Nie ma znaczenia, że żadnego zamachu na tupolewa nie było. Dla wielu zamach albo przynajmniej przypisywanie Rosjanom odpowiedzialności za katastrofę są obiektywnie użyteczne. Obiektywnie więc zamach był.
Oczywiście, że żadnego zamachu być nie mogło. Pomysł zabijania przez Rosjan nad Rosją w rocznicę katyńskiej tragedii prezydenta z 20-procentowym poparciem, niemal w przededniu wygłosowania go z Pałacu Prezydenckiego, jest całkowicie absurdalny. Nie ma więc motywu. Nie ma? Pomyślmy dłużej. A może jednak ktoś z zamachu odniósł korzyści. Kto? Jak to kto? Jednak Rosjanie. Ale przecież wyżej było, że Rosjanie motywu nie mieli. Na pierwszy rzut oka nie. Ale patrząc szerzej, czyli obiektywnie, jednak mieli.
Jaki? Otóż całkiem jasny. Smoleńska tragedia uaktywniła pewną genetyczną skazę występującą u części nadwiślańskiej ludności. Na dziesięciolecia dała pożywkę infantylizmowi, egzaltacji i cierpiętnictwu lubiącym się przebierać za patriotyzm, gotowość cierpienia dla ojczyzny i pragnienie złożenia ofiary na ojczyzny ołtarzu, nawet jeśli mszę odprawia przy nim nie ksiądz Skarga, ale ojciec biznesmen. A więc znowu nam zrobili krzywdę, znowu straszliwy wróg wystąpił przeciw nam, znowu cios w samo jądro polskości zadano z samego jądra ciemności. Wprawdzie 100 ofiar to nie 250 tys., jak w powstaniu warszawskim, ale zawsze to coś.
Ostro to brzmi, zbyt radykalnie, po bandzie albo i za bandą? To proszę, Szanowni Państwo, zajrzeć do prawicowych pisemek i portali. Tam smoleńską katastrofę nazywa się już Drugim Chrztem Polski. Uwielbiany po prawej stronie stetryczały poeta bełkocze coś, że z tej tragedii wykuwa się nowa Polska, a jego poetycki następca gryzmoli coś o Chrystusie narodów. W czymże oni wszyscy by się pławili, gdyby był to wypadek lotniczy, a nie zamach? A może Rosjanie przewidywali, że pokłady szaleństwa są tu na tyle głębokie, że łatwo je uruchomić? No właśnie.
Oczywiście mit tamtej prezydentury pracowicie by budowano, nawet gdyby jej końcem była nie katastrofa smoleńska, ale wynik wyborów. Skoro na prawicy na długie lata udało się zbudować mit wybitnie nieudolnego rządu Jana Olszewskiego, to powiodłoby się i tym razem. Opiewano by więc tak czy inaczej elementy dziedzictwa owej prezydentury. Uniezależnianie się od rosyjskich dostaw energii w formie kupienia litewskiej rafinerii uzależnionej od rosyjskiej ropy; genialną antyrosyjską koalicję Polski z Litwą i Gruzją; szczyt energetyczny, z którego w ostatniej chwili wymeldował się najważniejszy gość z Kazachstanu, wybierający randkę z Putinem; przekonywanie prezydenta Gruzji, by nie przyjmował warunków rozejmu z Rosją uzgodnionych przez prezydenta Francji, bo jakby się tak Gruzini bardziej wykrwawili, to świat zobaczyłby prawdziwą naturę Ruskich.
Poradziłaby więc sobie nasza prawica i bez zamachu, ale zamach okazał się dla niej znakomitym paliwem – nadawał się do politycznego wykorzystania, bo uaktywniał ten autodestrukcyjny gen, dzięki któremu życie w Polsce, oczywiście w imię najważniejszych wartości i najwyższych racji, można zamienić w piekło. To nie jakieś spekulacje. Wyniki sondażu dla „Wprost" pokazują, że takie zdanie ma większość Polaków. Kiedyś była w Ameryce „moralna większość”. Na szczęście u nas jest „normalna większość”.
„Naród się obudził" – usłyszeliśmy po 10 kwietnia. Nie, obudziły się tylko podsypiające ostatnio demony. „Boicie się tego narodu, który pokazał swoją siłę” – czytaliśmy. Nie, zmartwiliśmy się tylko, jak łatwo częścią tego narodu manipulować. Bo to nie „salonowe media” zmanipulowały naród, obrzydzając mu fantastycznego prezydenta. To pisowskie media postanowiły ogłupić część narodu, stawiając słabego prezydenta na cokoły, opowiadając dyrdymały o zamachu, bredząc o wielkiej manipulacji mediów i o przemyśle pogardy, czyniąc to, nawiasem mówiąc, w tym samym czasie, gdy nakręcały kampanię pogardy wymierzoną w urzędujących prezydenta i premiera.
Oczywiście pojawia się pytanie, czy robiono to wszystko, borykając się z wielką i zrozumiałą traumą, czy czysto cynicznie? Cóż, dziś, prawie 16 miesięcy po katastrofie, zdecydowana większość Polaków najwyraźniej nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Prawie 80 proc. Polaków uważa, że politycy katastrofę smoleńską wykorzystują. Prawie trzy czwarte z nas sądzi, że robi to PiS. Takoż podpowiadał nam i instynkt, ale dobrze wiedzieć, że to nie tylko nasz instynkt.
A więc to tylko cynizm? Czyta się w prawicowych gazetach egzaltowane bajania o uszlachetniającej katastrofie i o polskości nabierającej właśnie teraz rumieńców. Widzi się tę emocjonalną erekcję prawicowych męczenników, że inni to, cholera, biegają, ale my jesteśmy patriotami. Słyszy się ich bełkot, że jak myślą o Grunwaldzie, to ta myśl biegnie w stronę cierpień zwolenników PiS. Widzi się, słyszy się i człowiek się zastanawia. Rzuciło im się na głowy czy to naprawdę czysty cynizm. Diabli wiedzą, co gorsze.
Zamach więc jak najbardziej był. Zamach na zdrowy rozum i najbardziej elementarne poczucie dobrego smaku. Zaczął się 11 kwietnia zeszłego roku. Zamach trwa. I jeszcze długo potrwa.
Jaki? Otóż całkiem jasny. Smoleńska tragedia uaktywniła pewną genetyczną skazę występującą u części nadwiślańskiej ludności. Na dziesięciolecia dała pożywkę infantylizmowi, egzaltacji i cierpiętnictwu lubiącym się przebierać za patriotyzm, gotowość cierpienia dla ojczyzny i pragnienie złożenia ofiary na ojczyzny ołtarzu, nawet jeśli mszę odprawia przy nim nie ksiądz Skarga, ale ojciec biznesmen. A więc znowu nam zrobili krzywdę, znowu straszliwy wróg wystąpił przeciw nam, znowu cios w samo jądro polskości zadano z samego jądra ciemności. Wprawdzie 100 ofiar to nie 250 tys., jak w powstaniu warszawskim, ale zawsze to coś.
Ostro to brzmi, zbyt radykalnie, po bandzie albo i za bandą? To proszę, Szanowni Państwo, zajrzeć do prawicowych pisemek i portali. Tam smoleńską katastrofę nazywa się już Drugim Chrztem Polski. Uwielbiany po prawej stronie stetryczały poeta bełkocze coś, że z tej tragedii wykuwa się nowa Polska, a jego poetycki następca gryzmoli coś o Chrystusie narodów. W czymże oni wszyscy by się pławili, gdyby był to wypadek lotniczy, a nie zamach? A może Rosjanie przewidywali, że pokłady szaleństwa są tu na tyle głębokie, że łatwo je uruchomić? No właśnie.
Oczywiście mit tamtej prezydentury pracowicie by budowano, nawet gdyby jej końcem była nie katastrofa smoleńska, ale wynik wyborów. Skoro na prawicy na długie lata udało się zbudować mit wybitnie nieudolnego rządu Jana Olszewskiego, to powiodłoby się i tym razem. Opiewano by więc tak czy inaczej elementy dziedzictwa owej prezydentury. Uniezależnianie się od rosyjskich dostaw energii w formie kupienia litewskiej rafinerii uzależnionej od rosyjskiej ropy; genialną antyrosyjską koalicję Polski z Litwą i Gruzją; szczyt energetyczny, z którego w ostatniej chwili wymeldował się najważniejszy gość z Kazachstanu, wybierający randkę z Putinem; przekonywanie prezydenta Gruzji, by nie przyjmował warunków rozejmu z Rosją uzgodnionych przez prezydenta Francji, bo jakby się tak Gruzini bardziej wykrwawili, to świat zobaczyłby prawdziwą naturę Ruskich.
Poradziłaby więc sobie nasza prawica i bez zamachu, ale zamach okazał się dla niej znakomitym paliwem – nadawał się do politycznego wykorzystania, bo uaktywniał ten autodestrukcyjny gen, dzięki któremu życie w Polsce, oczywiście w imię najważniejszych wartości i najwyższych racji, można zamienić w piekło. To nie jakieś spekulacje. Wyniki sondażu dla „Wprost" pokazują, że takie zdanie ma większość Polaków. Kiedyś była w Ameryce „moralna większość”. Na szczęście u nas jest „normalna większość”.
„Naród się obudził" – usłyszeliśmy po 10 kwietnia. Nie, obudziły się tylko podsypiające ostatnio demony. „Boicie się tego narodu, który pokazał swoją siłę” – czytaliśmy. Nie, zmartwiliśmy się tylko, jak łatwo częścią tego narodu manipulować. Bo to nie „salonowe media” zmanipulowały naród, obrzydzając mu fantastycznego prezydenta. To pisowskie media postanowiły ogłupić część narodu, stawiając słabego prezydenta na cokoły, opowiadając dyrdymały o zamachu, bredząc o wielkiej manipulacji mediów i o przemyśle pogardy, czyniąc to, nawiasem mówiąc, w tym samym czasie, gdy nakręcały kampanię pogardy wymierzoną w urzędujących prezydenta i premiera.
Oczywiście pojawia się pytanie, czy robiono to wszystko, borykając się z wielką i zrozumiałą traumą, czy czysto cynicznie? Cóż, dziś, prawie 16 miesięcy po katastrofie, zdecydowana większość Polaków najwyraźniej nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Prawie 80 proc. Polaków uważa, że politycy katastrofę smoleńską wykorzystują. Prawie trzy czwarte z nas sądzi, że robi to PiS. Takoż podpowiadał nam i instynkt, ale dobrze wiedzieć, że to nie tylko nasz instynkt.
A więc to tylko cynizm? Czyta się w prawicowych gazetach egzaltowane bajania o uszlachetniającej katastrofie i o polskości nabierającej właśnie teraz rumieńców. Widzi się tę emocjonalną erekcję prawicowych męczenników, że inni to, cholera, biegają, ale my jesteśmy patriotami. Słyszy się ich bełkot, że jak myślą o Grunwaldzie, to ta myśl biegnie w stronę cierpień zwolenników PiS. Widzi się, słyszy się i człowiek się zastanawia. Rzuciło im się na głowy czy to naprawdę czysty cynizm. Diabli wiedzą, co gorsze.
Zamach więc jak najbardziej był. Zamach na zdrowy rozum i najbardziej elementarne poczucie dobrego smaku. Zaczął się 11 kwietnia zeszłego roku. Zamach trwa. I jeszcze długo potrwa.
Więcej możesz przeczytać w 31/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.