Z czego siostra jest najbardziej dumna? Pytam o Tatry.
Zamarła Turnia i droga Motyki. Na Mnicha weszłam drogą, która nazywa się Sprężyna, to też jest coś. A na Kazalnicę wspięłam się drogą Pająka. Z tego jestem dumna. Koleżanka z Sudeckiego Klubu Wysokogórskiego, z którą razem wspinałyśmy się po Tatrach, mówiła mi niedawno, że jesteśmy nawet wymienione w przewodniku wydanym przez klub, bo zrobiłyśmy jakąś nowatorską drogę. Nawet nie wiedziałam, że to było nowatorskie. Z tą koleżanką spotykam się do tej pory, ale moi koledzy z klubu zginęli na Annapurnie.
Przydarzyła się siostrze kiedyś w górach groźna sytuacja?
Tak, na Szpiglasowej Przełęczy, na którą prowadzi łatwy szlak turystyczny. Właśnie takie sytuacje uczą szacunku do gór. Wielcy wspinacze ginęli banalnie, kiedy zeszli już ze ścian, w drodze do domu, rozpięci, rozluźnieni, bo najgorsze za nimi. Na Szpiglasowej było tak, że byłyśmy z moją młodszą siostrą i moją koleżanką w Morskim Oku. Był sierpień, dość późno jak na góry, bo po godz. 16. Koleżanka uparła się jednak, że chce wejść na tę przełęcz, i ruszyła w drogę sama. Poszłyśmy za nią. Zanim dotarłyśmy na górę, było po godz. 18, momentalnie zrobiło się ciemno. Poniżej przełęczy w dolinie już nic nie było widać. Czułam się odpowiedzialna. Byłyśmy już po drugiej stronie Szpiglasowej, nie dało się zawrócić do Morskiego Oka, ale do doliny Pięciu Stawów Polskich też nie dało się zejść, bo nie widać było, gdzie stawiamy nogę. Zarządziłam więc, że siadamy. Tłumaczyłam, że nie wiem, gdzie jesteśmy, i że czekamy, aż się zrobi jasno. Siedziałyśmy całą noc, z dziesięć godzin. Marzłyśmy, ale nie szłyśmy, bo czułam, że nie wolno. Kiedy nad ranem zaczęło świtać, oczom naszym ukazała się wielka przepaść, a myśmy siedziały może metr od jej krawędzi.
Modliła się siostra w takich sytuacjach?
O tak. Wtedy zresztą czułam szczególnie obecność Boga. A w górach Kaszmiru usłyszałam chyba głos Anioła Stróża. Chodziłam po nich z kuzynem, wędrowaliśmy już kilka dni na dużej wysokości, byłam osłabiona. Chciałam przeprawić się przez górską rzekę. Wyglądała niewinnie, ale miała tak silny nurt, że kiedy w niej stanęłam, od razu podcięło mi nogi. Płynęłam z prądem rzeki. Kuzyn tego nie widział. Nie mogłam się zatrzymać, nie umiałam się za nic złapać. Zaraz bym się roztrzaskała o skały albo utopiła. Poczułam, że zaraz umrę. I wtedy usłyszałam wyraźny głos: Jolka, walcz! Jakby ktoś krzyknął. I ja zaczęłam walczyć. Nie wiem, jak to się stało, że ocalałam. Ocknęłam się, leżąc połową ciała na brzegu, na plecaku, a nogi bezwładnie majtały się w wodzie. To musiał być palec boży.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.