Hollywood ma zarabiać pieniądze i jak najmniej przy tym ryzykować, więc wsłuchuje się w nastroje społeczne i buduje wokół nich swoje interesy. A że intelektualnie nie potrafi (i nie chce) wzlecieć wysoko, żyje dzisiaj z powtarzania tego, co się sprawdziło. I dotyczy to nie tylko kolejnych części popularnych cykli, ale całych gatunków. Skoro kiedyś ludzie tłumnie chodzili na westerny, filmy z piratami czy wielkie freski historyczne, to może pójdą znowu? Dzięki tej zasadzie przynajmniej raz na dekadę oglądamy na ekranie próbę rewitalizacji jakiegoś gatunku. Czasem się udaje, jak z westernowym „Bez przebaczenia” czy „Piratami z Karaibów”, i powstaje kolejny hitowy cykl filmów. Stąd też się wzięła kolejna wersja „Ben- -Hura”, tym razem reżyserowana przez Timura Bekmambetova. Film jest pierwszą od czasu nakręconej przed przeszło dekadą „Pasji” Mela Gibsona próbą zrealizowania wysokobudżetowego kina z jawnie chrześcijańskim przesłaniem i ambicjami artystycznymi, bo trudno za zgodne z kościelną doktryną uznać i „Exodus” Ridleya Scotta, i „Noego” Darrena Aronofsky’ego. A tu kreujący w nowym „Ben-Hurze” rolę Jezusa Chrystusa brazylijski aktor Rodrigo Santoro otrzymał błogosławieństwo od samego papieża Franciszka. Trudno jednak przesądzać o efektach, bo choć obecnie podobne filmy kojarzone są przede wszystkim z marnymi produkcyjniakami kierowanymi od razu na płyty albo telewizyjną nudą nadawaną przy okazji istotniejszych świąt religijnych, nie zawsze tak było. Kino biblijne przez całe lata stanowiło dochodową gałąź przemysłu hollywoodzkiego, przynosząc zyski nie mniejsze niż pamiętne historyczne freski. Zresztą obie konwencje gatunkowe płynnie się na siebie nakładały jeszcze od epoki kina niemego, kiedy pionier technik montażowych David W. Griffith, zainspirowany ponoć traktującą o drugiej wojnie punickiej „Cabirią” z 1914 r., dwa lata później nakręcił swoją głośną „Nietolerancję”. Specem od widowisk historycznych, często o biblijnej podstawie, był Cecil B. DeMille, którego filmy gromadziły w kinowych salach setki tysięcy ludzi, a którego dobra passa trwała jeszcze długo po rewolucji dźwiękowej. Zresztą złota era tak zwanego kina sandałowego (bo jego bohaterowie w takim obuwiu biegali po pustyni) rozpoczęła się od jego filmu „Samson i Dalila” z 1949 r.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.