związku z prywatyzacją PZU i PKO BP nie wynika celowość utrzymywania przy życiu w sferze realnej przestarzałych i niereformowalnych molochów pożerających dziesiątki miliardów złotych pomocy publicznej. Nigdy nie osiągniemy zadowalających wyników makroekonomicznych, lekceważąc wymagania mikroekonomii. Ale my jesteśmy niepoprawni. Cieszymy się, i słusznie, z tempa wzrostu PKB i stopy inwestycji, ale pod dywan chowamy informację o tym, jaką część przyrostu produktu krajowego zje przyrost długu publicznego.
Więcej możesz przeczytać w 7/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.