Z tak zabagnioną hipoteką jak SLD trzeba oliwić tryby antykorupcyjnej maszyny, a nie sypać w nie piasek
Poważny błąd popełnił ostatnio SLD, wnioskując o odrzucenie już w pierwszym czytaniu ustawy o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym. Projekt nie jest pozbawiony wad, ale totalna jego krytyka może być zinterpretowana jako koronny dowód, świadczący o niechęci formacji do zdecydowanego przeciwstawienia się korupcji. Zwłaszcza że artyleria wytaczana przeciwko zapisom ustawy przez posłów SLD jest bardzo skromnego kalibru.
Twierdzenie, że Centralne Biuro Antykorupcyjne jest niepotrzebne, bo powiela kompetencje instytucji już istniejących, tylko uwiarygodnia zarzut adwersarzy, że SLD nie chce walczyć z korupcją. No bo jeśli zmiany są niepotrzebne, to znaczy, że jest dobrze. A tymczasem miliony Polaków są diametralnie odmiennego zdania i oczekują radykalnych środków zaradczych.
Opinia publiczna jest też przekonana, że przez cztery lata rządów lewicy korupcję gaszono dolewaniem oliwy do ognia. Znajduje na to wiele dowodów, na czele z mało chlubnym zachowaniem SLD w aferze Rywina. Żywa jest jeszcze pamięć o przegłosowaniu przez posłów SLD i Samoobrony sprawozdania komisji śledczej fałszującego obraz tej afery. Ludzie szybko też nie zapomną kompromitującego zachowania klubu na posiedzeniu plenarnym Sejmu: błagalnego "Andrzej, wyjdź" Millera do Leppera i konsekwentnego głosowania SLD za oczywistym fałszem. Do tej pory sojusz nie rozliczył się z tamtym skandalem, a część jego wpływowych działaczy nadal powtarza, że żadnej afery Rywina nie było.
Przy takich zaszłościach twierdzenie, że nowy bat na korupcję nie jest potrzebny, brzmi jak obawa przed poczuciem jego razów na własnej skórze. Zwłaszcza że działania, które posłowie SLD proponują w zamian, przypominają żartowanie u łoża umierającego. Nie da się inaczej skomentować recepty mówiącej, że "należy przede wszystkim walczyć z naszą mentalnością,z przyzwoleniem społecznym". Owszem, to też jest potrzebne, ale w pierwszej kolejności trzeba tępić wymuszających łapówki.
Jako obłudną wymówkę ludzie odbiorą też zwalczanie Centralnego Biura Antykorupcyjnego z powodu partyjnych powiązań jego przyszłego szefa. Jeśli wspomnieć personalną politykę rządzącego do niedawna SLD, trudno się oprzeć porównaniu z kotłem, który przygania garnkowi. Przecież jeszcze za pięć dwunasta przed wyborczą porażką, po negatywnych doświadczeniach mijającej kadencji, wielu działaczy SLD chciało odwołać premiera Belkę za postawienie na czele Agencji Wywiadu fachowego i bezpartyjnego Andrzeja Ananicza.
Z tak zabagnioną hipoteką, jeśli się zadeklarowało chęć poprawy, trzeba oliwić tryby antykorupcyjnej maszyny, a nie sypać w nie piasek. W przeciwnym wypadku tańczy się tak, jak przeciwnik może sobie tylko wymarzyć. I taką właśnie, straconą pozycję w sprawie CBA zajmuje SLD. A przecież wiadomo, co się wypina do bicia, chowając głowę w piasek.
Twierdzenie, że Centralne Biuro Antykorupcyjne jest niepotrzebne, bo powiela kompetencje instytucji już istniejących, tylko uwiarygodnia zarzut adwersarzy, że SLD nie chce walczyć z korupcją. No bo jeśli zmiany są niepotrzebne, to znaczy, że jest dobrze. A tymczasem miliony Polaków są diametralnie odmiennego zdania i oczekują radykalnych środków zaradczych.
Opinia publiczna jest też przekonana, że przez cztery lata rządów lewicy korupcję gaszono dolewaniem oliwy do ognia. Znajduje na to wiele dowodów, na czele z mało chlubnym zachowaniem SLD w aferze Rywina. Żywa jest jeszcze pamięć o przegłosowaniu przez posłów SLD i Samoobrony sprawozdania komisji śledczej fałszującego obraz tej afery. Ludzie szybko też nie zapomną kompromitującego zachowania klubu na posiedzeniu plenarnym Sejmu: błagalnego "Andrzej, wyjdź" Millera do Leppera i konsekwentnego głosowania SLD za oczywistym fałszem. Do tej pory sojusz nie rozliczył się z tamtym skandalem, a część jego wpływowych działaczy nadal powtarza, że żadnej afery Rywina nie było.
Przy takich zaszłościach twierdzenie, że nowy bat na korupcję nie jest potrzebny, brzmi jak obawa przed poczuciem jego razów na własnej skórze. Zwłaszcza że działania, które posłowie SLD proponują w zamian, przypominają żartowanie u łoża umierającego. Nie da się inaczej skomentować recepty mówiącej, że "należy przede wszystkim walczyć z naszą mentalnością,z przyzwoleniem społecznym". Owszem, to też jest potrzebne, ale w pierwszej kolejności trzeba tępić wymuszających łapówki.
Jako obłudną wymówkę ludzie odbiorą też zwalczanie Centralnego Biura Antykorupcyjnego z powodu partyjnych powiązań jego przyszłego szefa. Jeśli wspomnieć personalną politykę rządzącego do niedawna SLD, trudno się oprzeć porównaniu z kotłem, który przygania garnkowi. Przecież jeszcze za pięć dwunasta przed wyborczą porażką, po negatywnych doświadczeniach mijającej kadencji, wielu działaczy SLD chciało odwołać premiera Belkę za postawienie na czele Agencji Wywiadu fachowego i bezpartyjnego Andrzeja Ananicza.
Z tak zabagnioną hipoteką, jeśli się zadeklarowało chęć poprawy, trzeba oliwić tryby antykorupcyjnej maszyny, a nie sypać w nie piasek. W przeciwnym wypadku tańczy się tak, jak przeciwnik może sobie tylko wymarzyć. I taką właśnie, straconą pozycję w sprawie CBA zajmuje SLD. A przecież wiadomo, co się wypina do bicia, chowając głowę w piasek.
Więcej możesz przeczytać w 9/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.