Posmutniałem po twoich ostatnich wywiadach. Mówisz, że koszykówka przestała być twoją pasją, że nie masz tyle energii, co kiedyś, że twój czas w NBA jest na finiszu.
Fizycznie czuję się bardzo dobrze. Robię wszystko, żeby jak najdłużej zachować formę, ale wiem, że lat mi ciągle przybywa, a nie na odwrót. Koszykówka jest bardzo wycieńczającą dyscypliną. W sezonie gram mecz praktycznie co drugi dzień. W ciągu paru miesięcy rozgrywam nawet 120 spotkań. Do tego dochodzą codzienne treningi na siłowni i na parkiecie. Nie wiem, co będzie za rok czy dwa. Trzeba też pamiętać, że moja przyszłość w NBA nie zależy tylko ode mnie. Mój obecny kontrakt kończy się za rok z kawałkiem i wtedy okaże się, czy jakaś drużyna będzie chciała ze mną podpisać nowy. Samo NBA bardzo zmieniło się na przestrzeni ostatnich lat. Nie ma już centrów, czyli zawodników takich jak ja – stawiających zasłony i grających pod koszem. Dzisiaj wszyscy rzucają za trzy, a ja w swoim repertuarze tego nie mam. Era zawodników grających w starym stylu powoli przechodzi do historii.
Michael Jordan kończył karierę w wieku 40 lat. Ty w tym miesiącu kończysz 34 lata. Nie za wcześnie, żeby odchodzić?
A dlaczego miałbym nie mówić, że Marcin Gortat nie będzie wiecznie biegał na parkiecie w najlepszej lidze świata? Mam swoje lata, mam swoje marzenia, ale przy tym tempie pracy ciężko jest pogodzić jedno z drugim. Poza tym gram zawodowo od 19. roku życia. Podporządkowałem koszykówce całe moje życie, a życie to nie tylko praca. Mam kolejne cele i pozakoszykarskie pomysły, które chcę realizować.
To co po NBA?
Na pewno nie będę robił niczego, co będzie wymagało ode mnie poświęcenia przez 365 dni w roku. Chyba że mówimy o rodzinie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.