Kamil Kołsut
Łyżwiarstwo szybkie jest efektowne. Zawodnicy wyjeżdżają na lód w parach: walczą i z czasem, i z przeciwnikiem ramię w ramię. A kibice mogą w telewizji obserwować, jak uciekają lub ścigają kreskę wyznaczającą czas aktualnego lidera zawodów. Tak było w Soczi, kiedy rywalizację na 1500 m kończył Verweij. Holender zostawił daleko w tyle Amerykanina Joeya Mantię, ale ciągle miał przed sobą cienką czarną linię. Czas Bródki. Uciekające złoto, granicę dzielącą euforię i rozpacz. Panczeny to w Niderlandach sport narodowy, druga religia. Dla zawodników stamtąd liczy się tylko pierwsze miejsce. Srebro to porażka. Trudno się więc dziwić Verweijowi, że kiedy minął metę i spojrzał na tablicę wyników, jego twarz wykrzywił grymas bólu, niedowierzania. Spuścił głowę, zaczął łkać. A ręce Bródki wystrzeliły w górę, bo tego złota nie spodziewał się prawie nikt.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.