Dylemat, w którego obliczu stanęła Ameryka, nie jest nowy: popierać ohydny reżim, bo jest strategicznym sojusznikiem, czy odwrócić się od niego, bo gwałci podstawowe amerykańskie wartości. Pierwsza opcja niesie korzyści, ale za cenę utraty twarzy i wiarygodności wśród ludzi, którzy długo nie zapomną krzywd i cierpień zadanych przez dyktaturę. W drugim przypadku ucierpią krótkoterminowe interesy Ameryki, lecz pozostaje nadzieja, że na dłuższą metę pryncypialne stanowisko przyniesie niewspółmiernie większe korzyści. Jak dotychczas nigdzie na Bliskim Wschodzie nie powiodło się Ameryce przejście od pierwszej opcji do drugiej. W Iranie w 1979 r. nagła krytyka wieloletniego sojusznika i tak nie usatysfakcjonowała protestujących mas, dowództwo 800-tysięcznej armii, gotowe do przejęcia władzy, czekało zaś na sygnał, że jeśli do tego dojdzie, to Stany nie pozwolą na sowiecką inwazję. Taki sygnał nie nadszedł, bo Ameryka uważała interwencję armii za najgorsze rozwiązanie. Jej szef sztabu obiecał więc Chomeiniemu, że armia pozostanie w barakach, a szach – opuszczony przez Amerykanów – odleciał do Egiptu. Co się stało później – wiadomo. Najpierw krwawa rozprawa z przeciwnikami teokracji, a potem ustanowienie wrogiego Ameryce reżimu, destabilizującego Bliski Wschód i gwałcącego prawa człowieka. Wniosek z tego taki, że obrona tych praw to nie kurek, który można dowolnie zakręcać i odkręcać, nie ponosząc przy tym kosztów.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.