Wracam myślami do ubiegłotygodniowej potrawy, bo powoli i niechętnie wracam też z gorącego Zihuatanejo do chłodnej Warszawy i zastanawiam się, jak by tu zrobić sobie Meksyk ze zwykłych, łatwo dostępnych produktów, jakie na co dzień wkładamy do koszyka w sklepach. Czy z trywialnych zakupów, takich jak kawałek łososia, pierś z kurczaka czy kiść bananów, da się wyczarować coś egzotycznego? Oczywiście.
Do łososia na pewno musimy kupić dobre limonki. Najlepsze będą te, które lekko uginają się pod palcami. Im większe, tym lepsze. Limonka świetnie harmonizuje z łososiem, nie jest tak kwaśna jak cytryna i nie zabija łososiowego smaku. Potrzebujemy trzech limonek, jedną z nich musimy wcześniej delikatnie oskrobać zesterem z zielonej skórki. Filety z łososia oczyszczamy z resztek ości i wklepujemy w nie trochę grubej soli razem z sokiem z limonek i zielonymi wiórkami. Warto pamiętać, żeby limonki kroić na ukos, a nie tak, jak zwykliśmy kroić cytrynę. Sok wypłynie łatwiej i będzie go więcej. Przesypujemy całość najlepszym czarnym pieprzem i przykrywamy polskim crème fraîche, czyli serkiem Bieluch. Teraz siekamy albo nawet grubo ścieramy zieloną papryczkę, najlepiej długą i niepękatą, po czym dodajemy trochę czerwonej cebuli pokrojonej w pióra. Ryba na 15 minut wędruje do gorącego pieca, rozgrzanego do 220 stopni C. Po kwadransie redukujemy temperaturę do 160 stopni i po kolejnych 10 minutach mamy już naszego łososia. Podajemy do niego sos ze świeżo startych pomiodrów, obok kładziemy owoce granatu albo żurawinę z chrzanem. Kolorowo i pysznie.
Drugi pomysł na egzotykę w kuchni to pospolita pierś z kurczaka. Znęcamy się nad nią delikatnie drewnianym tłuczkiem, polewamy sokiem z limonki i zaprawiamy jogurtem zmieszanym z solą, kuminem, świeżym oregano i odrobiną octu jabłkowego, po czym zostawiamy na noc w lodówce. Następnego dnia pieczemy na ruszcie z obu stron, uważając, żeby nie zostawić w środku surowego mięsa. Do tak przyrządzonego kurczaka najlepszy będzie ryż z rodzynkami i orzeszkami pinii, gotowany jak na pilaw.
Na koniec przepis ekonomiczny, choć nadal pełen egzotyki. To jedno z moich ukochanych śniadań z Kuby, kojarzące mi się z beztroskim i pysznym dzieciństwem. Potrzebne będą banany, ryż, dojrzałe pomidory, duże wiejskie jajka i oliwa z oliwek, ale nie ta zielona, z pierwszego tłoczenia, tylko zwykła, oczyszczona, przeznaczona do smażenia. Ryż gotujemy na sypko, może być nawet w ohydnych plastikowych torebkach, byle nie był wcześniej prażony. Na głębokim tłuszczu (przynajmniej 3 cm) smażymy dwa jajka tak, jakbyśmy chcieli zrobić zwykłe polskie sadzone. To niełatwe zadanie, w rozgrzanej oliwie jajka syczą, chrupią, strzelają i niewprawny kucharz może mieć później sporo sprzątania. Jajka smażymy na twardo, polewając je z wierzchu rozgrzaną oliwą, i zręcznie wyciągamy z rozgrzanego tłuszczu łyżką cedzakową. Układamy obok ryżu. Dojrzałe pomidory miksujemy w malakserze z kuminem, goździkami, czarnym pieprzem, dodajemy siekaną cebulę i czosnek. Na talerzu układamy jeszcze dwa usmażone banany i otrzymujemy śniadanie bogate, obfite, niedrogie, egzotyczne i szalenie sexy.
Szara i zimna jesień za oknem ucieka w popłochu w obliczu kolorowych i pachnących dań. Ja tymczasem szykuję się do powrotu i rozmyślam nad wykorzystaniem cudownego sosu Antonia w polskich warunkach. Może spróbować zamarynować w nim sparzone wcześniej wrzątkiem delikatne mięso kurczaka? Hm...
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.