Rozmawiała Anna Serdiukow
Wie pan, co pisały gazety o udziale „Shoplifters” w Konkursie Głównym festiwalu?
Pewnie według niektórych dziennikarzy film od początku był faworytem... Miłe, tyle że ja nie wierzę w przewidywania tego typu. Wielokrotnie już czytałem – przy okazji moich innych filmów pokazywanych w Cannes, chociażby „Naszej młodszej siostry” w 2015 r. – że mam główną nagrodę w kieszeni. Wszelkie rankingi, zestawienia mnie peszą. Oczywiście, w każdy festiwal wpisany jest element rywalizacji, ale ja staram się o tym nie myśleć. Tym bardziej że nie mam w zwyczaju napychania sobie kieszeni (śmiech). Złota Palma to dla mnie coś więcej niż przedmiot pożądania czy najważniejsza filmowa nagroda, którą postawię na półce, by lśniła. Według mnie to pewna metafora, symbol spełnionego snu.
Czytałam też, że jest pan weteranem festiwalu.
Źle się z tym czuję, dobiegam dopiero sześćdziesiątki.
To co ma powiedzieć pana rywal z Konkursu Głównego Jean-Luc Godard? Skończył 87 lat i odebrał Specjalną Złotą Palmę za najnowszy film „Le Livre d’Image”.
Chciałbym w jego wieku wciąż kręcić filmy. Być świadomym, sprawnym, czułym na to, co ważne, ciekawe dla kina i widowni. To marzenie każdego artysty – pracować do końca, ale też pracować na własnych warunkach. Zachować szacunek wśród najbliższych, a jednocześnie autonomię u tych, którzy finansują kino. Skoro rozmawiamy o tym, co piszą gazety, to o Godardzie czytałem, że jest ulubieńcem Cannes.
O panu też ktoś tak napisał.
Może piszą tak o każdym, kto był tu więcej niż dwa razy? (śmiech) Ja w każdymrazie nie czuję się ani nestorem, ani pupilkiem imprezy. Pochodzę z dalekiej Japonii, nie śledzę festiwalowych tendencji, nie prenumeruję europejskich gazet. Oczywiście lubię i cenię festiwale w Cannes czy Wenecji, ale prócz przyjemności czekają na mnie tu też obowiązki: konferencje prasowe, wywiady, rozmowy z agentami, pertraktacje na temat kolejnych koprodukcji i filmów. Każdy, kto robi filmy, to zna – nie ma złego momentu, by przekonywać potencjalnych sponsorów do swoich nowych projektów.
Przyjeżdża pan do Cannes i pokazuje filmy w najważniejszej sekcji od 2001 r. – wtedy oglądaliśmy film „Oddalenie”, trzy lata później „Dziecięcy świat”, w 2013 r. zaprezentował pan uhonorowany Nagrodą Jury obraz „Jak ojciec i syn”. W niemal wszystkich filmach portretuje pan współczesną rodzinę i różne jej warianty.
O, to dobre określenie na to, co się aktualnie dzieje. Kiedyś, by określić pewną wspólnotowość, odwoływaliśmy się do słów w rodzaju: wspólnota, familia, bliscy. Dzisiaj mamy warianty rodziny. I istotnie, bardzo mnie to ciekawi. Świat zmierza w przedziwnym kierunku. Nie wiem, czy rodzina – w takim tradycyjnym założeniu, zbudowana na dobrowolnym byciu razem, długotrwałej i wielopokoleniowej więzi czy bezinteresownej chęci niesienia pomocy – ma szansę przetrwać. Ten temat wciąż do mnie powraca, bo nie ma jednej recepty na udane życie rodzinne, na trwałe relacje. A tak jak powiedziałem, współczesny świat nie sprzyja inwestowaniu swojego czasu, wiedzy czy pieniędzy we wspólnotę. Wszyscy stawiają teraz na siebie, liczy się jednostka – nie zbiorowość.
To dość przykra konstatacja.
Dla tradycjonalistów pewnie tak, ale zmiany nie muszą nieść ze sobą jedynie złych konsekwencji. W przeszłości rodziny – w imię jakichś wyższych lub praktycznych racji – często blokowały ambicje przedstawicieli nowych pokoleń. Proszę pamiętać o takich koszmarach jak aranżowane małżeństwa czy wymuszanie studiów albo zawodu przez starszyznę w imię ekonomicznej stabilizacji całej familii. Znam wiele takich przypadków. A ludzie powinni móc decydować o sobie. Myślę, że bez względów na to, w jakiej odsłonie współczesnej rodziny przyjdzie nam żyć, ważne jest, aby ludzi żyjący ze sobą blisko, szanowali się i kochali. Dorzuciłbym do tego jeszcze jeden warunek: trzeba dawać sobie wolność – oczywiście w pewnych granicach – ale wolność to dla mnie kluczowa sprawa. Rodzina, to bez wątpienia szczodrość, szczerość, szacunek, odpowiedzialność... ale nade wszystko dobrowolność. Uważam, że na tym będzie zbudowana rodzina w przyszłości – nie na obowiązku, ale na nieprzymuszonym dopełnieniu.
Mam wrażenie, że w wielu swoich filmach powraca pan do widzów z tym samym albo podobnym pytaniem.
To prawda. I nie znalazłem na nie odpowiedzi. Bo czy silniejsze są więzy krwi, czy czas spędzony ze sobą? Czy ktoś, kto nas wychował, może stać się ważniejszy i bliższy niż rodzice biologiczni? Ile osób, tyle odpowiedzi. Niemniej wciąż uważam, że warto stawiać to pytanie. Ono brzmi szczególnie w czasach, w których żyjemy.
W „Shoplifters” fantastycznie sportretowaną przez pana rodzinę cementują przestępstwa popełniane przez poszczególnych jej członków.
Co pani myśli o tych ludziach?
Chciałabym należeć do tego rodzinnego gangu!
Dziękuję! Ja przy okazji chciałem pokazać, że nic tak nie jednoczy, nie solidaryzuje i nie łączy jak wspólna sprawa – jakiś cel. Nawet rodzinę, gdzie – wydawać by się mogło – nie potrzeba tego typu spoiwa.
Katalizatorem dla tych ludzi – ich sekretów, przeszłości, więzi – staje się bezdomna dziewczynka, która zostaje przyprowadzona do ich domu. Jej obecność zweryfikuje siłę rodzinnego fundamentu i nieważne już, czy tym budulcem jest uczucie, czy też wspólny cel...
Dziecko zawsze jest katalizatorem. Tak sądzę. Poddaje w wątpliwość najprostsze sprawy, wywraca do góry nogami od lat budowany i z pozoru solidny porządek. Portretowani przeze mnie ludzie żyją na przedmieściach Tokio w skrajnej nędzy. Sfilmowałem ich w sposób ciepły, sympatyczny, budzący nadzieję. To ciekawe, że dziennikarze zwykle pisali o moim filmie, że jest „urokliwy”, „budujący”, „dający nadzieję”, „piękny i krzepiący”. Film „Shoplifters” taki miał być w swoim przesłaniu – nie chciałem wystawiać światu nieprzychylnej oceny, nie chciałem też, by historia przygnębiła widzów – jednak, przypominam, opowiadam o ludziach, którzy muszą uciekać się do przestępstw, by przetrwać. To nie jest rodzina patologiczna czy dysfunkcyjna, coś zmusiło ich do życia na pograniczu dobra i zła. A jednak ten aspekt najmniej interesuje dziennikarzy.
Ojciec mówi do syna: „Dopóki coś leży na półce w sklepie, nie należy do nikogo”. Brzmi jak krytyka współczesnego świata.
Nie boję się krytyki żadnego z systemów politycznych, tym bardziej że do tej pory nie znaleziono idealnego. Ale nie realizowałem politycznego kina, choć dziś trudno uciec od polityki, nawet robiąc kino obyczajowe. Nie wystawiam nikomu jednoznacznych ocen, choć jestem przekonany, że coś się stało ze współczesnym światem: premiowane są działania i cechy nie zawsze wartościowe. Człowieczeństwo mierzone jest inną skalą niż 50 czy 100 lat temu. A człowieczeństwo to... człowieczeństwo. Pewne odruchy powinny być bezwarunkowe. Portretuję rodzinę biedaków, którzy przygarniają bezdomne dziecko. Taki gest, który myślę, że dzisiaj byłby poza zasięgiem wielu lepiej sytuowanych ludzi.
Film pojawi się w kinach 22 marca 2019. Jego dystrybutorem jest PMPG Polskie Media.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.