Euro to narodowa lekcja zegarka i kalendarza
"To jest przymus" - ocenił prezydent Kaczyński przyznanie Polsce organizacji Euro 2012 głosem nabrzmiałym frasunkiem. Znowu przymus narzucony przez obcych. Najpierw zabory, potem "pięć lat wojny, pięć lat okupacji". Znamy to z filmów. Ale ojciec narodu umie się odnaleźć w tej dramatycznej sytuacji, więc kończy " ale to dobrze". I krzepi ducha w nieszczęściu: że najwyższym wysiłkiem, ale zbuduje się te drogi, lotniska, stadiony. Zwaliło nam się nieszczęście na głowę, ale jakoś przetrzymamy. Prezes Listkiewicz sekunduje: "Jak byłem w wojsku, to na przyjazd generała malowaliśmy trawę na zielono ostatniej nocy. I też zdążyliśmy". Kibice powtarzają w ponurej determinacji: "Damy radę, poradzimy!". Przechodnie wspierają się nawzajem: "Jakoś to będzie. Bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było".
A nieszczęście bierze się stąd, iż przy okazji Euro Zachód aplikuje nam zastrzyk cywilizacyjny na miarę małego planu Marshalla (vide: "Kop w 2012"). Będą też drobne zyski uboczne. Na przykład autorzy przewodników Pascala nie muszą już szastać się od morza do Tatr ani studiować słupków, by przekonująco uzmysłowić czytelnikom, co to za naród ci Polacy. Wystarczy, że zacytują nasze reakcje na przyznanie Euro. I już profil gotowy.
Właśnie - profil narodowy! To jego zmiana jest - sądzę - najważniejsza w całej imprezie. Nie wynik naszej drużyny w mistrzostwach, nawet nie te autostrady i lotniska. Tylko dopracowanie się takiej sytuacji, w której - przy okazji następnego Euro - najpierw strzela szampan (jeden!), a potem prezydent wygłasza rzeczową deklarację. Że na czas wykonamy trzy czwarte, jedną czwartą spóźnimy, bo mamy słabą technologię i jeszcze słabszą organizację. Ale pracujemy nad tym. I następnym razem spóźnimy tylko jedną piątą.
Bo Euro to narodowa lekcja zegarka i kalendarza. Unia przychodzi z korepetycjami, tyle że my się nie kwapimy. Widywałem to w detalu. Na studiach miałem kolegę: pijusa i nieroba ostatniego. Nie mąciło mu to bynajmniej poczucia wartości własnej. - Żeby mnie komuna na kolanach prosiła, ja w tym kraju kariery nie zrobię - powtarzał. Nic wprawdzie nie słychać o tym, by go ktokolwiek prosił o cokolwiek - może z wyjątkiem okazania biletu w tramwaju. Ale chłopak wytrwał w postanowieniu. Od kariery jak najdalej trzyma się do dziś.
Nas tymczasem proszą, żebyśmy zasilili grono narodów, które cenią sobie karierę. Opartą nie na historycznych zasługach, lecz na punktualnej i solidnej robocie. Bez depresji i euforii. Warto skorzystać. A nam się ciągle wydaje, że świetnie wypadniemy, gdy razem z prezesem Listkiewiczem będziemy malowali trawę na zielono w noc przed meczem. Tymczasem śmieją się z nas! Byłem na Krecie, kiedy Grecy na łapu-capu kończyli tam stadion przed podobną imprezą. Im się wydawało, że cały świat sekunduje im w walce do ostatniej sekundy o równą murawę. A turyści, patrząc na ten bajzel, świetnie się bawili grą słów: "Kreteńczycy" i "kretyni". Czytelną we wszystkich językach.
Państwo pozwolą jeszcze jeden obrazek z młodości. Epizodycznie dorabiałem w szwajcarskiej firemce. Porządkowanie papierów i takie tam. Postarałem się i z dumą ogłaszam zmianowemu, że skończyłem trzy godziny przed terminem. I jeszcze żartuję, że "Polak potrafi". Szwajcar - spłoszony. Co się stało, że przed terminem? Awaria, choroba, kataklizm? Ja - że nic, tylko że "Polak potrafi". A on to: robotę trzeba wykonać dokładnie w takim czasie, jaki na nią wyznaczono. Inaczej prędzej czy później odstawisz fuszerkę. Od siebie dodał: "Wie pan, może »Polak potrafi«, ale Szwajcar umie".
A nieszczęście bierze się stąd, iż przy okazji Euro Zachód aplikuje nam zastrzyk cywilizacyjny na miarę małego planu Marshalla (vide: "Kop w 2012"). Będą też drobne zyski uboczne. Na przykład autorzy przewodników Pascala nie muszą już szastać się od morza do Tatr ani studiować słupków, by przekonująco uzmysłowić czytelnikom, co to za naród ci Polacy. Wystarczy, że zacytują nasze reakcje na przyznanie Euro. I już profil gotowy.
Właśnie - profil narodowy! To jego zmiana jest - sądzę - najważniejsza w całej imprezie. Nie wynik naszej drużyny w mistrzostwach, nawet nie te autostrady i lotniska. Tylko dopracowanie się takiej sytuacji, w której - przy okazji następnego Euro - najpierw strzela szampan (jeden!), a potem prezydent wygłasza rzeczową deklarację. Że na czas wykonamy trzy czwarte, jedną czwartą spóźnimy, bo mamy słabą technologię i jeszcze słabszą organizację. Ale pracujemy nad tym. I następnym razem spóźnimy tylko jedną piątą.
Bo Euro to narodowa lekcja zegarka i kalendarza. Unia przychodzi z korepetycjami, tyle że my się nie kwapimy. Widywałem to w detalu. Na studiach miałem kolegę: pijusa i nieroba ostatniego. Nie mąciło mu to bynajmniej poczucia wartości własnej. - Żeby mnie komuna na kolanach prosiła, ja w tym kraju kariery nie zrobię - powtarzał. Nic wprawdzie nie słychać o tym, by go ktokolwiek prosił o cokolwiek - może z wyjątkiem okazania biletu w tramwaju. Ale chłopak wytrwał w postanowieniu. Od kariery jak najdalej trzyma się do dziś.
Nas tymczasem proszą, żebyśmy zasilili grono narodów, które cenią sobie karierę. Opartą nie na historycznych zasługach, lecz na punktualnej i solidnej robocie. Bez depresji i euforii. Warto skorzystać. A nam się ciągle wydaje, że świetnie wypadniemy, gdy razem z prezesem Listkiewiczem będziemy malowali trawę na zielono w noc przed meczem. Tymczasem śmieją się z nas! Byłem na Krecie, kiedy Grecy na łapu-capu kończyli tam stadion przed podobną imprezą. Im się wydawało, że cały świat sekunduje im w walce do ostatniej sekundy o równą murawę. A turyści, patrząc na ten bajzel, świetnie się bawili grą słów: "Kreteńczycy" i "kretyni". Czytelną we wszystkich językach.
Państwo pozwolą jeszcze jeden obrazek z młodości. Epizodycznie dorabiałem w szwajcarskiej firemce. Porządkowanie papierów i takie tam. Postarałem się i z dumą ogłaszam zmianowemu, że skończyłem trzy godziny przed terminem. I jeszcze żartuję, że "Polak potrafi". Szwajcar - spłoszony. Co się stało, że przed terminem? Awaria, choroba, kataklizm? Ja - że nic, tylko że "Polak potrafi". A on to: robotę trzeba wykonać dokładnie w takim czasie, jaki na nią wyznaczono. Inaczej prędzej czy później odstawisz fuszerkę. Od siebie dodał: "Wie pan, może »Polak potrafi«, ale Szwajcar umie".
Więcej możesz przeczytać w 17/18/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.