Matka Teresa z Kalkuty na zadane jej kiedyś pytanie, co musi się zmienić w Kościele, odpowiedziała krótko i celnie: „Ja i ty!”. Tę odpowiedź przypomniałam sobie w czasie wizyty papieża Franciszka w Polsce, uczestnicząc albo przysłuchując się niezliczonym dyskusjom publicystów na temat: co papież powiedział, do kogo i dlaczego. Najbardziej nie tyle oburzały mnie, co po prostu śmieszyły komentarze publicystów mocno określonych politycznie, z których wynikało, że są święcie przekonani, iż papież mówił tylko do jednej strony polityczno-światopoglądowego sporu w Polsce. Czy to do nich trafi? Czy oni wyciągną wnioski? Czy oni się zmienią? – pytali całkiem poważnie. – Czy oni, oni, oni… oni... Nie dziwi mnie specjalnie, gdyż to stała praktyka, że papieskie przesłanie jest traktowane wybiórczo – tym razem ograniczane głównie do tematu uchodźców, miłosierdzia, ale skupionego na pomocy materialnej, bez wspominania o „ubogich” duchem, czyli np. upominania błądzących, co też należy do uczynków miłosierdzia, albo pomijania takich kwestii jak pełna ochrona życia od poczęcia do naturalnej śmierci czy krytyka ideologii gender. Podobnie wybiórczo traktowane jest całe nauczanie Kościoła. Dziwiło natomiast właśnie owo mocne przeświadczenie, że źli to są tylko oni. To nie była – i nie jest – opinia, która pod wpływem nowych faktów może ulec zmianie, ani jakaś polityczna taktyka, ale święte przekonanie, świecka „wiara”, o której w innym kontekście mawia się „fundamentalistyczna”. Niby nic nowego, bo mamy tego liczne dowody na co dzień, nie tylko „na górze”, ale w bliskich środowiskach mocno podzielonych światopoglądowo-politycznie. Dziwi jedno: że nawet w takich chwilach jak wizyta papieża nie byliśmy w stanie na chwilę spojrzeć na siebie z dystansem, krytycznie, a na innych – z miłością. I dotyczy to, aby było jasne, obu stron sporu. Żadnego – pozostając przy biblijnej symbolice – dostrzeżenia belki we własnym oku, a jedynie widzenie źdźbła w cudzym. Nie jestem zwolenniczką tezy ukutej za czasów Jana Pawła II, że Polacy papieża kochają, ale nie słuchają. Gdybyśmy nie słuchali Jana Pawła II, a wcześniej kard. Stefana Wyszyńskiego, nie byłoby wydarzeń 1980 r. i zmiany 1989 r. Nigdy nie było też tak, że słuchali wszyscy i w takim samym stopniu. Jednak to, co usłyszeliśmy, poruszało serca i sumienia, co dawało sumę, która zdolna była zmienić bieg życia całego narodu. Czy tak będzie i tym razem? Jakoś w tym względzie, obserwując rzeczywistość po wizycie, brakuje mi wiary.
PUBLICYSTKA, ADIUNKT NA UKSW, PROWADZĄCA PORTAL AREOPAG21.PL
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.