W takich grubych białych kożuchach widziałem świerki jedynie w dzieciństwie i w Zakopanem. A tu proszę, paradują u mnie pod Warszawą, i to na wiosnę. Zaraz potem monstrualna chlapa i bicze wodne w twarz.
Okropieństwo klimatyczne ma jedną wielką zaletę. Polacy, tak podzieleni i skłóceni, nareszcie zaczęli mówić jednym głosem: co za pogoda, jaki koszmar! Tym samym tonem narzeka wyznawca PiS i zwolennik Palikota. Że co, ta pogoda też wina Tuska? No może. A tu mamy rocznicę smoleńską, katastrofa jak wielki oceaniczny okręt, pusty i rdzewiejący, który zerwał się z nabrzeża i dryfuje. Fakty już nie mają znaczenia, pięć amerykańskich komisji nie przekona przekonanych, że to nie był zamach lub jakiś parazamach albo tak złowrogie stężenie złej woli, że jak zamach. Jak pięknie się rozwija w czasie ta nasza sprawa Dreyfusa. Można już tylko najwyżej liczyć na leczenie upływem lat. Ale to potrwa, obiekt duży i solidny, a politycy, którzy na nim żerują – całkiem zdrowi i młodzi. Mają teraz co prawda nowe paliwo w postaci kryzysu i buntu zawiedzionych, których nadzieje na szybki dobrobyt szlag trafił, ale paliwo smoleńskie nadal niezwykle kaloryczne. Nie zgadzam się jednak z Marcinem Królem, z którym zwykle się zgadzam, że w Europie niemal pewna jest rewolucja średniej klasy, która jest skazana na pauperyzację. Społeczności Grecji i Cypru zostały doprowadzone do ostateczności, bunt jednak nie zaszedł tam daleko. Tak, natura ludzka się nie zmieniła, warunki do buntu spełnione: poczucie zawodu, upokorzenie, bezradność. Są też jednak globalne media, internet, gdzie sfrustrowani mogą się wykrzyczeć, otwarte granice, istnieje tyle form wolności. I kto jest winny, rozmywa się wina. Nie widać też zaplecza ideowego dla buntu, jest za to świadomość, że nawet gdyby udało się coś wygrać, to nie byłoby wiadomo, co potem robić. Nawet ci wściekli czują, że potem byłoby jeszcze gorzej…
Święta u rodziny, w tle ekran telewizora, tam papież jak żywy i jaki piękny Watykan, ale tego, co mówi, nikt nie słucha. Święta ukazują, jak jesteśmy wypatroszeni duchowo. Jedzenie, ale nie kompulsywne, picie też w miarę, za to bez miary gadanie o interesach. Trzeba polecieć do Hiszpanii i jechać na biznesowe spotkanie do pobliskiej Warszawy, ale do Madrytu niewiele dalej i tylko trochę drożej, są tanie bilety. Te wszystkie interesy jakby na granicy uda się, nie uda, ale nadal szeleszczą pieniądze Unii, na podwórku, gdzie z każdym rokiem przybywa samochodów i maszyn, ukraiński język miesza się z polskim…
Znam to skrzyżowanie, gdzie ustawiono żółte radary, ale zasłuchałem się, z coraz większą pasją słucham audiobooków i chyba pojechałem za szybko, mała pociecha, że w sporej grupie winowajców. Obudził mnie z zasłuchania błysk flesza, bezczelny i oślepiający. Od kiedy Wielki Brat czuwa, świat nie jest już taki sam. W sprawie innego wykroczenia mandat przyszedł niemal po roku – Wielki Brat ma długą pamięć. Jestem w budyneczku miejskiej straży, w wielkim gronie grzeszników, którzy się spóźnili z opłatą. Skrucha miesza się tam ze złością. A tu równolegle sprawa wykroczenia wakacyjnego, niby poczciwe miasteczko Bobolice, a jaka pułapka, rzecz już w sądzie. Czekam w trwodze na wyrok. A byłem do tej pory wzorowym obywatelem, żadnego mandatu przez 20 lat. I co się porobiło. Jak teraz żyć?
Nasz Antoś był kilka dni u cioci i wujka. Lubi tam rezydować, pozwalają mu na więcej niż my, chociaż pozwalamy na zbyt wiele. Wujek, który ma już swoje lata i zjadł zęby na tych latach, w chwili bezmyślności wyjął przy Antosiu sztuczną szczękę. I dziecko przeżyło szok. Długo płakał i nie mógł dojść do siebie. Teraz na wujka się boczy i stroni do niego, stracił zaufanie, czy on prawdziwy. Biedny chłopczyk, tak dowiaduje się, że świat nie jest taki, jaki się wydaje…
Święta u rodziny, w tle ekran telewizora, tam papież jak żywy i jaki piękny Watykan, ale tego, co mówi, nikt nie słucha. Święta ukazują, jak jesteśmy wypatroszeni duchowo. Jedzenie, ale nie kompulsywne, picie też w miarę, za to bez miary gadanie o interesach. Trzeba polecieć do Hiszpanii i jechać na biznesowe spotkanie do pobliskiej Warszawy, ale do Madrytu niewiele dalej i tylko trochę drożej, są tanie bilety. Te wszystkie interesy jakby na granicy uda się, nie uda, ale nadal szeleszczą pieniądze Unii, na podwórku, gdzie z każdym rokiem przybywa samochodów i maszyn, ukraiński język miesza się z polskim…
Znam to skrzyżowanie, gdzie ustawiono żółte radary, ale zasłuchałem się, z coraz większą pasją słucham audiobooków i chyba pojechałem za szybko, mała pociecha, że w sporej grupie winowajców. Obudził mnie z zasłuchania błysk flesza, bezczelny i oślepiający. Od kiedy Wielki Brat czuwa, świat nie jest już taki sam. W sprawie innego wykroczenia mandat przyszedł niemal po roku – Wielki Brat ma długą pamięć. Jestem w budyneczku miejskiej straży, w wielkim gronie grzeszników, którzy się spóźnili z opłatą. Skrucha miesza się tam ze złością. A tu równolegle sprawa wykroczenia wakacyjnego, niby poczciwe miasteczko Bobolice, a jaka pułapka, rzecz już w sądzie. Czekam w trwodze na wyrok. A byłem do tej pory wzorowym obywatelem, żadnego mandatu przez 20 lat. I co się porobiło. Jak teraz żyć?
Nasz Antoś był kilka dni u cioci i wujka. Lubi tam rezydować, pozwalają mu na więcej niż my, chociaż pozwalamy na zbyt wiele. Wujek, który ma już swoje lata i zjadł zęby na tych latach, w chwili bezmyślności wyjął przy Antosiu sztuczną szczękę. I dziecko przeżyło szok. Długo płakał i nie mógł dojść do siebie. Teraz na wujka się boczy i stroni do niego, stracił zaufanie, czy on prawdziwy. Biedny chłopczyk, tak dowiaduje się, że świat nie jest taki, jaki się wydaje…
Więcej możesz przeczytać w 15/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.