Robiąc film o domu spokojnej starości, mierzył się pan z własnym wiekiem?
Nie, to wiek zmierzył się ze mną. Ale się nie poddaję. Przygotowując „Kwartet”, obejrzałem dokument o Casa Verdi. Giuseppe Verdi w testamencie przekazał swoją mediolańską rezydencję na dom dla zubożałych emerytowanych muzyków operowych. „Pocałunek Toski” to opowieść o tęsknocie ludzi, którzy nie są już w stanie realizować pasji. Zrobiłem „Kwartet”, żeby powiedzieć: „Chcesz śpiewać, śpiewaj. Chrzań, że nie będziesz już tak dobry jak kiedyś”. Sam nie myślę o emeryturze.
A jednak zrobił pan sobie niedawno przerwę w pracy.
To był dla mnie przełomowy czas. Rzuciłem kino w noc po ceremonii wręczenia nagrody American Film Institute za całokształt twórczości. To jedno z tych wielkich wydarzeń, na które przychodzą wszyscy. Na ekranie fragmenty filmów, w których grałem, wspaniali artyści, jak Jack Nicholson i Warren Beatty, wygłaszali mowy. A ja siedziałem z rodziną na widowni wystrojony jak stróż w Boże Ciało. Wróciłem do domu, padłem na łóżko i doświadczyłem – jak później przeczytałem – klasycznego ataku paniki.
Co pan czuł?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.