Zawsze mnie intryguje ta powtarzająca się scena: zamieszki, człowiek okłada człowieka kijem, a centymetry obok obiektyw aparatu i odgłos migawki – fotograf stara się uchwycić spękane żyły, rozerwane łuki brwiowe i bryzgające krwią dziąsła. Dlaczego człowiek z aparatem nie rzuca się, by ich rozdzielić, zapobiec nieszczęściu? Dlaczego nie staje w obronie katowanego, tylko czeka gotowy do pracy, by nagle pochylić się i uchwycić widok skopanej twarzy?
Zdania są podzielone. Reporterzy wojenni zjawiają się tam, gdzie kule świszczą koło uszu, a odłamki granatów wbijają się w ich portfele w kieszeniach, które cudem ratują życie. Chwytają ujęcia, które stają się wstrząsającym dowodem dla świata. Niepisany układ mówi, że raczej się takich nie zabija – pozwala się im pstryknąć tę fotkę ku przestrodze, czasem wręcz zbrodniarz zapozuje ze świeżo odciętą głową w ręku – i następnego dnia trwoga obiega nasze domy. W bezlitosnej sytuacji fotograf nie ma szans, sam się modli, by przeżyć, a zdjęcia zdobywają Pulitzera. Okrucieństwa wojen przekazane przez reporterów gazetowych, fotografów i kamerzystów telewizyjnych stanowią straszliwy zapis ludzkiego bestialstwa i ogromu okropieństw w konfliktach zbrojnych. Chwała im za to.
Ale podczas innych zdarzeń? Gdy małolaty biją innego małolata na ulicy? Podczas zamieszek pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów? Na wiecu pod krzyżem? Dlaczego nie podchodzą do facetów palących opony, sikających na znicze, rzucających czym popadnie w okna, pragnących się wzajemnie udusić? Dlaczego z odległości 15 centymetrów drogi obiektyw Nikona strzela jak karabin klatka po klatce bandyckie zachowania i nie robi nic, by je powstrzymać? Dla mnie to niepojęte. Moim pierwszym odruchem zawsze byłaby próba powstrzymania przemocy, a nie jej fotografowanie.
Opinie konkurentów Tomasza Lisa na Twitterze, a potem ich wypowiedzi w mediach po wywiadzie z Jarosławem Kaczyńskim były niszczące. „Nieprzygotowany" mieszało się z „nerwowy" i „nieobiektywny". Fruwała punktacja bokserska w stylu „tu mu dołożył, potem dał się trafić, przegrał”. Jakby to była walka Adamka z Kliczką, a nie dramatyczna walka o Polskę, której nikt nie zauważył.
Tego dnia w studiu telewizyjnym rozegrała się jedna z najważniejszych debat politycznych ostatnich lat. Lis nie przyszedł się naparzać, nie chodziło mu o słowne fajerwerki, do których bywa zdolny. Przyszedł ze znacznie poważniejszym, obywatelskim zamiarem wyświetlenia prawdy o jednym z kandydatów. Zadawał proste pytania i oczekiwał odpowiedzi. I czekał na reakcję duszy. Jeśli emocje Kaczyńskiego się ujawnią – wygrał, jeśli nie – przegrał.
Na każde z pytań mogła paść lekka odpowiedź i wywiad przeszedłby bez echa. „Kto będzie odpowiadał za gospodarkę?". Mogło paść: „Chciałbym, żeby to była pani Gilowska, ale jak pan wie, sytuacja jest skomplikowana, więc nie mogę w tej chwili o tym mówić. Ale chciałbym, żeby to była ona". Jednak Kaczyński nie umie tak odpowiadać. On nawet w tak prostym pytaniu czuje zaczepkę – a Lis o tym wie. Więc pada ironiczne: „Nie powiem panu, niech pan nie pyta, Polacy to niegłupi naród i się domyślą". Lis kontynuuje banałem: „Nie powie pan, kto będzie odpowiadał za gospodarkę 40-milionowego państwa?”. „Nie, niech pan nie traci czasu”. Kaczyński nawet nie wie, że zaczyna się rozbierać do badania na wariografie, które wykaże, że kłamie.
Cytat i pytanie o ukryty sens wypowiedzi na temat Merkel Kaczyński mógł skwitować prostą, kończącą odpowiedzią: „Może niedokładnie się wyraziłem, nie sugeruję niczego nieczystego, przepraszam, jeśli zostałem źle zrozumiany" i byłoby po krzyku. I po Lisie. Ale padło: „A pan nie zna polskiego, panie magistrze?". I tak na nietrudne pytania słyszeliśmy coraz bardziej nerwowe i lekceważące odpowiedzi i widzieliśmy coraz bardziej prawdziwego Kaczyńskiego. Arogancja wobec połowy polskiego społeczeństwa wypłynęła z wypowiedzią „Pan jest z tej znanej opcji, która szkodzi Polsce". Dla młodzieży to była premiera, dla starszych – powrót do smaku znanej starej konserwy, z której wychynęło brunatne cuchnące mazidło.
W tej rozmowie nastąpił koniec misia w Zakopanem. Lis przestał go fotografować, zdjął mu sztuczną głowę i pokazał Polakom jego prawdziwą twarz. Rozebrał go niemal jak Frost Nixona. Chwilę potem podjąłem decyzję, że na wybory idę. Nie chcę, by chroniczny kłamca i dzielący Polskę straszliwym toporem nienawiści przedstawiciel umysłowego średniowiecza został zwycięzcą wyborów.
To był trudny, ryzykowny i odpowiedzialny wywiad, Tomku. Wypadł znakomicie, mimo paru turbulencji.
PS Zorro to po hiszpańsku lis.
ZBIGNIEW HOŁDYS
Muzyk, kompozytor, były lider grupy Perfect, dziennikarz
Zdania są podzielone. Reporterzy wojenni zjawiają się tam, gdzie kule świszczą koło uszu, a odłamki granatów wbijają się w ich portfele w kieszeniach, które cudem ratują życie. Chwytają ujęcia, które stają się wstrząsającym dowodem dla świata. Niepisany układ mówi, że raczej się takich nie zabija – pozwala się im pstryknąć tę fotkę ku przestrodze, czasem wręcz zbrodniarz zapozuje ze świeżo odciętą głową w ręku – i następnego dnia trwoga obiega nasze domy. W bezlitosnej sytuacji fotograf nie ma szans, sam się modli, by przeżyć, a zdjęcia zdobywają Pulitzera. Okrucieństwa wojen przekazane przez reporterów gazetowych, fotografów i kamerzystów telewizyjnych stanowią straszliwy zapis ludzkiego bestialstwa i ogromu okropieństw w konfliktach zbrojnych. Chwała im za to.
Ale podczas innych zdarzeń? Gdy małolaty biją innego małolata na ulicy? Podczas zamieszek pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów? Na wiecu pod krzyżem? Dlaczego nie podchodzą do facetów palących opony, sikających na znicze, rzucających czym popadnie w okna, pragnących się wzajemnie udusić? Dlaczego z odległości 15 centymetrów drogi obiektyw Nikona strzela jak karabin klatka po klatce bandyckie zachowania i nie robi nic, by je powstrzymać? Dla mnie to niepojęte. Moim pierwszym odruchem zawsze byłaby próba powstrzymania przemocy, a nie jej fotografowanie.
Opinie konkurentów Tomasza Lisa na Twitterze, a potem ich wypowiedzi w mediach po wywiadzie z Jarosławem Kaczyńskim były niszczące. „Nieprzygotowany" mieszało się z „nerwowy" i „nieobiektywny". Fruwała punktacja bokserska w stylu „tu mu dołożył, potem dał się trafić, przegrał”. Jakby to była walka Adamka z Kliczką, a nie dramatyczna walka o Polskę, której nikt nie zauważył.
Tego dnia w studiu telewizyjnym rozegrała się jedna z najważniejszych debat politycznych ostatnich lat. Lis nie przyszedł się naparzać, nie chodziło mu o słowne fajerwerki, do których bywa zdolny. Przyszedł ze znacznie poważniejszym, obywatelskim zamiarem wyświetlenia prawdy o jednym z kandydatów. Zadawał proste pytania i oczekiwał odpowiedzi. I czekał na reakcję duszy. Jeśli emocje Kaczyńskiego się ujawnią – wygrał, jeśli nie – przegrał.
Na każde z pytań mogła paść lekka odpowiedź i wywiad przeszedłby bez echa. „Kto będzie odpowiadał za gospodarkę?". Mogło paść: „Chciałbym, żeby to była pani Gilowska, ale jak pan wie, sytuacja jest skomplikowana, więc nie mogę w tej chwili o tym mówić. Ale chciałbym, żeby to była ona". Jednak Kaczyński nie umie tak odpowiadać. On nawet w tak prostym pytaniu czuje zaczepkę – a Lis o tym wie. Więc pada ironiczne: „Nie powiem panu, niech pan nie pyta, Polacy to niegłupi naród i się domyślą". Lis kontynuuje banałem: „Nie powie pan, kto będzie odpowiadał za gospodarkę 40-milionowego państwa?”. „Nie, niech pan nie traci czasu”. Kaczyński nawet nie wie, że zaczyna się rozbierać do badania na wariografie, które wykaże, że kłamie.
Cytat i pytanie o ukryty sens wypowiedzi na temat Merkel Kaczyński mógł skwitować prostą, kończącą odpowiedzią: „Może niedokładnie się wyraziłem, nie sugeruję niczego nieczystego, przepraszam, jeśli zostałem źle zrozumiany" i byłoby po krzyku. I po Lisie. Ale padło: „A pan nie zna polskiego, panie magistrze?". I tak na nietrudne pytania słyszeliśmy coraz bardziej nerwowe i lekceważące odpowiedzi i widzieliśmy coraz bardziej prawdziwego Kaczyńskiego. Arogancja wobec połowy polskiego społeczeństwa wypłynęła z wypowiedzią „Pan jest z tej znanej opcji, która szkodzi Polsce". Dla młodzieży to była premiera, dla starszych – powrót do smaku znanej starej konserwy, z której wychynęło brunatne cuchnące mazidło.
W tej rozmowie nastąpił koniec misia w Zakopanem. Lis przestał go fotografować, zdjął mu sztuczną głowę i pokazał Polakom jego prawdziwą twarz. Rozebrał go niemal jak Frost Nixona. Chwilę potem podjąłem decyzję, że na wybory idę. Nie chcę, by chroniczny kłamca i dzielący Polskę straszliwym toporem nienawiści przedstawiciel umysłowego średniowiecza został zwycięzcą wyborów.
To był trudny, ryzykowny i odpowiedzialny wywiad, Tomku. Wypadł znakomicie, mimo paru turbulencji.
PS Zorro to po hiszpańsku lis.
ZBIGNIEW HOŁDYS
Muzyk, kompozytor, były lider grupy Perfect, dziennikarz
Więcej możesz przeczytać w 41/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.