Po zmianie konstytucji prezydentopremierem, czyli generalissimusem, zostałby Donald Tusk
12 maja 2008 r. marszałek Bronisław Komorowski stanął na czele oddziałów zgromadzonych pod Pruszkowem i wyruszył na Warszawę. Ten akurat marszałek do takiego zadania najlepiej się nadawał, bo nie dość, że był ministrem obrony, to jeszcze miał przodków, którzy z powodzeniem konspirowali (on sam zresztą też). Tak rozpoczęły się wydarzenia, które historycy nazwą później „drugim zamachem majowym". Powodem akcji marszałka były niekończące się kłótnie w parlamencie (szczególnie w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego), pogarszająca się sytuacja gospodarcza (zwłaszcza szybko rosnące ceny) i społeczna (protesty licznych grup zawodowych, permanentny kryzys w służbie zdrowia). Marszałek chciał tylko przestraszyć prezydenta i jego stronników w parlamencie. Ale akcja wymknęła się spod kontroli. Doszło do trzydniowych walk.
Już 12 maja, po opanowaniu przez oddziały marszałka Śródmieścia i Powiśla (prezydent wycofał się w tym czasie na Pragę), doszło do spotkania marszałka z prezydentem RP na moście Poniatowskiego. Po ostrej wymianie zdań prezydent nie przyjął ultimatum marszałka. Po trzech dniach starć w Warszawie (amunicją były kulki z farbą) oddziały marszałka zwyciężyły. Tym łatwiej że strajkujący kolejarze zatrzymali wierne prezydentowi oddziały z Podkarpacia i Podlasia. 31 maja Zgromadzenie Narodowe zaproponowało marszałkowi stanowisko tymczasowego prezydenta państwa. Marszałek jednak urzędu nie przyjął. Zaproponował, aby połączyć funkcje prezydenta i premiera. W wyborach ogłoszonych po zmianie konstytucji (opozycji nie było w Sejmie, bo nie mogła zmyć z siebie farby wystrzelonej przez oddziały marszałka) prezydentopremierem, czyli generalissimusem, został Donald Tusk.
Historia jest ponoć magistra vitae, a w dodatku zbliża się 82. rocznica zamachu majowego marszałka Piłsudskiego, więc warto podpowiedzieć obecnie rządzącym, jak uporać się z problemami. Gdyby zamach odbył się wedle takiego scenariusza jak powyżej, Rada Europy, Bruksela czy ONZ nie robiłyby rabanu, bo kto komu zabroni walczyć w paintball. Poza tym rozgoniono by wreszcie opozycję, którą i tak na Zachodzie traktuje się w ten sposób, jakby jej w ogóle nie było. Bo czy w zjednoczonej Europie ma prawo istnieć opozycja tak obciachowa i mało postępowa jak PiS? A tytuł generalissimusa dla Donalda Tuska jest jak najbardziej uzasadniony, skoro – jak niegdyś Słońce Ludzkości – kocha go przytłaczająca większość narodu. Skądinąd ciekawe, jaki strój (mundur) wybrałby sobie generalissimus Tusk (pewnie byłaby to jakaś średnia między Kaddafim, Castro i Kim Dzong Ilem).
Drugi zamach majowy miałby wielki sens, bo wreszcie skończyłyby się głupie przytyki, że rząd nic nie robi (szczególnie ministrowie Kopacz, Pawlak, Grad, Grabarczyk, Fedak, Sawicki czy Hall). Bo kto miałby to wytykać? Skończyłaby się też destrukcyjna i krecia robota niektórych mediów, bo generalissimus konstytucyjnie byłby objęty ochroną. To oczywiste, bo przecież nie można narodowi miłującemu swego przywódcę pluć w twarz. Gdyby generalissimus chciał coś zakomunikować narodowi, udzielałby wywiadu w telewizji (wiadomo której), radiu (wiadomo którym) lub gazecie (wiadomo jakiej).
Wreszcie można by realizować program „Aby żyło się lepiej. Wszystkim". Wreszcie można by też urządzać fantastyczne defilady i wiece poparcia dla ukochanego przywódcy.
A dokumentalista Andrzej Fidyk mógłby nakręcić drugą część swojej rewelacyjnej „Defilady". Bo nie będzie jakiś tam północnokoreański Kim Ir Sen bardziej kochany od naszego ukochanego przywódcy.
Już 12 maja, po opanowaniu przez oddziały marszałka Śródmieścia i Powiśla (prezydent wycofał się w tym czasie na Pragę), doszło do spotkania marszałka z prezydentem RP na moście Poniatowskiego. Po ostrej wymianie zdań prezydent nie przyjął ultimatum marszałka. Po trzech dniach starć w Warszawie (amunicją były kulki z farbą) oddziały marszałka zwyciężyły. Tym łatwiej że strajkujący kolejarze zatrzymali wierne prezydentowi oddziały z Podkarpacia i Podlasia. 31 maja Zgromadzenie Narodowe zaproponowało marszałkowi stanowisko tymczasowego prezydenta państwa. Marszałek jednak urzędu nie przyjął. Zaproponował, aby połączyć funkcje prezydenta i premiera. W wyborach ogłoszonych po zmianie konstytucji (opozycji nie było w Sejmie, bo nie mogła zmyć z siebie farby wystrzelonej przez oddziały marszałka) prezydentopremierem, czyli generalissimusem, został Donald Tusk.
Historia jest ponoć magistra vitae, a w dodatku zbliża się 82. rocznica zamachu majowego marszałka Piłsudskiego, więc warto podpowiedzieć obecnie rządzącym, jak uporać się z problemami. Gdyby zamach odbył się wedle takiego scenariusza jak powyżej, Rada Europy, Bruksela czy ONZ nie robiłyby rabanu, bo kto komu zabroni walczyć w paintball. Poza tym rozgoniono by wreszcie opozycję, którą i tak na Zachodzie traktuje się w ten sposób, jakby jej w ogóle nie było. Bo czy w zjednoczonej Europie ma prawo istnieć opozycja tak obciachowa i mało postępowa jak PiS? A tytuł generalissimusa dla Donalda Tuska jest jak najbardziej uzasadniony, skoro – jak niegdyś Słońce Ludzkości – kocha go przytłaczająca większość narodu. Skądinąd ciekawe, jaki strój (mundur) wybrałby sobie generalissimus Tusk (pewnie byłaby to jakaś średnia między Kaddafim, Castro i Kim Dzong Ilem).
Drugi zamach majowy miałby wielki sens, bo wreszcie skończyłyby się głupie przytyki, że rząd nic nie robi (szczególnie ministrowie Kopacz, Pawlak, Grad, Grabarczyk, Fedak, Sawicki czy Hall). Bo kto miałby to wytykać? Skończyłaby się też destrukcyjna i krecia robota niektórych mediów, bo generalissimus konstytucyjnie byłby objęty ochroną. To oczywiste, bo przecież nie można narodowi miłującemu swego przywódcę pluć w twarz. Gdyby generalissimus chciał coś zakomunikować narodowi, udzielałby wywiadu w telewizji (wiadomo której), radiu (wiadomo którym) lub gazecie (wiadomo jakiej).
Wreszcie można by realizować program „Aby żyło się lepiej. Wszystkim". Wreszcie można by też urządzać fantastyczne defilady i wiece poparcia dla ukochanego przywódcy.
A dokumentalista Andrzej Fidyk mógłby nakręcić drugą część swojej rewelacyjnej „Defilady". Bo nie będzie jakiś tam północnokoreański Kim Ir Sen bardziej kochany od naszego ukochanego przywódcy.
Więcej możesz przeczytać w 19/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.