Nowe dyscypliny zimowe z Ameryki reanimują skostniałe igrzyska
Gdy kilka dni temu Barcelona pokonała Chelsea, piłkarscy kibice odetchnęli z ulgą, że wreszcie znów można się pasjonować sportem. Bo mało kogo zainteresowały nużące zmagania w dyscyplinach, które zdominowały program zimowych igrzysk w Turynie. Piłka nożna ma Ligę Mistrzów, koszykówka ligę NBA, a tenis Wimbledon. Problemem sportów zimowych jest to, że żaden z nich nie ma wielkiej imprezy, która elektryzowałaby kibiców i stałaby się koniem pociągowym dla dyscypliny.
Lindsey Jacobellis, 20-letnia zawodniczka z USA, jeszcze 100 metrów przed metą snowboardowego crossu nie zagrożona przewodziła finałowej stawce, wyprzedzając Szwajcarkę Tanję Frieden. Przy przedostatnim skoku postanowiła zachwycić zgromadzoną przy stoku publiczność, wykonując snowboardowy trick z chwyceniem deski. Spróbowała nie tylko wygrać, ale i porwać publikę - nie ustała jednak przy lądowaniu, a zanim się pozbierała, Frieden wyprzedziła ją, nieoczekiwanie zgarniając złoty medal. Amerykańska snowboardzistka złamała dwie podstawowe zasady rywalizacji mówiące, że należy mieć szacunek dla pokonanego rywala i walczyć do mety. Przegrała jednak w walce o najważniejsze - o dramaturgię, której tak brakowało w Turynie. - Przez pół wieku każde igrzyska miały swą naturalną dramaturgię, jaką były zmagania państw z dwóch stron żelaznej kurtyny. Po jej upadku olimpiada zamieniła się w serię nudnych zawodów z niezrozumiałymi regułami. Ratuje ją tylko otwarcie się na snowboard i całą młodzieńczą popkulturalną otoczkę z nim związaną - mówi Mark Dyreson, historyk ruchu olimpijskiego z Pennsylvania State University.
Hackl kontra White
Ulubionym tematem na igrzyskach było wymienianie najbarwniejszych pseudonimów zawodników. Zdecydowany prym wiodły Szybka Kiełbasa, czyli przezwisko Georga Hackla, niemieckiego saneczkarza, oraz Latający Pomidor - ksywka amerykańskiego snowboardzisty Shauna White`a. Ich wirtualną rywalizację na przezwiska można potraktować jako symboliczne starcie między starym i nowym modelem zimowej olimpiady. 39-letni Hackl to legenda tych zawodów, igrzyska w Turynie są dla niego szóstymi z kolei. Dotychczas zdobył trzy złote medale, jako jedyny zawodnik w historii na kolejnych pięciu olimpiadach stawał na podium. Nie udało mu się na szóstych igrzyskach i skończył karierę. Inaczej 19-letni White, który wygrał snowboardowe zawody w halfpipe i który już został okrzyknięty największą gwiazdą jednej deski, w USA ma status celebrity.
Hackl to przeszłość igrzysk, White to ich przyszłość - i nie chodzi tylko o wiek obu zawodników. Saneczkarstwo, czyli dyscyplina Niemca, to jeden ze sportów tradycyjnie obecnych na zimowej olimpiadzie, podobnie jak bobsleje, biatlon czy kombinacja norweska. Z kolei snowboard ciągle jest na igrzyskach uważany za sport niszowy. Ta hierarchia jest dokładnym odwróceniem rzeczywistości widzianej z perspektywy zimowych kurortów. Zdecydowaną większość tradycyjnych dyscyplin zimowych uprawia najwyżej kilka tysięcy zawodników na świecie mających dostęp do skomplikowanego sprzętu - te dyscypliny nigdy nie mają szans się umasowić. Tymczasem deska narciarska to sport, który ekscytuje miliony na całym świecie. Już teraz snowboard przynosi ponad połowę obrotów przemysłu sportów zimowych, którego wartość to ponad 10 mld dolarów.
Snowboard w programie olimpiady pojawił się w 1998 r. I do tej pory traktuje się go z przymrużeniem oka. Zawody snowboardowe ciągle mają więcej wspólnego z piknikiem niż z poważnymi olimpijskimi zmaganiami - rywalizacji sportowców towarzyszy głośna muzyka puszczana przez didżejów. Na mecie właściwie nie można odróżnić zawodnika od trenera czy kibica. A na trybunach piwo leje się strumieniami. - W ten sposób tworzy się show, to kochają widzowie, a bez nich nie da się dziś robić wielkich imprez sportowych. Nie oszukujmy się; biatlon to ciekawy sport, ale ciężko nakręcić na niego koniunkturę - tłumaczy Mark Dyreson.
Rynkowa logika na razie nie dotarła do organizatorów zimowych igrzysk. Zawody biatlonowe zorganizowano w Cesana San Sicario, jednym z najlepszych ośrodków narciarskich na świecie. Z kolei rywalizacja popularnych snowboardzistów odbywała się w Bardonecchii, na położonym na uboczu "stoku 23". To najlepiej pokazuje, że snowboardzistów wprawdzie się toleruje, ale lepiej ich nie pokazywać.
Shorttrackowa rewolucja
Od pewnego czasu widać coraz więcej prób uatrakcyjnienia zawodów. Początek dał wprowadzony w 1992 r. do programu igrzysk short-track. Zamiast startów kolejnych zawodników, którzy konkurowali z sobą jedynie w wyścigu na czas, łyżwiarze startowali równocześnie - i zwyciężał ten, który po prostu pierwszy dojeżdżał na metę. Zachęcona sukcesem short-tracku federacja olimpijska zaczęła schemat takich wyścigów przenosić na biegi narciarskie, jednocześnie skracając dystanse.
Od 1992 r. właściwie na każdych kolejnych igrzyskach pojawiają się nowe dyscypliny, od tego czasu liczba rozgrywanych konkurencji się podwoiła. Wciąż jednak zmianie nie uległa hierarchia imprezy - igrzyska to królestwo niekończących się zawodów narciarskich i łyżwiarskich. Bardzo atrakcyjne short track, snowboard czy narciarstwo free style to ciągle margines. Stąd tak niewielkie zainteresowanie olimpiadą w Turynie - w USA większą oglądalność od olimpijskich transmisji miała tamtejsza wersja "Idola".
Jak zrobić ciekawe zawody, pokazują Amerykanie - od 1997 r. organizują oni Winter X Games: zawody w zimowych sportach ekstremalnych. Początkowo traktowano je jako imprezę dla dziwaków, dziś to jedne z najciekawszych zawodów sportowych zimą. - X Games mają energię, dynamikę, działają na wyobraźnię. Te zawody są głosem młodego pokolenia - tłumaczy Jeff Segrave, historyk olimpiad. Z X Games do igrzysk już przeniesiono snowboard (m.in. świetnie przyjęty w tym roku snowboard cross), narciarstwo dowolne i jazdę po muldach. Ciągle jednak nie przeniesiono rozmachu i klimatu zabawy - dlatego na X Games wszyscy się świetnie bawią, a na olimpiadzie nudzą, studiując noty za styl.
Lindsey Jacobellis, 20-letnia zawodniczka z USA, jeszcze 100 metrów przed metą snowboardowego crossu nie zagrożona przewodziła finałowej stawce, wyprzedzając Szwajcarkę Tanję Frieden. Przy przedostatnim skoku postanowiła zachwycić zgromadzoną przy stoku publiczność, wykonując snowboardowy trick z chwyceniem deski. Spróbowała nie tylko wygrać, ale i porwać publikę - nie ustała jednak przy lądowaniu, a zanim się pozbierała, Frieden wyprzedziła ją, nieoczekiwanie zgarniając złoty medal. Amerykańska snowboardzistka złamała dwie podstawowe zasady rywalizacji mówiące, że należy mieć szacunek dla pokonanego rywala i walczyć do mety. Przegrała jednak w walce o najważniejsze - o dramaturgię, której tak brakowało w Turynie. - Przez pół wieku każde igrzyska miały swą naturalną dramaturgię, jaką były zmagania państw z dwóch stron żelaznej kurtyny. Po jej upadku olimpiada zamieniła się w serię nudnych zawodów z niezrozumiałymi regułami. Ratuje ją tylko otwarcie się na snowboard i całą młodzieńczą popkulturalną otoczkę z nim związaną - mówi Mark Dyreson, historyk ruchu olimpijskiego z Pennsylvania State University.
Hackl kontra White
Ulubionym tematem na igrzyskach było wymienianie najbarwniejszych pseudonimów zawodników. Zdecydowany prym wiodły Szybka Kiełbasa, czyli przezwisko Georga Hackla, niemieckiego saneczkarza, oraz Latający Pomidor - ksywka amerykańskiego snowboardzisty Shauna White`a. Ich wirtualną rywalizację na przezwiska można potraktować jako symboliczne starcie między starym i nowym modelem zimowej olimpiady. 39-letni Hackl to legenda tych zawodów, igrzyska w Turynie są dla niego szóstymi z kolei. Dotychczas zdobył trzy złote medale, jako jedyny zawodnik w historii na kolejnych pięciu olimpiadach stawał na podium. Nie udało mu się na szóstych igrzyskach i skończył karierę. Inaczej 19-letni White, który wygrał snowboardowe zawody w halfpipe i który już został okrzyknięty największą gwiazdą jednej deski, w USA ma status celebrity.
Hackl to przeszłość igrzysk, White to ich przyszłość - i nie chodzi tylko o wiek obu zawodników. Saneczkarstwo, czyli dyscyplina Niemca, to jeden ze sportów tradycyjnie obecnych na zimowej olimpiadzie, podobnie jak bobsleje, biatlon czy kombinacja norweska. Z kolei snowboard ciągle jest na igrzyskach uważany za sport niszowy. Ta hierarchia jest dokładnym odwróceniem rzeczywistości widzianej z perspektywy zimowych kurortów. Zdecydowaną większość tradycyjnych dyscyplin zimowych uprawia najwyżej kilka tysięcy zawodników na świecie mających dostęp do skomplikowanego sprzętu - te dyscypliny nigdy nie mają szans się umasowić. Tymczasem deska narciarska to sport, który ekscytuje miliony na całym świecie. Już teraz snowboard przynosi ponad połowę obrotów przemysłu sportów zimowych, którego wartość to ponad 10 mld dolarów.
Snowboard w programie olimpiady pojawił się w 1998 r. I do tej pory traktuje się go z przymrużeniem oka. Zawody snowboardowe ciągle mają więcej wspólnego z piknikiem niż z poważnymi olimpijskimi zmaganiami - rywalizacji sportowców towarzyszy głośna muzyka puszczana przez didżejów. Na mecie właściwie nie można odróżnić zawodnika od trenera czy kibica. A na trybunach piwo leje się strumieniami. - W ten sposób tworzy się show, to kochają widzowie, a bez nich nie da się dziś robić wielkich imprez sportowych. Nie oszukujmy się; biatlon to ciekawy sport, ale ciężko nakręcić na niego koniunkturę - tłumaczy Mark Dyreson.
Rynkowa logika na razie nie dotarła do organizatorów zimowych igrzysk. Zawody biatlonowe zorganizowano w Cesana San Sicario, jednym z najlepszych ośrodków narciarskich na świecie. Z kolei rywalizacja popularnych snowboardzistów odbywała się w Bardonecchii, na położonym na uboczu "stoku 23". To najlepiej pokazuje, że snowboardzistów wprawdzie się toleruje, ale lepiej ich nie pokazywać.
Shorttrackowa rewolucja
Od pewnego czasu widać coraz więcej prób uatrakcyjnienia zawodów. Początek dał wprowadzony w 1992 r. do programu igrzysk short-track. Zamiast startów kolejnych zawodników, którzy konkurowali z sobą jedynie w wyścigu na czas, łyżwiarze startowali równocześnie - i zwyciężał ten, który po prostu pierwszy dojeżdżał na metę. Zachęcona sukcesem short-tracku federacja olimpijska zaczęła schemat takich wyścigów przenosić na biegi narciarskie, jednocześnie skracając dystanse.
Od 1992 r. właściwie na każdych kolejnych igrzyskach pojawiają się nowe dyscypliny, od tego czasu liczba rozgrywanych konkurencji się podwoiła. Wciąż jednak zmianie nie uległa hierarchia imprezy - igrzyska to królestwo niekończących się zawodów narciarskich i łyżwiarskich. Bardzo atrakcyjne short track, snowboard czy narciarstwo free style to ciągle margines. Stąd tak niewielkie zainteresowanie olimpiadą w Turynie - w USA większą oglądalność od olimpijskich transmisji miała tamtejsza wersja "Idola".
Jak zrobić ciekawe zawody, pokazują Amerykanie - od 1997 r. organizują oni Winter X Games: zawody w zimowych sportach ekstremalnych. Początkowo traktowano je jako imprezę dla dziwaków, dziś to jedne z najciekawszych zawodów sportowych zimą. - X Games mają energię, dynamikę, działają na wyobraźnię. Te zawody są głosem młodego pokolenia - tłumaczy Jeff Segrave, historyk olimpiad. Z X Games do igrzysk już przeniesiono snowboard (m.in. świetnie przyjęty w tym roku snowboard cross), narciarstwo dowolne i jazdę po muldach. Ciągle jednak nie przeniesiono rozmachu i klimatu zabawy - dlatego na X Games wszyscy się świetnie bawią, a na olimpiadzie nudzą, studiując noty za styl.
Więcej możesz przeczytać w 9/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.