Demokracja jest zbudowana na tak niepewnych podstawach, jak zaufanie, solidarność i kompromisy, więc nie można ustawać w jej obronie.
Dramat w Norwegii skłania do rozważenia dwu istotnych, a źle najczęściej pojmowanych okoliczności zagrożenia demokracji. Pierwsza dotyczy łatwego wyjaśnienia, że sprawca był szaleńcem, czyli że normalnie takie rzeczy się nie zdarzają. Otóż gdyby sprawca był jawnie chory psychicznie, nie umiał się kontaktować ze światem, miał się za Chrystusa czy Napoleona – wszystko w porządku. Ale jeżeli jest to człowiek racjonalnie działający? Mieliśmy w historii wiele tragedii w czasach początku demokracji i demokracji rozwiniętej, kiedy z poparciem społecznym szaleńcy publiczni obejmowali władzę i próbowali realizować obłąkane plany.
Przypomnijmy, że radykalni jakobini, członkowie Komitetu Ocalenia Publicznego, zostali w procesie demokratycznym (parlament) wybrani, a byli niewątpliwymi szaleńcami w sensie publicznym. Robespierre przez dwa lata wygłosił tyle mów, że zebrało się na 17 tomów, snuł plany nowego wspaniałego świata z Istotą Najwyższą na czele, które prezentował z detalami. Najbliżsi mu – Saint-Just miał ledwie 20 lat i był autorem półpornograficznych poematów, a Marat złodziejem, karciarzem i był chory na syfilis, skrofuły i Bóg wie co, musiał spędzać większość czasu w wannie, bo tak go swędziało. Stąd w wannie dopadła go Charlotte Corday, co wspaniale namalował David, który popierał każdy kolejny reżim. Rewolucja szła w latach 1789-1792 nieźle ku demokracji, kiedy właśnie ci ludzie demokrację uniemożliwili.
Lektura „Mein Kampf" (którego publikacja jest nie wiadomo dlaczego zakazana, a warto byłoby chociaż studentom pokazać rozumowanie Hitlera) ujawnia, że i on był szaleńcem odnośnie do kwestii publicznych, który rozumował racjonalnie i śmiało prezentował swoje wizje. Istnieją niezwykłe rysunki Hitlera, który projektował urządzenie z Ukrainy swoistego ogrodu pełnego grecko- -rzymskich budowli. W jego najbliższym otoczeniu ludzi o podobnej, niby-racjonalnej, a zarazem politycznie szaleńczej postawie nie brakowało i to samo można powiedzieć o milionach jego ślepych zwolenników. A przecież gdyby Robespierre czy Hitler przynieśli rękopisy ze swoimi planami do jakiejkolwiek redakcji (co się zdarza nagminnie), uznano by ich za nieszkodliwych wariatów, a ich teksty wyrzucono do kosza. Ludzi racjonalnych, a zarazem żywiących szaleńcze poglądy polityczne nie brakuje, choć w demokracji jest to margines.
Zagrożenie polega na tym, że ludzie ci funkcjonują także w trudnych, kryzysowych czasach, kiedy potencjalna zdolność akceptacji ich poglądów jest nieporównanie większa. Biedni i sponiewierani kryzysem gotowi są czasem uwierzyć w największe – wydawałoby się – bzdury. W łagodnej wersji wyraża się to tylko w przyroście postaw nacjonalistycznych, jaki niewątpliwie obserwujemy w Europie, i to w niepokojącym stopniu, w mniej łagodnej w próbach obalenia demokracji, która opiera się na znienawidzonych przez takich ludzi ideach kompromisu, tolerancji i wolności słowa.
Jak się bronić przed takimi postawami? Trzeba zdać sobie sprawę, że demokracja została jako dobry ustrój wybrana przez olbrzymią większość spośród nas, a zatem nie można się patyczkować z wrogami demokracji. Zawsze rodzi się problem, kiedy są to wrogowie naprawdę niebezpieczni, a kiedy tylko „wariaci". Nie ma reguły. Jednak można sformułować kilka wskazówek, które pomagają przy obserwowaniu takich postaw.
A zatem: wspomniane trudne czasy, kiedy łatwiej o akceptację szaleńczych pomysłów radykalnej prawicy czy lewicy. Następnie poziom agresji formułowanych sądów i ewentualnych proponowanych konsekwencji – czyli jednak trzeba te bzdury czytać. Dalej: kiedy następuje przekroczenie prawa, trzeba karać z całą surowością bez uwzględniania rzekomo łagodzącej okoliczności, że to niewielka grupka „wariatów". W imię obrony wolności słowa można im pozwalać na publiczne wypowiadanie się, ale monitorować te wypowiedzi. Przecież odpowiednie instytucje wiedzą, kto je głosi. Wystarczy zajrzeć do internetu. Jeżeli uznamy, że samo monitorowanie jest niedostateczne, trzeba stosować rozmaite formy nadzoru i dozoru.
Wiem, że wiele osób oburzy się, że to narusza zasady demokracji. Nie jest to jednak prawda. Demokracja, jakiej chcemy, jest zbudowana na tak miękkich i niepewnych podstawach, jak wzajemne zaufanie, solidarność, umiejętność wykorzystywania wolności słowa czy kompromisy, że nie można ustawać w jej obronie. Każdy radykalny pogląd stanowi dla niej zagrożenie, chociaż nie wolno mylić oficjalnych partii politycznych głoszących słowa nienawiści, a w Polsce mamy takie, z siłami politycznymi, legalnymi lub nie, zarejestrowanymi lub nie, które nawołują wprost do odrzucenia demokracji lub do ograniczenia jej do białych ludzi czy do prawdziwych Francuzów, Finów, Polaków... Na pytanie o to, czy w obronie demokracji można stosować niedemokratyczne poglądy i zachowania, odpowiadam po niemal trzech stuleciach doświadczeń: nie tylko można, ale też trzeba. A że to bardzo niebezpieczne – niestety tak jest.
Przypomnijmy, że radykalni jakobini, członkowie Komitetu Ocalenia Publicznego, zostali w procesie demokratycznym (parlament) wybrani, a byli niewątpliwymi szaleńcami w sensie publicznym. Robespierre przez dwa lata wygłosił tyle mów, że zebrało się na 17 tomów, snuł plany nowego wspaniałego świata z Istotą Najwyższą na czele, które prezentował z detalami. Najbliżsi mu – Saint-Just miał ledwie 20 lat i był autorem półpornograficznych poematów, a Marat złodziejem, karciarzem i był chory na syfilis, skrofuły i Bóg wie co, musiał spędzać większość czasu w wannie, bo tak go swędziało. Stąd w wannie dopadła go Charlotte Corday, co wspaniale namalował David, który popierał każdy kolejny reżim. Rewolucja szła w latach 1789-1792 nieźle ku demokracji, kiedy właśnie ci ludzie demokrację uniemożliwili.
Lektura „Mein Kampf" (którego publikacja jest nie wiadomo dlaczego zakazana, a warto byłoby chociaż studentom pokazać rozumowanie Hitlera) ujawnia, że i on był szaleńcem odnośnie do kwestii publicznych, który rozumował racjonalnie i śmiało prezentował swoje wizje. Istnieją niezwykłe rysunki Hitlera, który projektował urządzenie z Ukrainy swoistego ogrodu pełnego grecko- -rzymskich budowli. W jego najbliższym otoczeniu ludzi o podobnej, niby-racjonalnej, a zarazem politycznie szaleńczej postawie nie brakowało i to samo można powiedzieć o milionach jego ślepych zwolenników. A przecież gdyby Robespierre czy Hitler przynieśli rękopisy ze swoimi planami do jakiejkolwiek redakcji (co się zdarza nagminnie), uznano by ich za nieszkodliwych wariatów, a ich teksty wyrzucono do kosza. Ludzi racjonalnych, a zarazem żywiących szaleńcze poglądy polityczne nie brakuje, choć w demokracji jest to margines.
Zagrożenie polega na tym, że ludzie ci funkcjonują także w trudnych, kryzysowych czasach, kiedy potencjalna zdolność akceptacji ich poglądów jest nieporównanie większa. Biedni i sponiewierani kryzysem gotowi są czasem uwierzyć w największe – wydawałoby się – bzdury. W łagodnej wersji wyraża się to tylko w przyroście postaw nacjonalistycznych, jaki niewątpliwie obserwujemy w Europie, i to w niepokojącym stopniu, w mniej łagodnej w próbach obalenia demokracji, która opiera się na znienawidzonych przez takich ludzi ideach kompromisu, tolerancji i wolności słowa.
Jak się bronić przed takimi postawami? Trzeba zdać sobie sprawę, że demokracja została jako dobry ustrój wybrana przez olbrzymią większość spośród nas, a zatem nie można się patyczkować z wrogami demokracji. Zawsze rodzi się problem, kiedy są to wrogowie naprawdę niebezpieczni, a kiedy tylko „wariaci". Nie ma reguły. Jednak można sformułować kilka wskazówek, które pomagają przy obserwowaniu takich postaw.
A zatem: wspomniane trudne czasy, kiedy łatwiej o akceptację szaleńczych pomysłów radykalnej prawicy czy lewicy. Następnie poziom agresji formułowanych sądów i ewentualnych proponowanych konsekwencji – czyli jednak trzeba te bzdury czytać. Dalej: kiedy następuje przekroczenie prawa, trzeba karać z całą surowością bez uwzględniania rzekomo łagodzącej okoliczności, że to niewielka grupka „wariatów". W imię obrony wolności słowa można im pozwalać na publiczne wypowiadanie się, ale monitorować te wypowiedzi. Przecież odpowiednie instytucje wiedzą, kto je głosi. Wystarczy zajrzeć do internetu. Jeżeli uznamy, że samo monitorowanie jest niedostateczne, trzeba stosować rozmaite formy nadzoru i dozoru.
Wiem, że wiele osób oburzy się, że to narusza zasady demokracji. Nie jest to jednak prawda. Demokracja, jakiej chcemy, jest zbudowana na tak miękkich i niepewnych podstawach, jak wzajemne zaufanie, solidarność, umiejętność wykorzystywania wolności słowa czy kompromisy, że nie można ustawać w jej obronie. Każdy radykalny pogląd stanowi dla niej zagrożenie, chociaż nie wolno mylić oficjalnych partii politycznych głoszących słowa nienawiści, a w Polsce mamy takie, z siłami politycznymi, legalnymi lub nie, zarejestrowanymi lub nie, które nawołują wprost do odrzucenia demokracji lub do ograniczenia jej do białych ludzi czy do prawdziwych Francuzów, Finów, Polaków... Na pytanie o to, czy w obronie demokracji można stosować niedemokratyczne poglądy i zachowania, odpowiadam po niemal trzech stuleciach doświadczeń: nie tylko można, ale też trzeba. A że to bardzo niebezpieczne – niestety tak jest.
Więcej możesz przeczytać w 31/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.