To po prostu straszne. I co my teraz biedne sierotki poczniemy? Słychać już nie krzyk, ale skowyt, jak to nasz najważniejszy sojusznik nas wykołował. 1 września nie było Baracka Obamy czy choćby Hillary Clinton. Tyle że słusznie nas zrobiono w konia.
Polskie rządy od lat (o ile kiedykolwiek) nie prowadzą polityki zagranicznej, lecz uprawiają miłość. A ta, jak wiadomo, może być romantyczna, ale może też być płatna. W polityce nie ma przyjaźni czy miłości, są tylko interesy. Kolejne ekipy rozlicza się przede wszystkim z tego, czy i jak jesteśmy kochani za granicą. To piramidalny absurd. Mogą nas nie kochać wcale, byleby się z nami liczyli. Tylko do tego potrzebna jest wizja tego, kim chcemy być. My chcemy być romantycznymi kochankami, podczas gdy w tej polityce wygrywają prawie wyłącznie stręczyciele. I nie przypomina ona buduaru kochanki, lecz dom publiczny. Ale tak jest dobrze, bo w romantycznej miłości trudno ustalić jakiekolwiek reguły (uczucie odurza i odbiera rozum), podczas gdy w burdelu jak najbardziej. Zatem polityka zagraniczna to nieustanne kupczenie i zmuszanie partnerów oraz rywali do korzystnych dla nas zachowań. Będą mieli w tym interes, to zrobią z nami interes. Oczywiście, że to cyniczne i obrzydliwe, ale przecież w domu publicznym nie da się zachować cnoty, więc przynajmniej warto drogo ją sprzedać. Klienta można nawet mamić, że jest w buduarze, tylko my nie zapominajmy, że to jednak zamtuz.
Odurzeni miłością chcieliśmy, by 1 września padły deklaracje o dozgonnym uczuciu (Ameryki, Wielkiej Brytanii, Francji), by niewierni kochankowie (Władimir Putin i Angela Merkel) przyznali się do zdrady i obiecali już więcej tego nie robić. A tak się nie da. Barack Obama, Gordon Brown czy Nicolas Sarkozy mają wiele kochanek (w sensie sojuszników) i wyrywanie się ze specjalnym uczuciem wobec tej polskiej jest dla nich absolutnie nieopłacalne. Tym bardziej że data 1 września w ich krajach nie ma absolutnie tego samego znaczenia co w Polsce. I tym bardziej że oprócz rocznicy niewiele by mieli w naszym kraju do załatwienia. Łącznie z Obamą, który musiałby się męczyć w sprawie tarczy antyrakietowej, bo nie mógłby powiedzieć nic wiążącego. Gdyby Polska miała przy tej okazji coś do zahandlowania, to co innego, sami by chcieli przyjechać. Ale przecież nie ma. A co do Niemców i Rosjan, to kochanek, który dobrowolnie przyznaje się do zdrady, jest po prostu idiotą. Co innego, gdy przyłapać go in flagranti, zmusić do przyznania się i namówić do poniesienia konsekwencji. Ale Putin i Merkel nie przybywają na Westerplatte w takiej roli. Ostrzał propagandowy, który przygotowała ostatnio Moskwa, dobitnie pokazuje, że Putin chce w Polsce grać wyłącznie z Rosjanami. I pokazuje, że nie boi się robić tego na terenie przeciwnika. Z kolei Angela Merkel od zawsze odgrywa rolę najlepszej przyjaciółki zdradzonej kochanki, bo w ten sposób można poznać jej tajemnice i tylko na tym skorzystać.
Mamy więc taką oto sytuację, że czujemy się zdradzeni i wykorzystani, choć pałamy czystym uczuciem. Tyle że jeśli ktoś w domu publicznym szuka romantycznej miłości, to wypada mu tylko pogratulować.
Odurzeni miłością chcieliśmy, by 1 września padły deklaracje o dozgonnym uczuciu (Ameryki, Wielkiej Brytanii, Francji), by niewierni kochankowie (Władimir Putin i Angela Merkel) przyznali się do zdrady i obiecali już więcej tego nie robić. A tak się nie da. Barack Obama, Gordon Brown czy Nicolas Sarkozy mają wiele kochanek (w sensie sojuszników) i wyrywanie się ze specjalnym uczuciem wobec tej polskiej jest dla nich absolutnie nieopłacalne. Tym bardziej że data 1 września w ich krajach nie ma absolutnie tego samego znaczenia co w Polsce. I tym bardziej że oprócz rocznicy niewiele by mieli w naszym kraju do załatwienia. Łącznie z Obamą, który musiałby się męczyć w sprawie tarczy antyrakietowej, bo nie mógłby powiedzieć nic wiążącego. Gdyby Polska miała przy tej okazji coś do zahandlowania, to co innego, sami by chcieli przyjechać. Ale przecież nie ma. A co do Niemców i Rosjan, to kochanek, który dobrowolnie przyznaje się do zdrady, jest po prostu idiotą. Co innego, gdy przyłapać go in flagranti, zmusić do przyznania się i namówić do poniesienia konsekwencji. Ale Putin i Merkel nie przybywają na Westerplatte w takiej roli. Ostrzał propagandowy, który przygotowała ostatnio Moskwa, dobitnie pokazuje, że Putin chce w Polsce grać wyłącznie z Rosjanami. I pokazuje, że nie boi się robić tego na terenie przeciwnika. Z kolei Angela Merkel od zawsze odgrywa rolę najlepszej przyjaciółki zdradzonej kochanki, bo w ten sposób można poznać jej tajemnice i tylko na tym skorzystać.
Mamy więc taką oto sytuację, że czujemy się zdradzeni i wykorzystani, choć pałamy czystym uczuciem. Tyle że jeśli ktoś w domu publicznym szuka romantycznej miłości, to wypada mu tylko pogratulować.
Więcej możesz przeczytać w 36/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.