Wojciech Plewiński: Tak. To był 1957 r., w Sopocie trwał drugi festiwal jazzowy. Wybrałem się na plażę, tego dnia było tam mnóstwo znajomych dziewczyn. Pytałem, czy mogę zrobić im zdjęcia – chętnie pozowały. Ostatecznie właśnie ten kadr trafił na okładkę „Przekroju". Ale nie skończyło się na jednej czy dwóch okładkach. Z tego wyjazdu musiałem wycisnąć maksimum. Chodziło o to, żeby przywieźć do Krakowa jak najwięcej materiału. Już wtedy festiwal był pokazem mody młodzieżowej, a „Przekrój” szukał przecież dziewczyn na okładki. Janina Ipohorska mówiła mi w redakcji: „Wojtek, masz okazję, rzuć no okiem, jak ta młodzież się dziś ubiera”. No więc szukałem. Ale barwnie, pomysłowo ubrani ludzie ginęli w szarym tłumie.
Jak pan się przygotowywał do pracy fotografa modowego? Przeglądał pan zagraniczną prasę w Empiku?
W redakcji były francuskie „Elle" i „Vogue”. Ale przede wszystkim Janka Ipohorska rysowała mi na kartce to, co miało zostać sfotografowane. „Zrób dekolt taki, a później dekolt taki” – mówiła. Jej rysunki nosiłem przy sobie jak ściągę ze stylu.
Chodził pan po Sopocie i szukał odpowiednich dekoltów?!
Nie, ja je musiałem mieć już przygotowane. Na szczęście moja żona była bardzo zręczną osobą i doskonale się wtedy sama obszywała, przerabiając ciuchy z paczek lub tak zwanej tandety. Powstawały bardzo szykowne ubrania, które pożyczałem do zdjęć.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.