Jeszcze dwa, trzy miesiące temu koniec Państwa Islamskiego wydawał się nieodległy. Ofensywa wojsk syryjskich wspieranych przez rosyjskie lotnictwo dotarła do Aleppo i doprowadziła do zajęcia Palmiry. Amerykańskie drony dziesiątkowały przywódców Daeszu. Problem jednak w tym, że od strony irackiej nie widać zapowiadanych wcześniej sukcesów w walce z „kalifatem”. Władze w Bagdadzie nadal zajęte są głównie własnymi problemami, a ich wojska – mimo ponagleń sojuszników i buńczucznych zapowiedzi marszu na Mosul – podchodzą do zakrojonej na dużą skalę ofensywy przeciwko Państwu Islamskiemu jak pies do jeża.
Irackie państwo teoretyczne
Najbardziej spektakularne wydarzenia w Iraku na początku maja rozegrały się nie na niemrawym froncie północnym, ale w uważanej za najbezpieczniejsze miejsce w kraju bagdadzkiej Zielonej Strefie, siedzibie instytucji rządowych i obcych przedstawicielstw dyplomatycznych. Tysiące demonstrantów zagrzewanych przez Muktadę as-Sadra, najbardziej wpływowego szyickiego duchownego, wdarły się do parlamentu. Po kilkugodzinnym „występie” i splądrowaniu budynku Zgromadzenia Narodowego demonstranci wycofali się nieniepokojeni przez siły bezpieczeństwa. Przekaz był jasny – rząd nic nie może, a my tu wrócimy, jeśli tylko zechcemy. As-Sadr nie musiał się specjalnie wysilać, by skierować gniew bagdadczyków przeciwko rządowi Hajdara al-Abadiego, który ze swoim „gabinetem technicznym” miał dokonać naprawy państwa po fatalnych rządach poprzedników. Nic jednak z tego nie wychodzi. Słabość premiera i jego ministrów jest oczywista, bo nawet o jotę nie zmniejszyła się ani korupcja, ani urzędnicza samowola. Co chwilę ujawniane są afery, które zachwiałyby nawet znacznie bogatszymi państwami.
Ponad 4 mld dolarów wyparowały przy okazji zamówień publicznych, a nepotyzm powoduje rozdęcie biurokracji pożerającej już ponad 60 proc. dochodów państwa z eksportu ropy naftowej (które na dodatek kurczą się z powodu niskiej ceny surowca na światowych rynkach). Anarchię najlepiej widać poza stolicą, bo rząd nie kontroluje już niczego poza Bagdadem i kilkoma regionami w centralnej części kraju. Irak stał się zlepkiem obszarów, których „autonomia” polega na tym, że lokalni przywódcy mają w nosie wezwania i polecenia rządu. Na północy status na wpół niepodległego państwa uzyskała Autonomia Kurdyjska, południe zaś pozostaje pod kontrolą szyickich milicji i organizacji sterowanych przez ambitnych duchownych. Problem w tym, że coraz bardziej widoczne są tarcia między nimi, zwłaszcza między dwoma konkurującymi przywódcami. Z jednej strony do walki o „rząd dusz” stanął Muktada as-Sadr, na jego głównego oponenta zaś wyrósł Hadi al-Amiri stojący na czele Organizacji Badr, która jest jedną ze wspieranych przez Iran milicji. To właśnie ingerencja Teheranu sterującego bagdadzkim rządem coraz mniej podoba się Muktadzie as-Sadrowi i zwolennikom „narodowej” władzy szyickiej, którzy boją się powtórki z Libanu i powstania w Iraku czegoś na kształt Hezbollahu – uzbrojonej siły politycznej realizującej irańskie interesy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.