Z sali sądowej wychodzi tylko 50 proc. zadowolonych. Pozostali chętnie dają posłuch opiniom, iż sądy są sprzedajne
Czytając artykuł "Ziobro kontra klika sprawiedliwości", nie sposób nie zauważyć, iż autorzy bardziej ulegają polemicznej pasji niż chęci przedstawienia obiektywnej oceny sporu, który od kilku miesięcy toczy się między ministrem sprawiedliwości a szeroko rozumianymi środowiskami prawniczymi.
Wbrew powszechnym opiniom w Polsce brak jest zwartego środowiska prawniczego, mającego jednolite interesy, które miałby naruszać swymi działaniami minister Zbigniew Ziobro. Z punktu widzenia specyfiki pracy i podstaw utrzymania niewiele łączy sędziego lub prokuratora (otrzymujących uposażenie z budżetu państwa) z adwokatem czy też radcą prawnym, którzy wykonują wolny zawód na rynku usług prawniczych. Z kolei zupełnie inna jest pozycja środowisk naukowych, nie zawsze zaangażowanych w praktykę prawniczą, których podstawowym zadaniem jest dydaktyka i praca naukowa. Zastanawiające jest zatem, dlaczego w ostatnich tygodniach opisane środowiska tak zgodnie przedstawiają swoje wątpliwości odnośnie do propozycji Ministerstwa Sprawiedliwości? Odpowiedź na to pytanie jest prostsza niż proponowana w artykule. Wizję spisków i przestępczych powiązań na masową skalę można włożyć między bajki. Jedynym powodem jedności środowiska prawniczego jest obawa o skuteczność i przydatność proponowanych zmian.
Mówi się, że pod względem liczebności kadry sędziowskiej Polska stanowi europejską potęgę. Nie wspomina się jednak, że ta europejska potęga nie ma zapewnionych podstawowych warunków pracy. W jednym z warszawskich sądów na 11 sędziów przypada 3 protokolantów. Polscy sędziowie i prokuratorzy nie mogą liczyć na najprostsze udogodnienia w postaci komputera z oprogramowaniem (najczęściej kupują go sami) czy też odpowiedniej pomocy sekretariatu. Ponadto, poza prowadzeniem rozpraw, sędziowie są zobowiązani przygotowywać uzasadnienia wydawanych wyroków, na co często znajdują czas wyłącznie w sobotę i niedzielę. Porównywanie liczebności sędziów bez porównania przeciwności, z jakimi muszą się zmagać, jest bezwartościową wyliczanką.
Dla osób wykonujących którykolwiek z zawodów prawniczych pojawiające się wciąż insynuacje, iż są to środowiska przesiąknięte wpływami z minionego okresu, muszą budzić zdecydowany sprzeciw. Nie sposób bowiem nie zauważyć, iż ton tzw. środowisku prawniczemu zaczynają narzucać osoby, które swą karierę zawodową rozpoczęły już po 1989 r. To one zaczęły masowo szturmować wydziały prawa, licząc, iż zdobyte wykształcenie pozwoli im wykonywać trudny, ale pasjonujący zawód. To dzięki tym osobom za stołem sędziowskim można spotkać setki asesorów przed trzydziestką, którzy dźwigają na swych barkach ciężar wydawania wyroków w sądach rejonowych i grodzkich. To oni tworzą rzeszę adwokatów i radców prawnych młodego pokolenia, którym nawet przy największym stopniu podejrzliwości trudno zarzucić, iż dostęp do wykonywania zawodu zdobyli dzięki niejasnym koneksjom. Zawody prawnicze są przykładem intensywnego napływu ludzi młodych i ambitnych, pochodzących z różnych grup społecznych. To widoczny i pozytywny efekt boomu edukacyjnego, który rozpoczął się w Polsce na początku lat 90. i trwa nadal. Krzywdzące opinie, które często są wypowiadanie przez przedstawicieli władz, a które w pewien sposób powiela artykuł Bronisława Wildsteina i Grzegorza Pawelczyka, osoby takie szczególnie bolą.
Nie można zakładać, że błędy i wykroczenia kilku osób (których to błędów nikt nie ukrywa) świadczą o całej grupie zawodowej. Nie można stosować odpowiedzialności zbiorowej. Jej czasy są już dawno za nami i jako kraj cywilizowany nie powinniśmy pozwolić na jej powrót. Wśród sędziów, prokuratorów, adwokatów, notariuszy i innych przedstawicieli zawodów prawniczych są mądrzy i wartościowi ludzie (przepraszam za truizm, ale w ferworze sporu ta oczywista dość teza gdzieś się zagubiła).
Nie jestem w stanie pogodzić się z sytuacją, iż stanowisko środowisk prawniczych jest nieustannie interpretowane jako obrona partykularnych interesów. Jestem zwolennikiem zmian. Uważam, iż sytuację wokół korporacyjnego sądownictwa dyscyplinarnego oczyściłaby jawność rozpraw przed takimi sądami. Mój sprzeciw przeciwko przejęciu znaczącej kontroli nad tym sądownictwem przez Ministerstwo Sprawiedliwości nie jest spowodowany chęcią uniknięcia ewentualnej odpowiedzialności, lecz uzasadnionym przekonaniem, iż może być ono wykorzystywane jako narzędzie nacisku ze strony państwa, z którym często jestem zmuszony spierać się na sali sądowej w obronie interesów moich klientów.
Profesorowie prawa nie mogą być ośmieszani i uważani za niekompetentnych tylko dlatego, że nie popierają pomysłów obecnej władzy. Autorzy zarzutów wobec twórców kodeksów zapominają, iż w chwili rozpoczęcia procesu legislacyjnego twórca aktu prawnego traci nad nim kontrolę, gdyż każdy z projektów jest przedmiotem licznych, często nieprzemyślanych zmian w komisjach sejmowych, co znacząco wpływa na jego spójność.
Nikt nie neguje uprawnień nowej ekipy rządzącej do wprowadzania reform, zwłaszcza iż wiele dziedzin domaga się niezwłocznej naprawy (np. postępowanie w sprawach gospodarczych, postępowanie egzekucyjne i rejestrowe). Jednak teza, iż władza jest prostą emanacją woli klasy rządzącej, bez konieczności oglądania się na zdanie specjalistów, należy - mam nadzieję - do przeszłości.
Czas zerwać z tezą, iż środowisko prawnicze, a zwłaszcza sędziowie, boją się krytyki. Jak każda władza również władza sądownicza na krytykę musi być przygotowana. Niech to jednak będzie krytyka pragmatyczna, a nie emocjonalna. Brakuje w niektórych wypowiedziach przedstawicieli Ministerstwa Sprawiedliwości, krytykujących orzeczenia niektórych sądów, wyśmiewanego niekiedy prawniczego sformułowania: "najpierw muszę zapoznać się z aktami". Rolą mediów powinno być raczej studzenie emocji. Należy bowiem pamiętać, iż z sali sądowej wychodzi tylko 50 proc. zadowolonych - tych, którzy wygrali sprawę. Pozostali zawsze chętnie dadzą posłuch opiniom, iż sądy są sprzedajne.
Wbrew powszechnym opiniom w Polsce brak jest zwartego środowiska prawniczego, mającego jednolite interesy, które miałby naruszać swymi działaniami minister Zbigniew Ziobro. Z punktu widzenia specyfiki pracy i podstaw utrzymania niewiele łączy sędziego lub prokuratora (otrzymujących uposażenie z budżetu państwa) z adwokatem czy też radcą prawnym, którzy wykonują wolny zawód na rynku usług prawniczych. Z kolei zupełnie inna jest pozycja środowisk naukowych, nie zawsze zaangażowanych w praktykę prawniczą, których podstawowym zadaniem jest dydaktyka i praca naukowa. Zastanawiające jest zatem, dlaczego w ostatnich tygodniach opisane środowiska tak zgodnie przedstawiają swoje wątpliwości odnośnie do propozycji Ministerstwa Sprawiedliwości? Odpowiedź na to pytanie jest prostsza niż proponowana w artykule. Wizję spisków i przestępczych powiązań na masową skalę można włożyć między bajki. Jedynym powodem jedności środowiska prawniczego jest obawa o skuteczność i przydatność proponowanych zmian.
Mówi się, że pod względem liczebności kadry sędziowskiej Polska stanowi europejską potęgę. Nie wspomina się jednak, że ta europejska potęga nie ma zapewnionych podstawowych warunków pracy. W jednym z warszawskich sądów na 11 sędziów przypada 3 protokolantów. Polscy sędziowie i prokuratorzy nie mogą liczyć na najprostsze udogodnienia w postaci komputera z oprogramowaniem (najczęściej kupują go sami) czy też odpowiedniej pomocy sekretariatu. Ponadto, poza prowadzeniem rozpraw, sędziowie są zobowiązani przygotowywać uzasadnienia wydawanych wyroków, na co często znajdują czas wyłącznie w sobotę i niedzielę. Porównywanie liczebności sędziów bez porównania przeciwności, z jakimi muszą się zmagać, jest bezwartościową wyliczanką.
Dla osób wykonujących którykolwiek z zawodów prawniczych pojawiające się wciąż insynuacje, iż są to środowiska przesiąknięte wpływami z minionego okresu, muszą budzić zdecydowany sprzeciw. Nie sposób bowiem nie zauważyć, iż ton tzw. środowisku prawniczemu zaczynają narzucać osoby, które swą karierę zawodową rozpoczęły już po 1989 r. To one zaczęły masowo szturmować wydziały prawa, licząc, iż zdobyte wykształcenie pozwoli im wykonywać trudny, ale pasjonujący zawód. To dzięki tym osobom za stołem sędziowskim można spotkać setki asesorów przed trzydziestką, którzy dźwigają na swych barkach ciężar wydawania wyroków w sądach rejonowych i grodzkich. To oni tworzą rzeszę adwokatów i radców prawnych młodego pokolenia, którym nawet przy największym stopniu podejrzliwości trudno zarzucić, iż dostęp do wykonywania zawodu zdobyli dzięki niejasnym koneksjom. Zawody prawnicze są przykładem intensywnego napływu ludzi młodych i ambitnych, pochodzących z różnych grup społecznych. To widoczny i pozytywny efekt boomu edukacyjnego, który rozpoczął się w Polsce na początku lat 90. i trwa nadal. Krzywdzące opinie, które często są wypowiadanie przez przedstawicieli władz, a które w pewien sposób powiela artykuł Bronisława Wildsteina i Grzegorza Pawelczyka, osoby takie szczególnie bolą.
Nie można zakładać, że błędy i wykroczenia kilku osób (których to błędów nikt nie ukrywa) świadczą o całej grupie zawodowej. Nie można stosować odpowiedzialności zbiorowej. Jej czasy są już dawno za nami i jako kraj cywilizowany nie powinniśmy pozwolić na jej powrót. Wśród sędziów, prokuratorów, adwokatów, notariuszy i innych przedstawicieli zawodów prawniczych są mądrzy i wartościowi ludzie (przepraszam za truizm, ale w ferworze sporu ta oczywista dość teza gdzieś się zagubiła).
Nie jestem w stanie pogodzić się z sytuacją, iż stanowisko środowisk prawniczych jest nieustannie interpretowane jako obrona partykularnych interesów. Jestem zwolennikiem zmian. Uważam, iż sytuację wokół korporacyjnego sądownictwa dyscyplinarnego oczyściłaby jawność rozpraw przed takimi sądami. Mój sprzeciw przeciwko przejęciu znaczącej kontroli nad tym sądownictwem przez Ministerstwo Sprawiedliwości nie jest spowodowany chęcią uniknięcia ewentualnej odpowiedzialności, lecz uzasadnionym przekonaniem, iż może być ono wykorzystywane jako narzędzie nacisku ze strony państwa, z którym często jestem zmuszony spierać się na sali sądowej w obronie interesów moich klientów.
Profesorowie prawa nie mogą być ośmieszani i uważani za niekompetentnych tylko dlatego, że nie popierają pomysłów obecnej władzy. Autorzy zarzutów wobec twórców kodeksów zapominają, iż w chwili rozpoczęcia procesu legislacyjnego twórca aktu prawnego traci nad nim kontrolę, gdyż każdy z projektów jest przedmiotem licznych, często nieprzemyślanych zmian w komisjach sejmowych, co znacząco wpływa na jego spójność.
Nikt nie neguje uprawnień nowej ekipy rządzącej do wprowadzania reform, zwłaszcza iż wiele dziedzin domaga się niezwłocznej naprawy (np. postępowanie w sprawach gospodarczych, postępowanie egzekucyjne i rejestrowe). Jednak teza, iż władza jest prostą emanacją woli klasy rządzącej, bez konieczności oglądania się na zdanie specjalistów, należy - mam nadzieję - do przeszłości.
Czas zerwać z tezą, iż środowisko prawnicze, a zwłaszcza sędziowie, boją się krytyki. Jak każda władza również władza sądownicza na krytykę musi być przygotowana. Niech to jednak będzie krytyka pragmatyczna, a nie emocjonalna. Brakuje w niektórych wypowiedziach przedstawicieli Ministerstwa Sprawiedliwości, krytykujących orzeczenia niektórych sądów, wyśmiewanego niekiedy prawniczego sformułowania: "najpierw muszę zapoznać się z aktami". Rolą mediów powinno być raczej studzenie emocji. Należy bowiem pamiętać, iż z sali sądowej wychodzi tylko 50 proc. zadowolonych - tych, którzy wygrali sprawę. Pozostali zawsze chętnie dadzą posłuch opiniom, iż sądy są sprzedajne.
Więcej możesz przeczytać w 9/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.