W epoce popkulturowego recyklingu pomysły eksploatuje się, dopóki przynoszą zyski. W kinach, telewizji i serwisach streamingowych królują kolejne sequele, prequele, spin-offy i remaki – wciąż wracamy do tych samych bohaterów i serii niczym inżynier Mamoń do ulubionych piosenek. A The Walt Disney Company doskonale wie, jak zarobić na nostalgii widzów. Do korporacji należą dwie najbardziej dochodowe serie filmowe w historii kina: Marvel Cinematic Universe – czyli opowieści o superbohaterach z komiksowego wydawnictwa Marvel (22 tytuły, kolejne w planach) – zarobiły już ponad 20 mld dolarów, „Gwiezdne wojny” (11 filmów) – mają na koncie prawie 10 mld. Wśród 10 najbardziej dochodowych filmów Disneya tylko „Kraina lodu” nie jest sequelem, remakiem lub częścią serii (choć już w listopadzie doczeka się drugiej części). Pod względem finansowym ma to sens: nie trzeba skupiać się na oryginalnych produkcjach, skoro można zarobić na sprawdzonych chwytach. A Disney niedawno odkrył nową żyłę złota: aktorskie wersje filmów animowanych.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.