Kredyt przez łóżko
Afera w Wołominie. Sześciu zatrzymanych i ponad 100 mln zł wyłudzonych kredytów. To news z zeszłego tygodnia, po którym z wrażenia kapcie z nóg mi nie spadły. A to dlatego, że to, co działo się w wołomińskim SK Banku, już dawno temu przyprawiało mnie o ból głowy. Po takich newsach jak ten na moment dokucza bardziej. Upadek SK Banku z końca 2015 r. był pierwszym od 15 lat bankructwem polskiego banku. A to nie był pierwszy lepszy banczek, tylko jeden z największych banków spółdzielczych w kraju. 30 tys. klientów, prawie cztery razy tyle otwartych rachunków i 3,3 mld zł zgromadzone w depozytach. Jeden z największych banków i jedna z największych przepompowni pieniędzy. Mechanizm był prosty. Najpierw kuszono klientów wysokim oprocentowaniem lokat. Potem zdeponowane tam pieniądze przemielano na kredyty. A że kredyty były udzielane bez hamulców, to bank zderzył się ze ścianą. Opory przed udzielaniem ryzykownych kredytów puszczały co niektórym pracownikom banku dopiero w łóżku. Dokładnie wtedy, kiedy lądowali w nim razem z klientem ubiegającym się o pożyczkę. Pewną panią romans musiał na tyle skutecznie oderwać od rzeczywistości, że klient dostawał pożyczki na superpreferencyjnych warunkach. Negocjacje musiały być twarde.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.