Do finału trzeciego kwartału dzielnie zmierza polski rok. Polski rok nie składa się z dni i dat. Składa się z rocznic.
W szczególności z tzw. rocznic okrągłych. Rocznice okrągłe poznaje się u nas po tym, że wywołują nieznośny jazgot, który słychać na okrągło.
W ramach tzw. kalendarza polskiego (nie mylić z juliańskim ani z gregoriańskim) pochylamy się refleksyjnie nad rocznicami. W uniesieniu graniczącym z ekstazą przeżywamy rocznice klęsk i rzezi. Ze smutkiem graniczącym z depresją przeżywamy rocznice sukcesów. W prawdziwej rozpaczy pogrążamy się w rocznice triumfów. Takich jak ten sprzed 30 lat, gdy na kilka dni społeczeństwo zaprzeczyło sobie i zachowało się jak społeczeństwo.
Ponieważ naród z wielkim pietyzmem podchodzi do rocznic, żadnej z tych ważnych nie omijając, już dziś ogłaszam czas przygotowań do nadchodzącej ważnej rocznicy. Nie jakiejś tam, ale okrągłej. I ważnej. A nawet ważkiej. Oto 14 października minie pięć lat od czasu, gdy Jacek Kurski z PiS w obecności czworga dziennikarzy (z punktu widzenia PiS to banda czworga) powiedział: „z tym dziadkiem z Wehrmachtu to lipa, ale ciemny lud to kupi". Jedno zdanie i od razu rocznica – powie ktoś lekceważąco. A ja odpowiem – to nie zdanie, to wykładnia polityki całej formacji politycznej. Za chwilę będziemy więc obchodzili nie rocznicę wypowiedzenia jakiegoś tam zdania, ale rocznicę prowadzenia polityki, której owo zdanie jest symbolem. A rocznicowe obchody są tym bardziej uzasadnione, że przy okazji innej rocznicy, tej z 31 sierpnia, zobaczyliśmy, z jaką konsekwencją zasada „ciemny lud to kupi” jest stosowana.
Nie ukrywam. Naprawdę podziwiam Jarosława Kaczyńskiego. Wyjść na oczach całej Polski i opowiadać androny o strajku ludziom, którzy w sierpniu 1980 roku byli w stoczni – to jest coś. Przedstawiać im swe wariacje na temat historii jako historię – to już arcytupet. I wszystko byłoby tak pięknie, gdyby nie Henia Tramwajarka. Od 12 października 2007 roku, czyli od czasu słynnej przegranej przez niego debaty z Tuskiem, Jarosław Kaczyński nie miał takiej miny. Nawet nie dlatego, że ktoś podszedł do mikrofonu i wygarnął mu całą prawdę, a dokładniej, oskarżył o kłamstwo. Raczej ze względu na to, kto to zrobił. Tak jak komuniści byli bezradni w 1980 roku, gdy wystąpili przeciw nim proletariusze, tak bezradny był Kaczyński, gdy prawdę w oczy wygarnęła mu pani Krzywonos. Może przez dłuższą Tak jak komuniści byli bezradni w 1980 roku, gdy wystąpili przeciw nim proletariusze, tak bezradny był Kaczyński, gdy prawdę w oczy wygarnęła mu pani Krzywonos chwilę kalkulował. To jak jej teraz przywalić? I szukał w arsenale pamięci kul, którymi strzelał wcześniej. Ale co tu zarzucić tej Krzywonos? Że jest z salonu? Że jest pseudoautorytetem? Że reprezentuje łże-elity? Że jej przodkowie byli w KPP? Że jest ze sprzedajnych mediów? Że jest wysłanniczką oligarchów? Że stoi tam, gdzie stało ZOMO? Że ma krew na rękach? Że została tramwajarką „przez nieporozumienie"? Że prowadzi politykę antynarodową? Że lekceważy Polskę B? Że chciała kapitulacji w sierpniu? Aż człowiek czuje współczucie dla prezesa Jarosława, bo w okamgnieniu musiał analizować scenariusze i zastanawiać się, któryż to z używanych wcześniej przez niego plastrów infamii może się do niej przylepić. „Pani mnie nie zrozumiała” – wydukał w końcu, wiedząc, że gdy ją zaatakuje, ta znowu wejdzie na trybunę i znowu wykrzyczy mu swoje prosto w oczy.
Ale prezes Jarosław nie próżnował. Trzy dni po gdyńskim despekcie wyrżnął Krzywonosową w nos. Oświadczył mianowicie, że gdy ona zatrzymywała tramwaje, to zatrzymywać ich nie mogła, bo już stały. Serio, tak powiedział. Czyli Wałęsę do stoczni przywiozło SB, Mazowiecki z Geremkiem próbowali skapitulować, ale im brat nie pozwolił, a Krzywonos niby zatrzymała, ale nie zatrzymała. Ja wiem, to nie jest jakaś wyrafinowana analiza, ale jak tu wymagać subtelności, gdy punktem wyjścia do tego, co piszę, były słowa będące zaprzeczeniem subtelności. I ta smutna konstatacja – człowiek, który właśnie skupia się na tym, by zdezawuować wspaniałą osobę, wspaniałą kobietę i bohaterkę „Solidarności", był jeszcze ponad 60 dni temu o krok od prezydentury w całkiem sporym kraju w środku Europy. Nie wierzą państwo? Serio. Naprawdę, był bardzo blisko.
Co skłania mnie do przekonywania państwa, byśmy rocznicę słynnych (czyli niesławnych) słów Jacka Kurskiego obchodzili z należnym respektem? Pięć lat temu większość „ciemnego ludu" lipę kupiła. Dwa miesiące temu z okładem prawie większość znowu prawie kupiła całkowicie nieprawdziwe wcielenie pewnego pana. Czyli od „prawie” do rzeczywistości jest u nas o tyle – tyci-tyci. Czyli nie ma żartów. Drżyjmy, bo coś, co dziś jest anegdotą albo stanem klinicznym, jutro może mieć większość. Do rocznicy mamy ponad miesiąc. Ale intelektualnie i emocjonalnie przygotowujmy się na nią już dziś.
W ramach tzw. kalendarza polskiego (nie mylić z juliańskim ani z gregoriańskim) pochylamy się refleksyjnie nad rocznicami. W uniesieniu graniczącym z ekstazą przeżywamy rocznice klęsk i rzezi. Ze smutkiem graniczącym z depresją przeżywamy rocznice sukcesów. W prawdziwej rozpaczy pogrążamy się w rocznice triumfów. Takich jak ten sprzed 30 lat, gdy na kilka dni społeczeństwo zaprzeczyło sobie i zachowało się jak społeczeństwo.
Ponieważ naród z wielkim pietyzmem podchodzi do rocznic, żadnej z tych ważnych nie omijając, już dziś ogłaszam czas przygotowań do nadchodzącej ważnej rocznicy. Nie jakiejś tam, ale okrągłej. I ważnej. A nawet ważkiej. Oto 14 października minie pięć lat od czasu, gdy Jacek Kurski z PiS w obecności czworga dziennikarzy (z punktu widzenia PiS to banda czworga) powiedział: „z tym dziadkiem z Wehrmachtu to lipa, ale ciemny lud to kupi". Jedno zdanie i od razu rocznica – powie ktoś lekceważąco. A ja odpowiem – to nie zdanie, to wykładnia polityki całej formacji politycznej. Za chwilę będziemy więc obchodzili nie rocznicę wypowiedzenia jakiegoś tam zdania, ale rocznicę prowadzenia polityki, której owo zdanie jest symbolem. A rocznicowe obchody są tym bardziej uzasadnione, że przy okazji innej rocznicy, tej z 31 sierpnia, zobaczyliśmy, z jaką konsekwencją zasada „ciemny lud to kupi” jest stosowana.
Nie ukrywam. Naprawdę podziwiam Jarosława Kaczyńskiego. Wyjść na oczach całej Polski i opowiadać androny o strajku ludziom, którzy w sierpniu 1980 roku byli w stoczni – to jest coś. Przedstawiać im swe wariacje na temat historii jako historię – to już arcytupet. I wszystko byłoby tak pięknie, gdyby nie Henia Tramwajarka. Od 12 października 2007 roku, czyli od czasu słynnej przegranej przez niego debaty z Tuskiem, Jarosław Kaczyński nie miał takiej miny. Nawet nie dlatego, że ktoś podszedł do mikrofonu i wygarnął mu całą prawdę, a dokładniej, oskarżył o kłamstwo. Raczej ze względu na to, kto to zrobił. Tak jak komuniści byli bezradni w 1980 roku, gdy wystąpili przeciw nim proletariusze, tak bezradny był Kaczyński, gdy prawdę w oczy wygarnęła mu pani Krzywonos. Może przez dłuższą Tak jak komuniści byli bezradni w 1980 roku, gdy wystąpili przeciw nim proletariusze, tak bezradny był Kaczyński, gdy prawdę w oczy wygarnęła mu pani Krzywonos chwilę kalkulował. To jak jej teraz przywalić? I szukał w arsenale pamięci kul, którymi strzelał wcześniej. Ale co tu zarzucić tej Krzywonos? Że jest z salonu? Że jest pseudoautorytetem? Że reprezentuje łże-elity? Że jej przodkowie byli w KPP? Że jest ze sprzedajnych mediów? Że jest wysłanniczką oligarchów? Że stoi tam, gdzie stało ZOMO? Że ma krew na rękach? Że została tramwajarką „przez nieporozumienie"? Że prowadzi politykę antynarodową? Że lekceważy Polskę B? Że chciała kapitulacji w sierpniu? Aż człowiek czuje współczucie dla prezesa Jarosława, bo w okamgnieniu musiał analizować scenariusze i zastanawiać się, któryż to z używanych wcześniej przez niego plastrów infamii może się do niej przylepić. „Pani mnie nie zrozumiała” – wydukał w końcu, wiedząc, że gdy ją zaatakuje, ta znowu wejdzie na trybunę i znowu wykrzyczy mu swoje prosto w oczy.
Ale prezes Jarosław nie próżnował. Trzy dni po gdyńskim despekcie wyrżnął Krzywonosową w nos. Oświadczył mianowicie, że gdy ona zatrzymywała tramwaje, to zatrzymywać ich nie mogła, bo już stały. Serio, tak powiedział. Czyli Wałęsę do stoczni przywiozło SB, Mazowiecki z Geremkiem próbowali skapitulować, ale im brat nie pozwolił, a Krzywonos niby zatrzymała, ale nie zatrzymała. Ja wiem, to nie jest jakaś wyrafinowana analiza, ale jak tu wymagać subtelności, gdy punktem wyjścia do tego, co piszę, były słowa będące zaprzeczeniem subtelności. I ta smutna konstatacja – człowiek, który właśnie skupia się na tym, by zdezawuować wspaniałą osobę, wspaniałą kobietę i bohaterkę „Solidarności", był jeszcze ponad 60 dni temu o krok od prezydentury w całkiem sporym kraju w środku Europy. Nie wierzą państwo? Serio. Naprawdę, był bardzo blisko.
Co skłania mnie do przekonywania państwa, byśmy rocznicę słynnych (czyli niesławnych) słów Jacka Kurskiego obchodzili z należnym respektem? Pięć lat temu większość „ciemnego ludu" lipę kupiła. Dwa miesiące temu z okładem prawie większość znowu prawie kupiła całkowicie nieprawdziwe wcielenie pewnego pana. Czyli od „prawie” do rzeczywistości jest u nas o tyle – tyci-tyci. Czyli nie ma żartów. Drżyjmy, bo coś, co dziś jest anegdotą albo stanem klinicznym, jutro może mieć większość. Do rocznicy mamy ponad miesiąc. Ale intelektualnie i emocjonalnie przygotowujmy się na nią już dziś.
Więcej możesz przeczytać w 37/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.