Amerykanin w Paryżu
Paryż to zawsze dobry pomysł” – mawiała Sabrina z amerykańskiego filmu Billy’ego Wildera. Francuska stolica kojarzy się bowiem w USA z rezydującą tam w latach 20. ubiegłego wieku amerykańską bohemą. Ten sentyment do Paryża sprytnie wykorzystał prezydent Emmanuel Macron, który zaprosił Donalda Trumpa na obchody Dnia Bastylii. To były dwa dni iście paryskich atrakcji. Jednak trudno było się oprzeć wrażeniu, że za uśmiechami gościa nie kryją się konkrety. Trump wspomniał wprawdzie, że może wróci do sprawy porozumienia klimatycznego, ale brzmiało to bardziej jak nagroda pocieszenia niż polityczna deklaracja. Rzeczywistą temperaturę wizyty prezydenta wskazywały zjadliwe komentarze francuskiej prasy. Gazeta „Libération” zatytułowała nawet swój tekst: „Parias w Paryżu”. Ale żadnemu publicyście nie udało się przekonująco wyjaśnić, dlaczego francuski prezydent, który krytykował dotąd Trumpa, robi teraz wszystko, żeby mu się przypodobać. Trudno też było uwierzyć w lansowany przez Pałac Elizejski przekaz, że prezydent Macron, niczym szlachetny rycerz europejskiej polityki, wyciągnął rękę do nielubianego amerykańskiego parweniusza, którego podejrzewa się w dodatku o spiskowanie z Rosją. Przecież wielka francuska firma energetyczna Engie, lekceważąc bezpieczeństwo sporej części kontynentu, wspiera finansowo projekt budowy rosyjskiego gazociągu Nord Stream 2. Anna Gwozdowska
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.