Płyta
Przewidywalność – to główny zarzut wobec płyt Lenny’ego Kravitza. Słuchając jego ósmego studyjnego albumu, mamy pewność, że mało co jest dziś tak stałe, jak muzyczne upodobania Kravitza (w przeciwieństwie do jego stałości w związkach). W dobie nowinkarstwa produkt starej dobrej firmy to tylko zaleta. Ten przystojny syn rosyjskiego Żyda i aktorki z wysp Bahama nie starzeje się i nie traci seksapilu, zupełnie jak jego muzyka. I on, i ona z wiekiem uwodzą coraz skuteczniej. Ale amatorzy funk rocka i klimatów typu flower-power będą zachwyceni. To fuzja różnorodności – gitarowe brzmienia, szczypta psychodelii i garażowego rocka, soulu, bluesa, nutka z Beatlesów, riffy Jamesa Browna czy echo Jimiego Hendrixa. Płyta bardzo vintage. Dużo koloru, odcieni, energii, oddechu. Pretensję można mieć jedynie do naiwnych tekstów typu „don’t need no television/don’t need no politicians". Lenny zapewne nie był nigdy w Częstochowie, ale rymy z tamtych okolic wychodzą mu świetnie: „ready/steady’ czy „revolution/constitution". Rewolucja to nie jest, ale na pewno kilkadziesiąt minut muzycznej energii.
Marta Sawicka
Lenny Kravitz „It is time for a love revolution", EMI
Marta Sawicka
Lenny Kravitz „It is time for a love revolution", EMI
Więcej możesz przeczytać w 8/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.