Już po wszystkim. Ciało zostało skremowane, prochy wsypane do kilku urn, otrzymali je członkowie rodziny i przyjaciele. Grobu nie ma i nie wiadomo, czy będzie. Amy Winehouse znikła.
Zwykle sytuacja wygląda podobnie. Pod domem każdej Amy zaczynają się zbierać tłumy, ludzie składają kwiaty, zapalają znicze, czasem śpiewają piosenki. Niektórzy wśród kwiatów kładą fotografie i kartki z wyznaniami. Kiedy owocem pogrzebu jest grób, sytuacja przenosi się tam, zostawiając miejsce tragedii na liście atrakcji turystycznych miasta. Celebra i medytacja na cmentarzu trwają później latami, okolica każdego dnia pokrywa się niedopałkami, puszkami po piwie i butelkami, pobliskie groby niszczeją zadeptywane, ktoś na nich siedzi, zakochani się tulą, ćpuny zgięte wpół odfruwają w niebyt, umęczeni oddają mocz. Powstaje kolejne miejsce kultu wyznawców „młodej pięknej śmierci". Bo umrzeć w taki sposób to jest dopiero coś!
Więcej możesz przeczytać w 31/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.