Wymiar sprawiedliwości musi nadrabiać kilkudziesięcioletnie opóźnienia
Bronisław Wildstein i Grzegorz Pawelczyk w artykule "Ziobro kontra klika sprawiedliwości" (nr 8) powierzchownie i tendencyjnie opisali różne "fronty", na których minister sprawiedliwości musi toczyć ciężkie boje z tzw. kliką sprawiedliwości. Jednocześnie redaktorzy Stanisław Janecki i Grzegorz Pawelczyk przeprowadzili wywiad ze Zbigniewem Ziobrą pod znamiennym tytułem "Chcę przeciąć wrzód". Po przeczytaniu tych tekstów długo zastanawiałem się, jak należy na to wszystko zareagować? Dotychczas byłem przekonany, że tak jak wielu innych sędziów uczciwie wypełniam obowiązki sędziowskie. Tymczasem dowiaduję się, że jestem w jakieś klice sprawiedliwości, że istnieją w niej nieczyste układy, korporacyjny egoizm wyrosły z PRL i wrzód, który trzeba przeciąć. Tak może pisać tylko ten, kto nie ma rzetelnej wiedzy na temat wymiaru sprawiedliwości lub ma wyjątkowo złą wolę.
Autorzy pytają, czy jest to "bunt trzeciej władzy?". Otóż, nie. Konstytucyjnym obowiązkiem Krajowej Rady Sądownictwa jest strzeżenie niezależności sądów i niezawisłości sędziów. W swojej uchwale z 8 lutego tego roku rada, wykonując nałożony na nią obowiązek, zasygnalizowała tylko, że owe zagrożenia niezawisłości się pojawiły. Nie ma to nic wspólnego z buntem. W demokratycznym państwie władza sądownicza musi być niezawisła i niezależna od innych władz (art. 173 Konstytucji RP). Owa niezawisłość i niezależność nie jest jednak dana raz na zawsze. Krajowa Rada Sądownictwa ma konstytucyjny obowiązek reagować na wszelkie pojawiające się zagrożenia i konsekwentnie to czyni.
Nie mam żadnej wątpliwości, że sprawy dotyczące wymiaru sprawiedliwości powinny być omawiane na forum rady i szanse takie istnieją przecież cały czas.
Nie sposób zgodzić się z poglądem, że sędziowie tworzą jakąś korporację czy wręcz sitwę. O korporacji można mówić w odniesieniu do takich grup zawodowych, jak na przykład adwokaci, radcowie, dziennikarze czy lekarze. Sędziowie są powoływani na swój urząd przez prezydenta RP. Sądy i trybunały stanowią odrębną władzę w państwie, i to władzę niezależną od innych władz. Autorzy kwestionują także zasadność funkcjonowania immunitetu, który ma w Polsce stosunkowo długą tradycję, albowiem został wprowadzony już Konstytucją marcową z 1921 r. Immunitet sędziowski jest potrzebny do prawidłowego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości i co do tego nie powinno być większych wątpliwości. Wskazują na to chociażby ostatnie zdarzenia - kierowanie przez media wątpliwych zarzutów pod adresem sędziego z Gliwic czy nawet rzecznika dyscyplinarnego przy KRS - sędziego Pawła Misiaka.
Bronisław Wildstein i Grzegorz Pawelczyk sugerują, że "cały wymiar sprawiedliwości" wyrasta z PRL. Zarzut wyjątkowo demagogiczny. Rzesza sędziów w trudnych czasach PRL pełniła swoją służbę bardzo godnie. Sędziowie, którzy w tamtym okresie sprzeniewierzyli się niezawisłości sędziowskiej, w zasadzie odeszli już do historii. Wielu z nas w tamtym okresie tworzyło "Solidarność" sądową, a nieco młodsi w czasie studiów brali czynny udział w ugrupowaniach opozycyjnych. Aktualnie nominacje sędziowskie uzyskują osoby młode, urodzone w latach 70., dla których PRL to tylko historia. Jeżeli przyjąć za księdzem Tischnerem, że wszyscy jednak jesteśmy w jakimś sensie homo sovieticus, to również dotyczyć to musi autorów artykułu. Swój materiał prasowy opatrzyli oni danymi statystycznymi, które miały uwiarygodnić prezentowane poglądy. Nie jest winą sędziów, że w Polsce jest ich 8963. Panuje jednak zgoda co do tego, że liczba ta nie powinna rosnąć, a sprawność postępowań sądowych należy uzyskiwać innymi drogami, aniżeli przez zwykłe zwiększanie liczby sędziów. Nie można zgodzić się z tezą, że polscy sędziowie mają o wiele mniej pracy niż angielscy, bo w Warszawie - jak podają autorzy - sędzia rocznie załatwia 203 sprawy, a w Londynie - 1477. Porównano, niestety, dwa zupełnie odmienne systemy prawne - a mianowicie kontynentalny z anglosaskim. Z tego względu zestawienie to nie obrazuje rzeczywistego obciążenia polskiego sędziego. Prawdą jest, że w ostatnim okresie wzrosły nakłady na wymiar sprawiedliwościi są one nawet wyższe niż w niektórych krajach unii. Nie można jednak zapominać, że polski wymiar sprawiedliwości musi nadrabiać kilkudziesięcioletnie opóźnienia w zakresie infrastruktury sądowej.
Trudno się też zgodzić z głównymi tezami ministra sprawiedliwości, który w wywiadzie twierdzi, że "przez całe ostatnie szesnastolecie" sędziowie mieli decydujący wpływ na polski wymiar sprawiedliwości. Pragnę zauważyć, że daleko naszemu wymiarowi sprawiedliwości do takiej samodzielności, jaka występuje na przykład na Węgrzech. Polska Krajowa Rada Sądownictwa ma wyjątkowo skromne uprawnienia. Nie ma w szczególności inicjatywy ustawodawczej, nie ma istotnego wpływu na politykę kadrową, szkoleniową czy budżetową. Krajowa Rada Sądownictwa jest za zwiększeniem swoich uprawnień, a co za tym idzie - za przejęciem pewnej odpowiedzialności za wymiar sprawiedliwości. Niestety, zaprezentowany przez ministra wstępny projekt zmian ustawy o KRS zmierza w zasadzie do marginalizacji rady i osłabienia jej konstytucyjnej pozycji. W tej sprawie rada zajęła już osobne stanowisko, wskazując na te propozycje zmian, które są w sposób oczywisty sprzeczne z konstytucją.
Minister Ziobro twierdzi, że KRS domaga się, aby nie kierował on zawiadomień do prokuratury przeciwko sędziom. Otóż, nie jest to prawdą. Jeżeli minister ma uzasadnione podejrzenie co do potrzeby postawienia sędziemu zarzutu, to oczywiście powinien to czynić. Nadmienię też, że rada w swoich uchwałach wielokrotnie zwracała uwagę na naganne zachowania sędziów. Problem polega tylko na tym, że minister zarzuty stawia najpierw przed kamerami, a sam zainteresowany i rada dowiadują się o tym z telewizji. Inną kwestią są oczywiście dowody, na których opierają się zarzuty. Jak dotychczas, były one wyjątkowo wątpliwe i w sposób oczywisty rodziły się pytania o rzeczywiste intencje takich oskarżeń.
Takie postępowanie nakierowane jest przede wszystkim na zyskanie popularności. Niestety, odbywa się to kosztem autorytetu wymiaru sprawiedliwości. Pierwsze tego skutki już są widoczne w sądach. Przytoczę chociażby fragment jednego z listów, jaki trafił w lutym do prezesa dużego sądu: "Szanowny panie prezesie, uprzejmie proszę o zatrudnienie mnie w pana sądzie jako sędziego (...). Moje kwalifikacje są następujące: iloraz inteligencji 25 (debil), dyplom kupiłem w Internecie za 5 tys. zł, jestem wyjątkowo odporny na moralność".
Gdy piszę te słowa, kończy się właśnie zorganizowana przez "Gazetę Wyborczą" telewizyjna dyskusja przedstawicieli ministerstwa z prawnikami. Przed chwilą minister sprawiedliwości przyznał, że "bardzo szanuje sędziów". Może więc nie jest tak źle. Może wrócą czasy rzeczowej debaty, może stopniowo odbuduje się autorytet trzeciej władzy, może jednak okaże się, że nie jest ona "kliką sprawiedliwości". Może...
Autorzy pytają, czy jest to "bunt trzeciej władzy?". Otóż, nie. Konstytucyjnym obowiązkiem Krajowej Rady Sądownictwa jest strzeżenie niezależności sądów i niezawisłości sędziów. W swojej uchwale z 8 lutego tego roku rada, wykonując nałożony na nią obowiązek, zasygnalizowała tylko, że owe zagrożenia niezawisłości się pojawiły. Nie ma to nic wspólnego z buntem. W demokratycznym państwie władza sądownicza musi być niezawisła i niezależna od innych władz (art. 173 Konstytucji RP). Owa niezawisłość i niezależność nie jest jednak dana raz na zawsze. Krajowa Rada Sądownictwa ma konstytucyjny obowiązek reagować na wszelkie pojawiające się zagrożenia i konsekwentnie to czyni.
Nie mam żadnej wątpliwości, że sprawy dotyczące wymiaru sprawiedliwości powinny być omawiane na forum rady i szanse takie istnieją przecież cały czas.
Nie sposób zgodzić się z poglądem, że sędziowie tworzą jakąś korporację czy wręcz sitwę. O korporacji można mówić w odniesieniu do takich grup zawodowych, jak na przykład adwokaci, radcowie, dziennikarze czy lekarze. Sędziowie są powoływani na swój urząd przez prezydenta RP. Sądy i trybunały stanowią odrębną władzę w państwie, i to władzę niezależną od innych władz. Autorzy kwestionują także zasadność funkcjonowania immunitetu, który ma w Polsce stosunkowo długą tradycję, albowiem został wprowadzony już Konstytucją marcową z 1921 r. Immunitet sędziowski jest potrzebny do prawidłowego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości i co do tego nie powinno być większych wątpliwości. Wskazują na to chociażby ostatnie zdarzenia - kierowanie przez media wątpliwych zarzutów pod adresem sędziego z Gliwic czy nawet rzecznika dyscyplinarnego przy KRS - sędziego Pawła Misiaka.
Bronisław Wildstein i Grzegorz Pawelczyk sugerują, że "cały wymiar sprawiedliwości" wyrasta z PRL. Zarzut wyjątkowo demagogiczny. Rzesza sędziów w trudnych czasach PRL pełniła swoją służbę bardzo godnie. Sędziowie, którzy w tamtym okresie sprzeniewierzyli się niezawisłości sędziowskiej, w zasadzie odeszli już do historii. Wielu z nas w tamtym okresie tworzyło "Solidarność" sądową, a nieco młodsi w czasie studiów brali czynny udział w ugrupowaniach opozycyjnych. Aktualnie nominacje sędziowskie uzyskują osoby młode, urodzone w latach 70., dla których PRL to tylko historia. Jeżeli przyjąć za księdzem Tischnerem, że wszyscy jednak jesteśmy w jakimś sensie homo sovieticus, to również dotyczyć to musi autorów artykułu. Swój materiał prasowy opatrzyli oni danymi statystycznymi, które miały uwiarygodnić prezentowane poglądy. Nie jest winą sędziów, że w Polsce jest ich 8963. Panuje jednak zgoda co do tego, że liczba ta nie powinna rosnąć, a sprawność postępowań sądowych należy uzyskiwać innymi drogami, aniżeli przez zwykłe zwiększanie liczby sędziów. Nie można zgodzić się z tezą, że polscy sędziowie mają o wiele mniej pracy niż angielscy, bo w Warszawie - jak podają autorzy - sędzia rocznie załatwia 203 sprawy, a w Londynie - 1477. Porównano, niestety, dwa zupełnie odmienne systemy prawne - a mianowicie kontynentalny z anglosaskim. Z tego względu zestawienie to nie obrazuje rzeczywistego obciążenia polskiego sędziego. Prawdą jest, że w ostatnim okresie wzrosły nakłady na wymiar sprawiedliwościi są one nawet wyższe niż w niektórych krajach unii. Nie można jednak zapominać, że polski wymiar sprawiedliwości musi nadrabiać kilkudziesięcioletnie opóźnienia w zakresie infrastruktury sądowej.
Trudno się też zgodzić z głównymi tezami ministra sprawiedliwości, który w wywiadzie twierdzi, że "przez całe ostatnie szesnastolecie" sędziowie mieli decydujący wpływ na polski wymiar sprawiedliwości. Pragnę zauważyć, że daleko naszemu wymiarowi sprawiedliwości do takiej samodzielności, jaka występuje na przykład na Węgrzech. Polska Krajowa Rada Sądownictwa ma wyjątkowo skromne uprawnienia. Nie ma w szczególności inicjatywy ustawodawczej, nie ma istotnego wpływu na politykę kadrową, szkoleniową czy budżetową. Krajowa Rada Sądownictwa jest za zwiększeniem swoich uprawnień, a co za tym idzie - za przejęciem pewnej odpowiedzialności za wymiar sprawiedliwości. Niestety, zaprezentowany przez ministra wstępny projekt zmian ustawy o KRS zmierza w zasadzie do marginalizacji rady i osłabienia jej konstytucyjnej pozycji. W tej sprawie rada zajęła już osobne stanowisko, wskazując na te propozycje zmian, które są w sposób oczywisty sprzeczne z konstytucją.
Minister Ziobro twierdzi, że KRS domaga się, aby nie kierował on zawiadomień do prokuratury przeciwko sędziom. Otóż, nie jest to prawdą. Jeżeli minister ma uzasadnione podejrzenie co do potrzeby postawienia sędziemu zarzutu, to oczywiście powinien to czynić. Nadmienię też, że rada w swoich uchwałach wielokrotnie zwracała uwagę na naganne zachowania sędziów. Problem polega tylko na tym, że minister zarzuty stawia najpierw przed kamerami, a sam zainteresowany i rada dowiadują się o tym z telewizji. Inną kwestią są oczywiście dowody, na których opierają się zarzuty. Jak dotychczas, były one wyjątkowo wątpliwe i w sposób oczywisty rodziły się pytania o rzeczywiste intencje takich oskarżeń.
Takie postępowanie nakierowane jest przede wszystkim na zyskanie popularności. Niestety, odbywa się to kosztem autorytetu wymiaru sprawiedliwości. Pierwsze tego skutki już są widoczne w sądach. Przytoczę chociażby fragment jednego z listów, jaki trafił w lutym do prezesa dużego sądu: "Szanowny panie prezesie, uprzejmie proszę o zatrudnienie mnie w pana sądzie jako sędziego (...). Moje kwalifikacje są następujące: iloraz inteligencji 25 (debil), dyplom kupiłem w Internecie za 5 tys. zł, jestem wyjątkowo odporny na moralność".
Gdy piszę te słowa, kończy się właśnie zorganizowana przez "Gazetę Wyborczą" telewizyjna dyskusja przedstawicieli ministerstwa z prawnikami. Przed chwilą minister sprawiedliwości przyznał, że "bardzo szanuje sędziów". Może więc nie jest tak źle. Może wrócą czasy rzeczowej debaty, może stopniowo odbuduje się autorytet trzeciej władzy, może jednak okaże się, że nie jest ona "kliką sprawiedliwości". Może...
Więcej możesz przeczytać w 9/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.