Nikt nie chce wojny, a w każdym razie nikt na cywilizowanym Zachodzie. Dlatego nikt nie myśli o wojnie, bo po co. W związku z tym nie istnieje filozofia wojny, dziedzina, która zajmowała ludzi od Tukidydesa, przez Erazma, po Clausewitza i ostatnio Kissingera. Świat liberalnej demokracji twierdzi – słusznie – że demokracje nie prowadzą z sobą wojen. Ale – niesłusznie – sądzi również, że dalsza demokratyzacja i globalizacja sprawią, że wojna zniknie z powierzchni ziemi. Nadzieja to stara jak świat, często jednak naiwna, czasem szkodliwa, a w niektórych przypadkach podszyta hipokryzją. Kiedy teraz grozi wojna na Półwyspie Koreańskim, stara liberalna demokracja, czyli Europa, w ogóle nie chce o tym mówić, bo się nie liczy. Amerykanie rozmawiają z Japonią, Rosją, Chinami, ale nie z Europą. Ich reakcja na ewentualne uderzenie przez Koreę Północną na jedno z europejskich miast byłaby powolniejsza, niż gdyby Korea Północna uderzyła na Koreę Południową lub na Japonię. Ameryka żyje w świecie, w którym wojna jest wciąż rzeczywista, natomiast Europa tak się zamknęła w sobie, że rzeczywistość wojny uznała za nieprawdopodobną.
Nasza chata z kraja
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.