Nawet spokojny zwykle Jarosław Gowin uznał, ze słowa Grossa powinna zbadać prokuratura, bo mogą zostać uznane za obrazę narodu polskiego. Aza to groza trzy lata więzienia.
Pomińmy oczywisty fakt, że słowa Grossa były haniebne i pozbawione historycznych podstaw. Jego książki są raczej historyczną publicystyką niż efektem rzetelnie przeprowadzonych badań. Gross uznał, że jego sposobem na życie i karierę będzie szkalowanie Polaków i obwinianie ich za Holocaust. Cóż, przykro to powiedzieć, ale wolno mu. Każdy ma prawo zostać historycznym hochsztaplerem. Co więcej, każdy ma prawo zostać kanalią.
Ale od pisania nieprawdy do ścigania za to droga jest bardzo daleka. Przynajmniej powinna być. Mniejsze straty przynosi przecież brak reakcji na słowa miernego badacza historii niż zapowiedz ścigania go. Tak właśnie tworzy się bohatera. Dziś w obronie Grossa demonstrują uczniowie amerykańskich szkół. Bezrefleksyjnie powtarzając kłamstwa o tym, że Niemcy nie zbudowaliby obozów śmierci w Polsce, gdyby mieszkający tu ludzie stawili opór.
Niemcy, jak to Niemcy, zawsze działali racjonalnie. Zbudowali obozy zagłady na terenie Polski nie dlatego, ze były tu wyjątkowo sprzyjające ku temu warunki. Powód był znacznie bardziej prozaiczny – chcieli Żydów mordować na miejscu. Z ich punktu widzenia logistycznego było to po prostu znacznie bardziej oszczędne. Choć to upiorna logika, ale taka właśnie była.
Racjonalizacja poszła zresztą znacznie dalej. Oficerowie Wehrmachtu skarżyli się, ze zabijanie Żydów w miejscu ich zamieszkania demoralizuje zwykłych żołnierzy. Łatwiej przychodziło im ładowanie bezbronnych ludzi do bydlęcych wagonów i wysyłanie na śmierć. Aby to zrobić, sprawnie sprowadzili z USA specjalne maszyny, które koordynowały wysyłanie transportów do Auschwitz. Operacja – nawet jeśli nazywała się Ostatecznym Rozwiązaniem – musiała być przecież przeprowadzona sprawnie.
Ale w ponownym przypomnieniu światu, ze za Holocaust odpowiedzialni są Niemcy, a nie Polacy, nie pomoże ściganie Grossa. Nawet jeśli będzie w nieskończoność powtarzał swoje kłamstwa. Zapowiadając ściganie go, polskie państwo robi z niego obrońcę wolności słowa. I co gorsza wpewnym sensie Gross ma racje. Przecież to instytucje państwa polskiego nie tak dawno promowały książki tego autora. To z pieniędzy polskiego podatnika organizowano mu wykłady i odczyty. Jeśli dziś to samo państwo za te same słowa chce go ścigać, to – nie tylko dla zagranicznego obserwatora – sprawa wygląda dziwnie.
Nie da się cofnąć błędnych decyzji polityków, np. Radosława Sikorskiego, dzięki którym książki Grossa były przedstawiane jako oficjalna wersja polskiej historii. Można je jednak naprawiać. Każda polska placówka dyplomatyczna – szczególnie w Izraelu iStanach Zjednoczonych – powinna mieć materiały na temat Ireny Sendlerowej, Jana Karskiego, „Żegoty”, rodziny Ulmów czy przepisów prawa, jakie Niemcy wprowadzili w okupowanej Polsce. Tak, aby uczniom pikietującym konsulat RP w Nowym Jorku można było te materiały wręczyć i zachęcić do czytania oraz dyskusji. Tylko tak pokonuje się kłamstwa, a nie zatrzaskując na głucho drzwi konsulatu, jak to było wzeszłym tygodniu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.