Tusk jakby zapomniał, że demokracja nie jest wartością instrumentalną, której zadaniem jest wspieranie skutecznego rządzenia i legitymizowanie prywatnych politycznych karier, ale – że jest wartością samoistną, dzięki której zjadacze chleba stają się samostanowiącymi obywatelami, a władza jest reprezentantem i wykonawcą ich woli. Obywatel jest podmiotem, z którym trzeba rozmawiać, a nie przeszkodą, którą trzeba umiejętnie ominąć.
Od czasu swojego exposé pan premier pojawia się wobec obywateli jedynie w dwóch rolach, znanych z teologii. Jest Pierwszym Poruszycielem, który zainicjował pewne procesy, nadał bieg światu, a następnie wycofał się z niego we własną prywatność. Pierwszy Poruszyciel nie wtrąca się w życie śmiertelników, nie ma z nimi nie tylko kontaktu, ale nawet żadnych pośredników, na których obowiązek kontaktu byłby przelany (Graś nie odzywa się, nie prowadzi żadnej polityki informacyjnej). Może premierowi odpowiada pozycja istoty szczególnej, która z wyższością przygląda się światu, może sfera polityki powinna oderwać się od sfery życia codziennego, a politycy od zwykłych ludzi. Może parlament powinien stać się domem Wielkiego Brata, do którego mamy czasem wgląd dzięki mediom, ale którego mieszkańcy nie mają z nami żadnego rzeczywistego kontaktu i żyją własnym życiem i własnymi problemami?
Ustawy wypluwane przez parlament wskazują na to, że stanowienie prawa przestało pełnić regulatywne społeczne funkcje, a pełni niemal wyłącznie funkcje polityczne. Ustawy służą partii do wygrania wyborów, do utrzymania się przy władzy, a nie do porządkowania życia społecznego. Nic więc dziwnego, że do ich uchwalenia nie potrzeba ani konsultacji, ani polityki informacyjnej. Nie potrzeba nawet ich czytania. Wielu parlamentarzystów tylko czasem, i to pod wpływem opinii publicznej, dowiaduje się, na co oddało głos i co uchwaliło, a nawet chętnie przyznaje się do błędu, jeśli to się politycznie opłaci (co cynicznie zrobił właśnie Kaczyński w sprawie ACTA).
Pan premier przybiera też postać groźnego Boga Ojca, który pojawia się z rzadka, głównie po to, by karać, grozić, głosić, zarządzać politycznym królestwem, a nie po to, by słuchać i rozmawiać. Tusk – jak mówi – „nie będzie konsultował decyzji ze społeczeństwem, bo wtedy żadna decyzja nie zostałaby podjęta", nie będzie „ustępował przed brutalnym szantażem” (w sprawie ACTA), za to będzie wyciągał konsekwencje wobec tych, którzy się niewłaściwie zachowują (strajkujący lekarze), bo zdaje się wiedzieć najlepiej, co jest dobre, a co nie dla jego poddanych. Paternalizm premiera Tuska umacnia się coraz bardziej. Nikt nie zna jego politycznych planów, agendy reform, zwłaszcza zaś ich społecznego uzasadnienia, nieznane są polityczne racje ani społeczne korzyści płynące z pracy rządu.
Deifikacja pana premiera stała się faktem, gdy jedyny jego „zwodzony most do społeczeństwa", czyli minister Boni, przeszedł do własnego resortu i przez nikogo nie został zastąpiony. Sądzę, że w towarzystwie Donalda Tuska nie ma już nikogo, kto przypominałby mu, czym jest demokracja, czym społeczeństwo obywatelskie i jakim ograniczeniem dla władzy, a zarazem wielką wartością jest podmiotowość obywateli. Panie premierze, sercem demokracji jest debata, wymiana racji, wizji. Demokracja to nie tylko rządy większości, to deliberacja, konsensus, który rodzi się w rozmowie. Premier musi się wsłuchiwać w głos obywateli, organizacji pozarządowych, przeciwników politycznych (mających rozsądek) nie dlatego, że mu się to opłaca, lecz dlatego, że to elementarny obowiązek demokratycznego przywódcy.
Tylko po co to piszę? Bogowie przecież nie czytają.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.