Czy warto dużo płacić bufonom z tajemniczymi minami i czytaczom gazet?
Stała się rzecz niesłychana. Dotychczas wpadały mi w ręce tajne dokumenty niezbyt tajnych instytucji, na przykład Rady Ministrów. Tym razem zdobyłem najtajniejszy raport tajnych służb dla premiera i prezydenta (Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Służby Wywiadu Wojskowego). I to, co można tam przeczytać, jest naprawdę wstrząsające. Tym bardziej wstrząsające, że toczy się właśnie wielka debata o tajnych służbach i ich cnych oraz niecnych działaniach. O tych niecnych dramatycznie (czyli że jest strasznie, a nawet gorzej) mówił niedawno szef sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych Janusz Zemke.
Połączone (w raporcie, nie w rzeczywistości) tajne służby donoszą prezydentowi i premierowi, że Polsce zagrażają dwa wielkie spiski. Graficznie jeden ma kształt półksiężyca, a drugi gwiazdy. Nasi tajni agenci oraz ich szefowie w Warszawie zanalizowali ataki na polskich żołnierzy w Iraku oraz Afganistanie i wyszło im, że połączone miejsca ataków mają kształt islamskiego półksiężyca. Z kolei analiza miejsc wrogich Polsce działań agentów Rosji i Białorusi dowodzi, że graficznie układają się one w gwiazdę. Dzięki fantastycznej pracy intelektualnej setek naszych agentów i oficerów w kraju teraz możemy już przewidzieć miejsca przyszłych wrogich działań wobec Polski: będą się one układały wzdłuż linii wyznaczających na mapie półksiężyc i gwiazdę. W ten sposób nasze służby nie będą już szukać po omacku, lecz monitorować tylko wybrane miejsca.
W innej części raportu grupa 300 najwybitniejszych oficerów ze wszystkich czterech służb pokazuje czarno na białym, jak za poprzedniego reżimu dopuszczano się fałszerstw, malwersacji i prowokacji. Oficerowie specgrupy analizują, jak poprzedni reżim oszukiwał na rachunkach z pizzerii, budek z zapiekankami czy barów mlecznych. Odsłaniają też niecne zachowania wobec powierzonego poprzedniej ekipie sprzętu. Ujawniają, że kawa na klawiatury laptopów wylewała się nieprzypadkowo, że te laptopy nie spadały z biurek, lecz były traktowane meslami, wiertarkami udarowymi i młotami pneumatycznymi. Dowodzą, że fatalnie były opisane bilety za metro, a benzynę tankowano nie do baków, lecz do kanistrów, żeby pewnie ją potem sprzedawać na lewo.
Największą część raportu stanowią niezwykle błyskotliwe (metajęzykowe, a wręcz metakulturowe) analizy polskich gazet i innych mediów. Wynika z nich jasno, że politycy, urzędnicy i funkcjonariusze są zamieszani w nieskończoną liczbę afer, ale tajne służby w większości wypadków mogą tylko zgrzytać zębami. A to dlatego, że wredni żurnaliści nie chcą współpracować, nie dostarczają dowodów, nie kontynuują śledztw, nie mówiąc już o przesłuchiwaniu świadków. Tajne służby pracowicie streszczają te dziennikarskie doniesienia, ale przecież to wiedza operacyjna nienadająca się do sądu. Zresztą to streszczanie jest takie pracochłonne, że na nic innego już czasu nie starcza. Bujdą jest więc mówienie o powszechnych podsłuchach, bo niby kto miałby tego wszystkiego słuchać, skoro w służbach pracuje ledwie kilka tysięcy funkcjonariuszy.
Czy mam prawo robić sobie żarty z tajnych służb? Tak, bo w większości zajmują się bzdurami. Dziewięćdziesiąt procent tego, co robią służby, to zajmowanie się samym sobą. Tak mówiła mi Stella Rimington, szefowa słynnego MI5, gdy opuściła już urząd i mogła pokazać swoją twarz. Dziewięćdziesiąt procent materiałów służb to nieprzydatne do niczego śmieci – tak z kolei mówił mi były premier Jarosław Kaczyński, gdy kończył urzędowanie. Główne zajęcie służb to czytanie i streszczanie gazet oraz robienie zadęcia wokół spraw błahych i trywialnych. Gdy się je jednak utajni, sprawiają wrażenie strasznie ważnych. Tak jak strasznie ważni są funkcjonariusze, gdy z marsową miną swoim żargonem mówią o sprawach, które nie mają większego znaczenia. A i tak żadnemu realnemu niebezpieczeństwu nie zapobiegają, chyba że przypadkowo. Czy warto więc dużo płacić bufonom z tajemniczymi minami i czytaczom gazet? Jeśli warto, to wyłącznie oficerom operacyjnym. I trzeba ich rozliczać, a nie ulegać urokowi ich szefów – bajarzy i mitomanów.
Połączone (w raporcie, nie w rzeczywistości) tajne służby donoszą prezydentowi i premierowi, że Polsce zagrażają dwa wielkie spiski. Graficznie jeden ma kształt półksiężyca, a drugi gwiazdy. Nasi tajni agenci oraz ich szefowie w Warszawie zanalizowali ataki na polskich żołnierzy w Iraku oraz Afganistanie i wyszło im, że połączone miejsca ataków mają kształt islamskiego półksiężyca. Z kolei analiza miejsc wrogich Polsce działań agentów Rosji i Białorusi dowodzi, że graficznie układają się one w gwiazdę. Dzięki fantastycznej pracy intelektualnej setek naszych agentów i oficerów w kraju teraz możemy już przewidzieć miejsca przyszłych wrogich działań wobec Polski: będą się one układały wzdłuż linii wyznaczających na mapie półksiężyc i gwiazdę. W ten sposób nasze służby nie będą już szukać po omacku, lecz monitorować tylko wybrane miejsca.
W innej części raportu grupa 300 najwybitniejszych oficerów ze wszystkich czterech służb pokazuje czarno na białym, jak za poprzedniego reżimu dopuszczano się fałszerstw, malwersacji i prowokacji. Oficerowie specgrupy analizują, jak poprzedni reżim oszukiwał na rachunkach z pizzerii, budek z zapiekankami czy barów mlecznych. Odsłaniają też niecne zachowania wobec powierzonego poprzedniej ekipie sprzętu. Ujawniają, że kawa na klawiatury laptopów wylewała się nieprzypadkowo, że te laptopy nie spadały z biurek, lecz były traktowane meslami, wiertarkami udarowymi i młotami pneumatycznymi. Dowodzą, że fatalnie były opisane bilety za metro, a benzynę tankowano nie do baków, lecz do kanistrów, żeby pewnie ją potem sprzedawać na lewo.
Największą część raportu stanowią niezwykle błyskotliwe (metajęzykowe, a wręcz metakulturowe) analizy polskich gazet i innych mediów. Wynika z nich jasno, że politycy, urzędnicy i funkcjonariusze są zamieszani w nieskończoną liczbę afer, ale tajne służby w większości wypadków mogą tylko zgrzytać zębami. A to dlatego, że wredni żurnaliści nie chcą współpracować, nie dostarczają dowodów, nie kontynuują śledztw, nie mówiąc już o przesłuchiwaniu świadków. Tajne służby pracowicie streszczają te dziennikarskie doniesienia, ale przecież to wiedza operacyjna nienadająca się do sądu. Zresztą to streszczanie jest takie pracochłonne, że na nic innego już czasu nie starcza. Bujdą jest więc mówienie o powszechnych podsłuchach, bo niby kto miałby tego wszystkiego słuchać, skoro w służbach pracuje ledwie kilka tysięcy funkcjonariuszy.
Czy mam prawo robić sobie żarty z tajnych służb? Tak, bo w większości zajmują się bzdurami. Dziewięćdziesiąt procent tego, co robią służby, to zajmowanie się samym sobą. Tak mówiła mi Stella Rimington, szefowa słynnego MI5, gdy opuściła już urząd i mogła pokazać swoją twarz. Dziewięćdziesiąt procent materiałów służb to nieprzydatne do niczego śmieci – tak z kolei mówił mi były premier Jarosław Kaczyński, gdy kończył urzędowanie. Główne zajęcie służb to czytanie i streszczanie gazet oraz robienie zadęcia wokół spraw błahych i trywialnych. Gdy się je jednak utajni, sprawiają wrażenie strasznie ważnych. Tak jak strasznie ważni są funkcjonariusze, gdy z marsową miną swoim żargonem mówią o sprawach, które nie mają większego znaczenia. A i tak żadnemu realnemu niebezpieczeństwu nie zapobiegają, chyba że przypadkowo. Czy warto więc dużo płacić bufonom z tajemniczymi minami i czytaczom gazet? Jeśli warto, to wyłącznie oficerom operacyjnym. I trzeba ich rozliczać, a nie ulegać urokowi ich szefów – bajarzy i mitomanów.
Więcej możesz przeczytać w 8/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.