„JAKIŚ PAN… WIELGI GOŚĆ, NIE LADA JAKI! KTO TO TAKI?” – tak o Wernyhorze mówi Gospodarz w „Weselu” Wyspiańskiego. Oczekiwanie na Zbawcę uzbrojonego w złoty róg, białego konia, huzarze skrzydła czy choćby osobisty wdzięk – to nasz narodowy sport. Jednak dziś połowa Polski przestała go uprawiać, bo myśli, że Zbawca już przyszedł i zbawia, dlatego na niego głosują i głosować nie przestaną. Druga połowa wciąż na Zbawcę czeka. Stąd wielka popularność mitu Tuska. Innego uzasadnienia nie widzę. Rzeczywiście, dotychczasowy styl zarządzania partią, z którą znacząca część obywateli ciągle wiąże nadzieję na obronę demokracji, jest więcej niż przaśny.
Grzegorz Schetyna siedzi z kolegami w pieczarze i zastanawia się, jak dogodzić tym spośród członków PO, którzy mu się przydadzą, i wyciąć tych, którzy mu zagrażają. Dzięki takiemu bardzo męskiemu kombinowaniu PO wzięła znacząco mniej głosów, niż mogłaby, i ma wśród swoich zwycięzców niemal samych „zasłużonych” weteranów (m.in. Leszka Millera, który w mojej opinii do końca życia powinien grać rolę wodzianka w programach telewizyjnych Magdaleny Ogórek, a nie politykować w Brukseli). Gdyby przywódcaKoalicji wyszedł z pieczary i zasięgnął języka wśród ludzi światłych, gdyby zrobił badania, powołał jakiś think thank, coś przeczytał lub dopuścił do głosu mądre kobiety z KE – nie musielibyśmy może ciągle wypatrywać białego konia z Wernyhorą lub Piłsudskim na grzbiecie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.