Właściwie trudno dziś powiedzieć, kim jest Andrzej Rzepliński. Gdyby był wyłącznie prezesem Trybunału Konstytucyjnego, nie mówiłby w wywiadach, że przygotowywana przez sejmową większość ustawa jest niezgodna z konstytucją. Nie oceniałby projektu ustawy przed zgłoszeniem go do Sejmu pod względem zgodności z opinią Komisji Weneckiej. Nie opowiadałby, że demokratycznie wybrana władza prowadzi przeciwko niemu wojnę hybrydową. Nie ujawniałby listu od ministra finansów Pawła Szałamachy, który – działając w dobrym interesie finansów państwa – prosił o wstrzymanie się od komentarzy do ogłoszenia decyzji przez agencję ratingową Moody’s. Wszystkie te działania można przecież uznać za próbę wywierania wpływu na sędziów Trybunału Konstytucyjnego, którzy są niezawiśli. Rzeplińskiego nie można jednak też uznać za polityka.
Oni nie orzekają przecież w sprawie zgodności ustaw z ustawą zasadniczą, nie są wybierani na dziewięcioletnie kadencje, nie cieszą się taką niezależnością, a co najważniejsze – poprzez wybory podlegają społecznej ocenie. Jeśli więc ktoś chciałby w sposób precyzyjny określić pozycję Andrzeja Rzeplińskiego, to musiałby stwierdzić, że tworzy on alternatywny ośrodek władzy. Nie tylko w żaden sposób nie jest zainteresowany zażegnaniem konfliktu wokół Trybunału Konstytucyjnego, ale wręcz przeciwnie – chce jego zaostrzenia, bo w ten sposób uzależnia od siebie całą opozycję. Nie może ona w tej sytuacji przystąpić do rozmów, które doprowadziłyby do zakończenia wyniszczającego polskie życie polityczne i polski porządek prawny sporu konstytucyjnego. Sporu, który w równym stopniu działa destrukcyjnie na obóz władzy i opozycję. Torpedując wszelkie próby obniżenia poziomu emocji wokół TK, Rzepliński ma w ręku bardzo silny oręż – może eskalować chaos na bardzo wielu poziomach: prawnym, politycznym, ekonomicznym i ustrojowym. Dodatkowo nie będzie ponosił za to żadnej odpowiedzialności, bo ta spada na polityków.
Pozycja prezesa Trybunału jako realnego polityka jest więc wyjątkowo silna, ponieważ nikt nie sprawuje nad nim kontroli. Nie musi się liczyć z żadnymi procedurami, bo jego wyroki są ostateczne. Mają obowiązywać nawet wówczas, gdy są niezgodne z prawem. Andrzeja Rzeplińskiego możemy więc dziś określić albo mianem uzurpatora, albo człowieka, który rozpoczął swoją kampanię wyborczą. Zresztą jedno nie wyklucza drugiego, bo deficyt poważnych liderów po stronie opozycji mógł skłonić prezesa Trybunału do poważnego myślenia o ubieganiu się w następnych wyborach o najwyższy urząd w państwie. Jest na tyle podobny – z wyglądu, ale też rodzaju poczucia humoru– do Bronisława Komorowskiego, że z pewnością zyskałby akceptację dużej części działaczy Platformy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.