Czy bankowcy chcą zabrać Polakom nowe mieszkania?
W ostatnich miesiącach Polacy zostali niemile zaskoczeni zastrzeżeniami, jakie zgłosił nadzór bankowy NBP wobec kredytów udzielanych we frankach szwajcarskich przez polskie banki. Ich wzrost jest zbyt szybki - stwierdzono - co zagraża zarówno kredytobiorcom, jak i tym, którzy złożyli w bankach depozyty. I zaproponowano wprowadzenie środków, które zwiększą koszty (dla klienta) i zmniejszą opłacalność (dla banków) takich kredytów. Mimo to banki zachowały się w sposób spokojny, a większość z nich przyjęła plany NBP ze zrozumieniem. Polacy planujący zaciągnięcie kredytu hipotecznego nagle poczuli się jednak oszukani. Wszyscy wiedzą, że kredyt we frankach jest niedrogi, spłacane raty i odsetki - znacznie niższe niż w wypadku kredytów złotówkowych. Dla wielu ludzi oznaczało to, że bardziej dostępny staje się przedmiot marzeń - własne mieszkanie. Zbulwersowanych klientów wsparli doradcy finansowi, oskarżający banki o złośliwe utrudnianie najlepszej drogi do finansowania zakupu mieszkań (sugerując, że w grę wchodzą pewnie interesy tych banków, które nie udzielają kredytów dewizowych). Zaniepokoił się minister budownictwa i infrastruktury, widzący w ruchu NBP chęć utrudnienia realizacji zamierzeń budowlanych rządu. I wreszcie - oburzyli się deweloperzy, grożąc zapaścią rynku mieszkaniowego. Kto jest kim w tej całej grze, o co w niej chodzi i kto ma w niej rację?
Ryzyko na barykadzie
Klienci banków to średniozamożni Polacy, którzy marzą o własnym mieszkaniu, uparcie na nie pracują i dzięki rozłożonemu na 30 lat kredytowi są w stanie się do tego zakupu powoli przymierzać. Liczy się dla nich oczywiście każdy grosz, więc kilkuprocentowa różnica w kosztach kredytu może mieć zasadnicze znaczenie przy podjęciu decyzji. Zaciągnięciem przez nich pożyczki zainteresowani są zarówno doradcy finansowi, jak i same banki, które będą miały z tego zysk. I, oczywiście, przedsiębiorcy z branży deweloperskiej, dla których oznacza to pracę i godziwy zarobek. Kto chce zniechęcić część potencjalnych klientów do wzięcia kredytu, ograniczając dostępność najbardziej atrakcyjnych pożyczek we frankach szwajcarskich, działa wbrew oczywistym interesom wszystkich tych grup.
Z drugiej strony barykady znajduje się nadzór bankowy NBP. Jest to instytucja, której zadaniem jest kontrolowanie banków po to, aby nie angażowały się w zbyt ryzykowne operacje. Banki są specjalnym typem przedsiębiorstw - nie obracają własnymi pieniędzmi, ale pieniędzmi, które złożyły w nich miliony posiadaczy depozytów. Banki zbierają od nich pieniądze, a następnie je inwestują, udzielając kredytów. Depozyty składają zarówno ludzie zamożni, jak i ubodzy; zarówno zorientowani w funkcjonowaniu gospodarki przedsiębiorcy, jak i bezrobotni i skromni emeryci. Drobny posiadacz konta w wielkim banku nie jest w stanie stwierdzić, czy jego pieniądze są inwestowane w sposób rozsądny, czy ryzykancki. Gdyby jakiś bank przesadził z ryzykiem, a następnie nie był w stanie odzyskać pieniędzy i zbankrutował, koszt tego bankructwa ponieśliby właśnie ludzie, którzy złożyli w nim swoje oszczędności. Dlatego nadzór bankowy we wszystkich cywilizowanych krajach świata bardzo uważnie się przygląda operacjom banków komercyjnych i zabrania lub ogranicza skalę inwestycji, które uważa za zbyt ryzykowne.
Bankrut z hipoteką
Nie - dlatego że kredyty hipoteczne są dobrze zabezpieczone. Jeśli ktoś zaciągnął taki kredyt, a następnie nie jest w stanie go na bieżąco obsługiwać i spłacić, bank ma znakomite zabezpieczenie kredytu w postaci samego mieszkania lub domu, który zajmuje, a następnie sprzedaje, zazwyczaj odzyskując całe wyłożone pieniądze. Z punktu widzenia banków znaczne zwiększanie puli kredytów hipotecznych, wszystko jedno czy w złotych, czy we frankach, jest działaniem bardzo opłacalnym i niezbyt ryzykownym. Z drugiej jednak strony realne i poważne niebezpieczeństwo istnieje, choć nieco inne niż to, przed którym ostrzega nadzór bankowy. Rzecz w tym, że niski koszt kredytów zaciąganych we frankach jest rezultatem obserwowanego od kilku lat procesu umacniania się złotego. Stopy procentowe w wypadku kredytu zaciągniętego we frankach są niższe niż w wypadku kredytów złotówkowych, ale dotyczą one hipotetycznej płatności we frankach, a nie w złotych! Gdyby tylko zdarzyło się, że złoty by się osłabił, ta sama kwota rat i odsetek wyrażona we frankach po przeliczeniu na złote gwałtownie by wzrosła, czyniąc cały kredyt droższym od złotówkowego. A gdyby - broń Boże - w Polsce doszło do silnego kryzysu walutowego, czyli gwałtownej dewaluacji złotego, wyrażona w złotych kwota frankowego kredytu niemal z dnia na dzień mogłaby wielokrotnie wzrosnąć, a człowiek obciążony taką pożyczką stałby się bankrutem niezdolnym do jej spłaty.
Kto by na tym stracił? Raczej nie banki, które zajęłyby nie spłacone mieszkania. Straciliby ludzie, którzy wzięli pozornie tanie kredyty we frankach, nie zdając sobie sprawy z tego, że wiąże się z nimi ryzyko, w całości przerzucane właśnie na nich. Z tego punktu widzenia kredyty złotówkowe, choć droższe, są bezpieczne. Jeśli więc nadzór bankowy się boi, że kurs złotego może być w przyszłości niestabilny, ma prawo się zaniepokoić. Nie tyle jednak o banki, ile głównie o kredytobiorców, a więc właśnie tę grupę, którą najbardziej oburzają ewentualne ograniczenia dostępu do tanich, lecz ryzykownych kredytów frankowych.
Skąd jednak nagłe zaniepokojenie NBP? Dlaczego raptem nadzór bankowy zaczął się obawiać możliwości wystąpienia w przyszłości kryzysu walutowego? Polska mniej więcej w roku 2008 planowała wprowadzenie do obiegu euro zamiast złotego. To oznaczałoby, że raz na zawsze znika ryzyko gwałtownego załamania się waluty. Mając pensje wypłacane w euro, Polacy mogliby śmiało zaciągać nisko oprocentowane kredyty, bo nie wiązałoby się z tym żadne niebezpieczeństwo. Decyzja rządu o przesunięciu wprowadzenia euro do nie znanej przyszłości spowodowała powrót niepewności co do kształtowania się kursu złotego. A jeśli do tego dodać raz po raz dobiegające z Sejmu informacje o poselskich planach opanowania NBP i położenia kresu stabilności złotego, niepokój nadzoru bankowego zrozumieć nietrudno.
Ryzyko na barykadzie
Klienci banków to średniozamożni Polacy, którzy marzą o własnym mieszkaniu, uparcie na nie pracują i dzięki rozłożonemu na 30 lat kredytowi są w stanie się do tego zakupu powoli przymierzać. Liczy się dla nich oczywiście każdy grosz, więc kilkuprocentowa różnica w kosztach kredytu może mieć zasadnicze znaczenie przy podjęciu decyzji. Zaciągnięciem przez nich pożyczki zainteresowani są zarówno doradcy finansowi, jak i same banki, które będą miały z tego zysk. I, oczywiście, przedsiębiorcy z branży deweloperskiej, dla których oznacza to pracę i godziwy zarobek. Kto chce zniechęcić część potencjalnych klientów do wzięcia kredytu, ograniczając dostępność najbardziej atrakcyjnych pożyczek we frankach szwajcarskich, działa wbrew oczywistym interesom wszystkich tych grup.
Z drugiej strony barykady znajduje się nadzór bankowy NBP. Jest to instytucja, której zadaniem jest kontrolowanie banków po to, aby nie angażowały się w zbyt ryzykowne operacje. Banki są specjalnym typem przedsiębiorstw - nie obracają własnymi pieniędzmi, ale pieniędzmi, które złożyły w nich miliony posiadaczy depozytów. Banki zbierają od nich pieniądze, a następnie je inwestują, udzielając kredytów. Depozyty składają zarówno ludzie zamożni, jak i ubodzy; zarówno zorientowani w funkcjonowaniu gospodarki przedsiębiorcy, jak i bezrobotni i skromni emeryci. Drobny posiadacz konta w wielkim banku nie jest w stanie stwierdzić, czy jego pieniądze są inwestowane w sposób rozsądny, czy ryzykancki. Gdyby jakiś bank przesadził z ryzykiem, a następnie nie był w stanie odzyskać pieniędzy i zbankrutował, koszt tego bankructwa ponieśliby właśnie ludzie, którzy złożyli w nim swoje oszczędności. Dlatego nadzór bankowy we wszystkich cywilizowanych krajach świata bardzo uważnie się przygląda operacjom banków komercyjnych i zabrania lub ogranicza skalę inwestycji, które uważa za zbyt ryzykowne.
Bankrut z hipoteką
Nie - dlatego że kredyty hipoteczne są dobrze zabezpieczone. Jeśli ktoś zaciągnął taki kredyt, a następnie nie jest w stanie go na bieżąco obsługiwać i spłacić, bank ma znakomite zabezpieczenie kredytu w postaci samego mieszkania lub domu, który zajmuje, a następnie sprzedaje, zazwyczaj odzyskując całe wyłożone pieniądze. Z punktu widzenia banków znaczne zwiększanie puli kredytów hipotecznych, wszystko jedno czy w złotych, czy we frankach, jest działaniem bardzo opłacalnym i niezbyt ryzykownym. Z drugiej jednak strony realne i poważne niebezpieczeństwo istnieje, choć nieco inne niż to, przed którym ostrzega nadzór bankowy. Rzecz w tym, że niski koszt kredytów zaciąganych we frankach jest rezultatem obserwowanego od kilku lat procesu umacniania się złotego. Stopy procentowe w wypadku kredytu zaciągniętego we frankach są niższe niż w wypadku kredytów złotówkowych, ale dotyczą one hipotetycznej płatności we frankach, a nie w złotych! Gdyby tylko zdarzyło się, że złoty by się osłabił, ta sama kwota rat i odsetek wyrażona we frankach po przeliczeniu na złote gwałtownie by wzrosła, czyniąc cały kredyt droższym od złotówkowego. A gdyby - broń Boże - w Polsce doszło do silnego kryzysu walutowego, czyli gwałtownej dewaluacji złotego, wyrażona w złotych kwota frankowego kredytu niemal z dnia na dzień mogłaby wielokrotnie wzrosnąć, a człowiek obciążony taką pożyczką stałby się bankrutem niezdolnym do jej spłaty.
Kto by na tym stracił? Raczej nie banki, które zajęłyby nie spłacone mieszkania. Straciliby ludzie, którzy wzięli pozornie tanie kredyty we frankach, nie zdając sobie sprawy z tego, że wiąże się z nimi ryzyko, w całości przerzucane właśnie na nich. Z tego punktu widzenia kredyty złotówkowe, choć droższe, są bezpieczne. Jeśli więc nadzór bankowy się boi, że kurs złotego może być w przyszłości niestabilny, ma prawo się zaniepokoić. Nie tyle jednak o banki, ile głównie o kredytobiorców, a więc właśnie tę grupę, którą najbardziej oburzają ewentualne ograniczenia dostępu do tanich, lecz ryzykownych kredytów frankowych.
Skąd jednak nagłe zaniepokojenie NBP? Dlaczego raptem nadzór bankowy zaczął się obawiać możliwości wystąpienia w przyszłości kryzysu walutowego? Polska mniej więcej w roku 2008 planowała wprowadzenie do obiegu euro zamiast złotego. To oznaczałoby, że raz na zawsze znika ryzyko gwałtownego załamania się waluty. Mając pensje wypłacane w euro, Polacy mogliby śmiało zaciągać nisko oprocentowane kredyty, bo nie wiązałoby się z tym żadne niebezpieczeństwo. Decyzja rządu o przesunięciu wprowadzenia euro do nie znanej przyszłości spowodowała powrót niepewności co do kształtowania się kursu złotego. A jeśli do tego dodać raz po raz dobiegające z Sejmu informacje o poselskich planach opanowania NBP i położenia kresu stabilności złotego, niepokój nadzoru bankowego zrozumieć nietrudno.
ORWELL W BANKU Robert Gwiazdowski Prezydent Centrum imienia Adama Smitha |
---|
Chcąc ograniczyć możliwość udzielania kredytów w walutach obcych, Komisja Nadzoru Bankowego wymyśliła przeszkodę w postaci tzw. dodatkowego wymogu kapitałowego z tytułu niedopasowania walutowego. Tłumacząc z Orwella na nasze, chodzi o to, że kiedy bierzemy kredyt hipoteczny, na przykład we frankach szwajcarskich, to musimy spłacać go w złotówkach, według kursu z dnia, w którym daną ratę płacimy. Za kilka lat kurs ten może być wyższy niż obecnie. Wówczas będziemy musieli zapłacić w złotówkach więcej niż dziś. I może kredytobiorców nie być na to stać, bo się okaże, że odsetki (dziś niskie) plus różnice kursowe spowodują, że będziemy musieli płacić więcej, niż gdyby kredyt był w złotówkach. Wówczas banki mogłyby popaść w tarapaty. Miałyby nieruchomości stanowiące zabezpieczenie kredytu, nie miałyby pieniędzy od kredytobiorców. I KNB postanowiła temu zaradzić. Oczywiście, nie można było wprost zakazać bankom udzielania kredytów walutowych, więc ustalono "dodatkowy wymóg kapitałowy", żeby banki musiały postawić klientom warunki skutecznie zniechęcające ich do zaciągania kredytów walutowych. Na nowej regulacji najbardziej stracą banki mniejsze, dziś najbardziej konkurencyjne. |
Więcej możesz przeczytać w 9/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.